poniedziałek, 9 marca 2015

Rozdział III cz. 2



 I need another story
Something to get off my chest
My life gets kind a boring
Need something that I can confess
Til' all my sleeves are stained red
From all the truth that I've said
Come by it honestly I swear
Thought you saw wink, no
I've been on the brink, so

OneRepublic - Secrets


- Ależ ja wiem o co chodzi. – rzekł spokojnie Floyd. – kiedy czarodzieje przechodzą swój okres dojrzewania polegający na połączeniu ciała i umysłu z magią, mogą mieć tego typu objawy. Możliwości jest kilka. Być może magia Megan jest tak silna, że Nieświadoma nie może jej opanować?
- To akurat możemy wykluczyć. – mruknął Reynard sprzedając mi kuksańca w bok.
- Może też tak być, że niestety, ale Megan choruje na rzadką chorobę. – powiedział cicho Floyd, a ja zdębiałam.
- Czekaj! Wróć, jaką chorobę?
- To nic poważnego. – zapewnił. – Możesz mieć słabszy organizm, więc wszystko przeżywasz ze zdwojoną siłą. Taki tam niedobór pewnych czynników. Nudy. – widocznie Floyd nie lubił rozmów o tego typu rzeczach, nawet jeśli posiadał dużą wiedzę w tym zakresie.
Przypomniało mi to Max'a. Był genialny, jeśli chodzi o matematykę, ale żeby być szanowany w szkolnej drużynie koszykówki udawał zawsze przed nauczycielem, że jest we wszystkim zielony. Próbowałam mu przemówić do rozsądku, to przecież nie jest powód do wstydu, chłopak był niesamowicie uzdolniony. On jednak nie dał za wygraną. Kto wie, może Floyd jest takim Maxem. Wie sporo jeśli chodzi o tę stronę świata magii, ale nienawidzi tego tak bardzo, że w ogóle nie korzysta ze swojego talentu. Ja na przykład nie obraziłabym się, gdyby słowa Floyda były prawdą i okazałoby się, że posiadam talent do magii.
- Tak, z pewnością to nic poważnego. – powiedziałam by mieć spokój. W końcu gdyby było to coś poważnego powiedziałby mi, prawda? Jestem pewna, że Floyd jest typem człowieka, który miałby wyrzuty sumienia gdyby komuś innemu się coś przez niego stało. Przecież pan Williams jest takim spokojnym człowiekiem, nie chciałby skrzywdzić nikogo.
- Wracając do twojej książki Mogę przejść się i jej poszukać. Jeżeli chcesz, oczywiście. – usłyszałam nagle głos Reynarda tuż za mną. Aż podskoczyłam w miejscu z przerażenia. Czemu ludzie myślą, że mogą się tak podkradać? Nie mam stalowych nerwów, kiedyś dostanę zawału, ale wcześniej zrobię im cały wykład na temat tego jak lekkomyślnie się zachowują.
- Megan pójdzie z tobą. Może świeże powietrze dobrze jej zrobi. – stwierdził Floyd odwracając się do nas tyłem.
Może by pójść z Winsletem? Muszę odetchnąć świeżym powietrzem. W porównaniu do tego mieszkania nawet las nie jest taki zielony, a ja właśnie się tak składa mam już dość tego koloru. Wybór więc jest prosty, taka wycieczka dobrze mi zrobi.
Uśmiechnęłam się szeroko do Reynarda, wiedziałam dobrze jak nie spodobał mu się obrót tej całej sytuacji. Mam szanse na rewanż, za to co powiedział niedawno. Skorzystam z tej zacnej okazji.
- Nie ciesz się tak. Ja na przykład nie widzę plusów w ciągłym niańczeniu cię. – parsknął po złośliwej uwadze.
- Wiem, że mnie lubisz. – zaśmiałam się wesoło choć nie byłam wesoła. Reynard naprawdę mnie denerwował.
- Mów sobie co chcesz. Jesteś irytująca.
- I kto to mówi. – przewróciłam oczami. – Mogłabym potem zadzwonić do wuja Richa? Martwię się, on z pewnością też.
Naprawdę się martwiłam. Znając mojego wuja musiał odchodzić od zmysłów. Moi przyjaciele również. Co ja zrobiłam?
- Przykro mi, ale nie wiem gdzie w tym domu jest telefon. Mój nie ma zasięgu, a o pełnej baterii nie wspomnę. – odwrócił swój wzrok, którym przez tylko chwilę mnie zaszczycił. – Już chodź, nie gadaj. – rzucił kierując się na zewnątrz.
Poszłam za nim grzecznie. Starałam się nie mówić nic, nie pytać. Miałam dużo pytań. Naprawdę, Odkąd dowiedziałam się prawdy moje życie stało się koszmarem. Złym snem. Lecz to był sen o rzeczywistości, bo właśnie takie powinno być moje życie. Świadomość, że to prawda, dobijała mnie jeszcze bardziej. Sprawiała, że czułam iż odchodzę w wieczny mrok. Stawałam się taka mała i bezsilna. Łatwiej byłoby mi żyć z niewiedzą.
Byłam taka rozdarta.
Z jednej strony uważałam, że to niesprawiedliwe, że te rzeczy mi się przytrafiają, z drugiej wiedziałam, że każdy ma własne zmartwienia, a to są właśnie moje. Jedyne czego teraz chciałam to wykrzyczeć to wszystko, powiedzieć jak się teraz czuję, bez owijania w bawełnę, bez pięknych różowych kłamstw. Prawda nas wyzwoli, mawiają.
Momentalnie objęłam się ramionami, gdy chłodne powietrze otuliło mnie jak kołderką. Ten las był straszny. Jak Floyd mógł mieszkać w takim miejscu jak to? Zawsze było tu tak przerażająco. Zewsząd ciemny las. Liście tych drzew miały kolor przyszarzałej zieleni, ale dlaczego? Gdy jechaliśmy z Reynardem do Akademii, tylko po tej stronie drogi korony drzew były takie mroczne i niepokojące.
Czułam się znowu nieswojo. Reynard wydaje się być całkiem miły, tam gdzieś wewnątrz tej czarnej dziury obojętności, która służy mu za serce. Gdy jeszcze byliśmy w domu Floyda, Winslet był całkiem przyjacielski, jeżeli tak można to ująć. Na pewno nie był taki irytujący i opryskliwy. Jednak kiedy zagłębia się w ten las staje się bardziej mroczny, inny. Z każdą sekundą naszej wędrówki jego spojrzenie zaczęło stawać się coraz bardziej mętne, obojętne, chłodne. Kolor jego oczu również uległ przerażającej zmianie, niebieskie, kryształowe tęczówki zalały się szarością. Z każdym krokiem mój strach stawał się silniejszy.
Chcę go o to spytać, już otworzyłam usta, spojrzałam na powrót w jego stronę i zamarłam. Odwróciłam się i zrezygnowałam. Doskonale wiem jak to jest, gdy nie chcesz po prostu rozmawiać na pewne tematy, wiedziałam doskonale jak to jest. Może znowu poruszyłabym w rozmowie jakiś drażliwy temat i by znowu się do mnie nie odzywał. Nie mówię, że teraz to robi, przecież nowu postanowił mnie ignorować.
Ciszę zakłócał nam tylko nasz własny oddech, mój zachłanny, wypełniony niemym strachem, jego – spokojny i opanowany. I nagle usłyszałam szelest, taki cichy. Spojrzałam w dół, właśnie nadepnęłam na suchą gałąź. Uspokoiła mnie ta wiadomość.
Zastanawiałam się dlaczego Reynard nic mi nie powiedział. Powinien być rozgorączkowany moją nieuwagą, twierdząc, że sprowadzę na nas śmierć. Nie tym razem. Reynard zachował milczenie.Ta dziwna cisza przyprawiła mnie o gęsią skórkę. Kochałam ten spokój, lecz w tym momencie był bardziej uciążliwy od hałasu. Czułam to napięcie, pytanie, co je zasilało? Las, Reynard i jego dziwne zachowanie, czy ja sama?
Kim właściwie jestem? Czarodziejem. Chorym w dodatku, jak przypuszcza Floyd. Wprawdzie moja rzekoma choroba wyjaśnia to, dlaczego mdleję i mam zaniki pamięci, ale nic nie tłumaczy tych dziwnych snów. Koszmarów. Czym tak właściwie są, może to jakiś znak? Tylko od kogo?
Nawet nie zauważyłam, gdy zaczął otaczać nas mrok. Drzewa rosły tu gęściej niż w innych częściach lasu. Spojrzałam kątem oka na Reynarda, wydawał się taki zamyślony.
- Coś jest nie tak. – powiedział.
Wiedziałam o tym. Wiele rzeczy nie było takie jakie powinny być.
- Coś nas śledzi.
Zamarłam. Nie chciałam więcej potworów, nie. Niech to się już skończy! Niech to się już skończy! Proszę niech on powie, że żartuje! Z wściekłości zacisnęłam dłonie w pięści tak, że paznokcie powoli zaczęły wbijać mi się w skórę. Odwróciłam się w stronę Reynarda z gniewem w oczach. Jeżeli kłamał
- Bądź cicho. Może nas zgubi. – poważny ton chłopaka zapewnił mnie o tym, że mówił prawdę. Nie byłam tym powodem zachwycona, wolałabym gdyby kłamał.
Byłam zdezorientowana, w jednej chwili Reynard pchnął mnie w bok i gdzieś pobiegł. Na chwilę odwrócił się tylko i krzyknął:
- Biegnij!
Czyli mamy zgubić tego potwora? Czemu nie może go pokonać jak poprzednich? Nie, on przecież nie ma łuku. No to trochę zmienia sytuację, ale nie ukrywajmy, łuki są słabe, jeżeli chcesz nimi pokonać dwumetrową bestię rodem z horroru.
Nie pewna co robić postanowiłam posłuchać się niebieskookiego, skoro mnie zostawia samą, to ma jakiś powód działania i plan. Jeżeli dodatkowo zostawił mi jedno proste polecenie to powinnam raczej je wykonać. Szybko zebrałam się w sobie i przygotowałam na bieg w nieznane.
Byłam tu już raz, nie wspominam tej wycieczki zbyt wesoło, ale warto pamiętać, że to nie jest kompletnie obce miejsce, w końcu to się liczy. Właśnie przebiegłam pod zwalonym drzewem, które tworzyło most z jednego pagórka na drugi, kiedy usłyszałam niewyraźny szept. Głos był czysty, w miarę wysoki, nie mogłam stwierdzić, ponieważ rozchodził się echem w mojej głowie po tysiąckroć. Zdziwiłam się, starałam się znaleźć osobę, która próbowała do mnie przemówić. Nawet nie wiem co ta osoba chciała mi przekazać, dźwięk roztroił się tak bardzo, że słyszałam sam bełkot, a i tak dźwięk głosu był czysty. Odwróciłam się kilka razy szukając kogokolwiek. Straciłam orientację skąd przyszłam. To był wielki błąd.
- Megan. – tym razem słyszałam wyraźnie. Był to damski głos, bardzo podobny do mojego. Od mojego odróżniało go to, że był podsycony znudzeniem i stoickim spokojem. Ja, w tej chwili nie byłabym w stanie mówić tak luźno, byłam tak zdenerwowana, że trzęsłam się jak galareta.
- Kto tu jest? – obróciłam się jeszcze raz wokoło, ale nie znalazłam nikogo. 
Zauważyłam jasną niebieską mgiełkę, płomyk, unosił się on między drzewami. Zrobiłam niepewny krok do przodu. Nie wiem nawet dlaczego wyciągnęłam rękę, otworzyłam usta z zaciekawienia, chciałam coś zrobić, ale nie byłam pewna co. Jakaś siła ciągnęła mnie w tamtą stronę.
- Megan! – usłyszałam za sobą głos Reynarda. Odwróciłam się momentalnie, kiedy to zrobiłam poczułam dziwne uczucie, takie jakie się odczuwa, gdy jest się nagle wyrwanym ze snu.
Chłopak biegł w moją stronę żwawo, wyglądał jakby w ogóle nie odczuł zmęczenia po biegu. Kiedy on skracał dystans dzielący nas, ja nie wytrzymałam pociągu, odwróciłam się na chwilę w poszukiwaniu płomyka i tej mgły, ale nigdzie nie było po nich śladu. Poczułam się zwiedzona, sama nie wiem czemu. Moje spojrzenie znowu powędrowała w stronę Reynarda, który stał naprzeciwko mnie. Wyglądał na zirytowanego, ale to może być po prostu jego twarz. W końcu on zawsze tak wygląda.
- Czy nie mówiłem ci żebyś biegła? – wyczuwałam znudzenie w jego głosie. – Ty jednak wolałaś stać tu i gapić się na drzewa, tak?
- Jesteśmy w lesie, gdzie się nie odwrócisz są drzewa. To moja wina, że zdarza mi się na nie spojrzeć?
- Wiesz o co mi chodzi. Za to ja nie rozumiem dlaczego te dwa tak cię ciekawiły, ale nie zamierzam wnikać. Powinniśmy lepiej ruszać. To coś może być wszędzie.
- Więc nie wiesz gdzie to jest? – mój głos był piskliwy. To wszytko było przytłaczające, miałam prawo się bać. Jestem słaba i bezbronna, może dla Reynarda mogłoby to być sportem, ale nie dla mnie. Nie mam nerwów na gorączkowe poszukiwania własnej zguby.
Obydwoje obróciliśmy się w stronę nagłego trzasku łamanych gałęzi. Ku nam wychylił się z lasu czarny wilk. Był pokaźnych rozmiarów i wyglądał jakby nie jadł od jakiegoś czasu, jego oczy szkliły się na nasz widok.
- Żadnych gwałtownych ruchów. – powiedział Reynard blokując mnie ręką. Zupełnie jakbym się miała rzucić jak dzikie zwierze na bezbronnego wilka. Tak, nie rozumiem jego logiki.
Wilk zapiszczał i usiadł przed nami. Uniósł jedną łapę i zaczął ją lizać. Wyglądał tak przyjaźnie, że miałam ochotę podejść do niego i uścisnąć go i zaadoptować jako zwierzaka.
- Może to potulny piesek? – uśmiechnął się Reynard. Podszedł do wilka i już chciał go pogłaskać, gdy zwierzę odskoczyło do tyłu i zawarczało na chłopaka. Nagle wilk zaczął rosnąć, a trzeba przyznać, że i tak był ogromny. Skóra zaczęła pękać na nim jak za małe ubranie. Oczy zabłysły na czerwono, a z pyska toczyła się krwista piana. Zrobiłam krok do przodu. Reynard jednak nie cofnął się. Patrzył tym samym rozbawionym wzrokiem na zwierzę, które teraz wyglądało jak te bestie, które zaatakowały nas wcześniej. – Może da się okiełznać? – powiedział Reynard próbując znowu pogłaskać zwierzę. Tym razem nie musiał się nachylać, ponieważ wilkołak, którym teraz był tamten wilk, przewyższał Reynarda o głowę. Wilkołak zareagował jak poprzednio, tym razem prezentując nam dodatkowo rzędy ostrych zębów, których każdy z nich był wielkości małego noża kuchennego. – Albo i nie.
- Jaki jest plan? – wydukałam.
- Szybko! Na drzewo! – zostałam szarpnięta przez Reynarda, który już zaczął biec. No pięknie.

***

Szybko pobiegłam w stronę drzewa. Gałęzi, na które można się złapać było mało, ponieważ wspinaliśmy się na jakieś iglaki, naprawdę nie wiem jakie to drzewa. Mieliśmy trudne zadanie, ponieważ nisko nie było zbytnio gałęzi. Mając rozwścieczone zwierze na ogonie nie było wcale łatwiej. Miałam jedną szanse by to przeżyć. Spróbowałam swoich sił. Dobrze podbiegłam i odbiłam się od pnia, gdybym nie wpadła na ten manewr nie dosięgnęłabym nawet najniższej gałęzi.  Miałam ochotę tańczyć i śpiewać piosenkę na cześć mego triumfu, gdy udało mi się zawiesić się na drugiej od dołu gałęzi. Lewą nogą odepchnęłam się od tej niższej i wspięłam się na kolejną. I tak kilkokrotnie, aż byłam na tyle wysoko by odetchnąć spokojnie.
Szybko spojrzałam w bok. Wyglądało na to, że Reynard poradził sobie z tym wszystkim i teraz siedział na gałęzi i patrzył się rozbawiony jak Wilkołak drapię ostrymi pazurami korę pnia. Zwierze nie mogło się wdrapać, choć próbowało. Przez chwilę nawet sięgnęło najniższej gałęzi, ale Reynard strącił wilka kopiąc go mocno w czaszkę.
Rozwścieczone zwierze po nieudanych próbach dosięgnięcia Reynarda zaczęło okrążać obydwa drzewa rysując swoją trasą ósemkę. 
Choć trzymałam się mocno zauważyłam, że gałęzie na moim drzewie były słabsze i cieńsze. Czułam ich skrzypienie za każdym razem, gdy drzewo pod wpływem wiatru niosło lekko do tyłu, a potem do przodu. Ciarki przeszły mnie po plecach, gdy przez chwilę poczułam się tak jakby drzewo miało zaraz runąć.
- Dam ci radę. – usłyszałam głos w mojej głowie.
Obróciłam się by poszukać żródła tego głosu, ale go nie odnalazłam. Czyli on naprawdę był w mojej głowie.
- Zaufaj mi.
Gałęzie trzasnęły i runęłam w dół. Tętno momentalnie mi przyspieszyło. Odruchowo złapałam się przed ostatniej gałęzi. Pamiętałam, że ten Wilkołak dosięgnął najniższej raz. Skoro potrafił się na nią wdrapać mógłby również z takiego miejsca łatwo dosięgnąć. Moje nogi latały niekontrolowanie, gdy próbowałam złapać równowagę. Słyszałam krzyk Reynarda, próbującego zwrócić uwagę zwierza na mnie. Całe szczęście, że od drzewa, na którym siedział Reynard było parę metrów do mojego. Miałam chwile by wdrapać się wyżej i umknąć pewnej śmierci.
Chciałam wdrapać się wyżej, ale spadając połamałam cienkie gałęzie, które byłyby teraz na wyciągnięcie ręki. Słyszałam jak Reynard strzela do zwierza z kul ognia. Ono nie da się zmylić. Reynard nie jest łatwym celem, nawet nie osiągalnym. Musiałam coś wymyślić, jeżeli zależało mi na życiu, a zależało cholernie. Mogę umrzeć dopiero kiedy dowiem się kto jest moim ojcem. Wyciągnęłam lewą rękę do góry by złapać za gałąź, ale nie dosięgałam jej. Nagle pokazała się tam postać. Dziewczyna siedziała wygodnie na gałęzi, jedna noga zwisała bezwładnie, a druga zgięta w kolanie była ustawiona na odnodze. Nastolatka miała czekoladowe włosy i zielone oczy.  Była mną, wiedziałam to nawet jeżeli wyglądała jak duch.
Czas się zatrzymał. Wyciągnęła ku mnie dłoń. Spojrzałam na nią sceptycznie, ale zastanowiłam się. W końcu musiałam coś zrobić. Gdybym to zrobiła dziewczyna wciągnęłaby mnie na górę, do siebie. Złapałam jej rękę moją lewą. Nie wciągnęła  mnie. Niebieskie płomienie otoczyły jej dłoń.
- Złap się drugą. – powiedziała melodyjnym głosem.
Gdzieś w oddali usłyszałam Reynarda, ale nie potrafiłam rozszyfrować codo mnie mówi. Musiałam działać szybko. Wyciągnęłam do niej drugą rękę, tym samym puszczając chudy konar, którego dotychczas trzymałam się kurczowo. Jednak ręka dziewczyny była jak mgła, nie utrzymała mnie. Niebieskie płomienie dosięgły mnie. Oplotły moje ręce. Spadłam boleśnie w dół.
Ból był niezauważalny dzięki adrenalinie. Jednak to nie sprawiło, że nie kołowało mi się w głowie. Obraz był taki rozmazany, a moja głowa latała w prawo i w lewo. Złapałam się za nią jedną ręką, próbując ustabilizować widok. To co zobaczyłam było gorsze niż przypuszczałam.
W moją stronę biegł wilk. Cofnęłam się w tył, by napotkać korę drzewa ocierającą się o moje bolące plecy. Zamknęłam oczy, gdy zobaczyłam jak wilk rzuca się do skoku. Jedyne co usłyszałam to głos Reynarda, krzyczał moje imię.

***

Nie kontaktowałam. Odsunęłam się od drzewa i z zaskoczeniem spoglądałam na leżące przede mną zwłoki. Niebieski ogień wciąż tańczył w futrze bestii, jednak wkrótce został sam czerwony żar. Krew barwiła ściółkę na karmazynowy. Płynęła strumieniem z rany jaką zrobiła kula, którą ja wystrzeliłam z ręki. Nadal nie mogłam sobie tego uświadomić. Co właściwie zrobiłam? Czy to ja czy może
- Nigdy mnie tak nie strasz. – Reynard wyrwał mnie z zamyśleń, ale nie miałam mu tego za złe. Nie chciałam o tym myśleć, jedyne czego pragnęłam to święty spokój. Jedną bestię mogłam puścić w niepamięć, przecież jestem czarodziejem, a to istota magiczna jakich pewnie napotkam jeszcze wiele. Druga była niemiłym deja-vu, ale poradziliśmy sobie z nią łatwo, więc nawet nie było tak źle. Ale czym do diaska było to spotkanie? Co wydarzyło się na drzewie, czy to ona mi pomogła, a może Reynard?
- Czy ty to zrobiłeś? – wydukałam ledwo oddychając. Wciąż nie mogłam mówić.
- To byłaś ty. Nie wiem jak tego dokonałaś, ale to było naprawdę dobre. 
Chciałam się uśmiechnąć, ale poczułam, że siedzę na czymś. Odsunęłam się i odgrzebałam ściółkę z tamtego miejsca. Tak jak się spodziewałam. Znalazłam księgę czarów Floyd'a!
- Ta-da! – zaświergotałam wesoło.
Reynard tylko uśmiechnął się, gdy wyciągnęłam ku niemu książkę. Odwróciliśmy się i udaliśmy w stronę domu Floyd'a. Przynajmniej tak sądziłam, ponieważ kompletnie straciłam orientację w terenie. 
- Nie mów Williamsowi o tej bestii, ani poprzednich. – powiedział poważnym tonem Winslet. Spojrzałam na niego, ale jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Zdziwiło mnie to. 
- Powinien wiedzieć, że w pobliżu jest niebezpiecznie.
- Zapewne już o tym wie, nie sądzisz, że będzie lepiej, gdy nie będą nam zadawane dodatkowe pytania? – spojrzał mi w oczy. Zastanowiłam się przez chwilę i niepewnie kiwnęłam. Cała sytuacja wydawała się być podejrzana. Reynard z Floydem mają tajemnice przede mną, ja z Reynardem mam tajemnicę przed Floydem, a także jeszcze jedną przed Reynardem i Floydem. Zapewne też Reynard ma tajemnicę przede mną jak i przed Floydem. Pogubiłam się w ich motywach, ale wiem, że powinnam znaleźć chwilę by to wszystko uporządkować, ponieważ powinnam dobrze to rozegrać, jeżeli chcę wygrać jakakolwiek by nie była stawka. Bowiem gdzie są tajemnicę jest też coś na czym wszystkim zależy. Tajemnice są jak kupony, jeżeli masz ich dużo dostajesz dziką kartę lub tracisz wszystko, albo wygrywasz bez starania. Musisz też wiedzieć komu je zdradzić, czyli gdzie je wydać. Jeżeli wydasz je źle to tylko tracisz, a twoje dotychczasowe kupony przechodzą na kolejną osobę, na tą, której sekret przekazałeś. Możesz wygrać również, jeżeli będziesz mieć sekrety zachowane tylko dla siebie lub jak najmniej przekazanym innym. Skomplikowana jest ta gra.

***

Do domu Floyda dotarliśmy szybko i bez żadnych wypadków. Wszystko było tak jak powinno być. Chciałam oddać panu Williamsowi jego księgę czarów, ale kazał mi ją zatrzymać. Zdziwiło mnie to, ale ni oponowałam, może dzięki niej łatwiej pójdzie mi nauka czarów, gdy już znajdę się w Akademii.
Podczas całej rozmowy z Floydem Reynard spoglądał wprost na mnie. Pilnował bym nie powiedziała nic o potworach jakie napotkaliśmy w lesie. Za każdym razem jak temat rozmowy schodził na las, Reynard urywał, zmieniał temat, czy też wokół niego lawirował jak to on.
Siedziałam właśnie na wnęcę w pokoju na poddaszu kiedy do przyszedł do niego Winslet. Miałam rozłożoną księgę na kolanach, w którą się zapatrzyłam tak bardzo, że nie zauważyłam kiedy chłopak pojawił się tuż obok mnie.
- Zaczytałaś się. – stwierdził.
- Właściwie to przeglądam obrazki. – uśmiechnęłam się odwracając do niebieskookiego. – W tej księdze jest masa tekstów zapisanych w nieznanym mi języku.
- To w Pradawnym. Nikt go już nie używa.
- Chciałabym z tobą porozmawiać. – powiedziałam przerywając rozmowę na luźne tematy. Wiedziałam co mnie dalej czeka, ale i tak brnęłam.
- Może powinnaś poczekać, aż nie będę słuchał by wyznać prawdę? – przypomniał mi co zaszło ostatnio. Czyli pamiętał, a ja głupia sądziłam, że puści to w niepamięć.
- Możemy rozmawiać normalnie? Myślisz, że dlaczego to zrobiłam? Bałam się ci powiedzieć, jesteś taki
- Opryskliwy? Irytujący? O to ci chodzi?
- Bałam się, że mnie wyśmiejesz.
- Zaufaj mi. – powiedział te słowa zupełnie jakby składał przysięgę.
Przypomniało mi się, że już te słowa dzisiaj słyszałam.
- Czy ty traktujesz mnie inaczej odkąd dowiedziałeś się o śmierci mojej mamy. Chodzi mi o
- Po prostu uznałem, że byłem naprawdę wredny. Wiele przeszłaś, czułem się winny dokładając ci zmartwień. – byłam mu wdzięczna, że mi przerwał, nie lubiłam o tym rozmawiać.
- Więc, nie traktujesz mnie specjalnie? Tylko wyrzuty sumienia?
- Dla ciebie to ulga? No cóż. 
- Reynard. – zwróciłam ponownie na siebie jego uwagę.
- Megan? – nachylił się w moją stronę tak blisko, że poczułam się niekomfortowo. Siedzieliśmy obok siebie na wnęcę, co już sprawiało, że czułam zdenerwowanie.
Poczułam jego oddech na swojej twarzy. Mój był płytki. Patrzyliśmy się sobie w oczy. Gdy przyglądałam się jego kryształowym tęczówkom zobaczyłam w Reynardzie zwykłego chłopaka. Jego oczy zdawały się wiedzieć co chodzi mi po głowie. Mówiły teraz: „Oczy są źródłem duszy". Skoro jego są takie piękne, Renard nie może być złym chłopakiem. Wszystkie moje wcześniejsze wątpliwości zniknęły. 
Poczułam ciepło. Reynard czy on... objął mnie? Tak, to właśnie zrobił. 
- Boję się tego wszystkiego.
- Nic ci nie grozi. – powiedział spokojnie wciąż mnie obejmując. – W Akademii tym bardziej będziesz bezpieczna. Pamiętaj, możesz na mnie liczyć. Zawsze. – podkreślił ostatnie słowo. 
Poczułam, że usypiam. Za nami, za oknem gwiazdy, pod nami miękki materiał, wokół mnie jego ramiona. Usnęłam jeszcze zanim zdałam sobie sprawę o czym właśnie pomyślałam... i w jakim sensie.


A zatem oto i jest kolejny rozdział, dłuższy nieprawdaż?
Trochę nakombinowałam się nad tym rozdziałem, ale mam nadzieję, że wyszedł okej.
Bardzo przepraszam, że tak późno, ale jestem szczęśliwa, że w ogóle się dzisiaj ukazał. :D
Ach, liczyłam, że ten rozdział będzie dłuższy, ale nie wiem, jakiś taki dziwny jest.
Są jednak odpowiedzi na niektóre pytanie. Niektóre odpowiedzi są ukryte. :3
Hura, mam trochę mniej obowiązków w szkole dzięki czemu mam więcej czasu na pisanie!

Cóż wiele mówić. Następna notka za tydzień, tak jak zwykle.
I jak się pewnie domyślacie niedługo przywitamy Akademię! Sama nie mogę się doczekać.
Powiedziałabym o co chodzi w tym wszystkim, ale naprawdę, zdradziłabym całą
Historię tego opowiadania.
Ech, miałam tyle do powiedzenia, a jak co do czego doszło brak mi słów.
Rada na dziś: Odpowiedź jest pod waszymi nosami.

Wskazówka: 
ORVH, ORVH VEVIBDSVIV!


5 komentarzy:

  1. Hej!
    Rozdział już w miarę przyzwoitej długości no i bardzo mi się podobał. Fajnie opisałaś ten spacer :) Serio bałam się jak to czytałam, że coś na nich wyskoczy :D Zastanawia mnie ta postać, sobowtór bohaterki... i to niebieski światło w lesie. I fajnie zakończyłaś, podobał mi się ten fragment ;) Jego oczy wyczytały co chodzi mi po głowie. Mówiły: "Oczy są źródłem duszy". Zatem skoro jego są takie piękne, Renard nie może być złym chłopakiem. Czekam na następny, może coś już się rozstrzygnie :)
    Pozdrawiam i weny życzę :**
    Juliet
    PS. W wolnej chwili zapraszam do siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. R ozstrzygnie się już wkrótce, wiele, wiele rzeczy. :P

      G dzież bym śmiała podpowiadać co się stanie. :D
      L epiej, nie dam nawet wskazówki! :P
      O Boże, to jest wielka presja, wiem tyle, a nie mogę nic zdradzić.
      W racając do tematu...

      R aczej zdążę w tym tygodniu przeczytać parę blogów.
      G adam i gadam...

      L epiej bym zrobiła coś kreatywnego.
      M am!
      XRKSVI!
      V oila, koniec!

      Usuń
  2. Czy to jakiś szyfr powyżej, czy coś podobnego? :)
    Dużo się działo w tym rozdziale, a ja dalej mam mnóstwo pytań, na które nie znam odpowiedzi. Kim jest Iluzja? To najbardziej mnie intryguje.
    W rozdziale trochę błędów się przewija, typu:
    - Wiem, że mnie lubisz. – zaśmiałam się wesoło. Nie byłam wesoła. Reynard naprawdę mnie denerwował.
    Przydałby się jakiś łącznik, może: zaśmiałam się wesoło, choć nie byłam wesoła?
    Starałam się nie mówić nic, nie pytać. Miałam dużo pytań.
    Może: choć/mimo, że miałam dużo pytań
    Zwierze
    Zwierzę
    Słyszałam krzyk Reynarda, próbującego zwrócić uwagę zwierza na mnie.
    na mnie? Czy nie chodziło na siebie?
    zz zaskoczeniem
    z
    Bowiem gdzie są tajemnicę
    Tajemnice
    na sibie jego
    siebie
    Przydałoby się to poprawić, żeby innym czytało się jeszcze lepiej ;) Czekam na kolejny rozdział, mam nadzieję, że będzie już w nim Akademia.
    Pozdrawiam

    amandiolabadeo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. T rochę narobiłam błędów jak widzę.
      A le mam nadzieję, że nie zraziło Cię to do czytania. :P
      K olejny rozdział mam nadzieję będzie lepszy.

      T o już postanowione.
      O późni się co najwyżej jego publikacja, ale to nic.

      S taram się podgonić trochę z fabułą.
      Z ależy to od tego jak łatwo połączę parę wątków.
      Y yy, to znaczy mam cały zarys, teraz muszę to zrealizować.
      F ajnie by było, gdybym miała więcej czasu, ale...
      R aczej Akademię zwiedzimy w IV rozdziale.

      Usuń
  3. Jeju, ale tu fajnie ;*
    Naprawdę bardzo mnie zaciekawiłaś i na pewno jeszcze tu wpadnę.
    Jeśli masz czas to zapraszam do siebie.
    http://amor-azul-mi-cuento.blogspot.com/
    http://hopeless-wonderful-magic-story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! :)

Sny o Rzeczywistości

Blue FireBlue Fire