wtorek, 8 września 2015

Aktualizacja

Ze wstępu chciałabym Was przeprosić, że nie dodałam rozdziału, nie zmieniłam Wiadomości Dnia i nie nadrobiłam zaległości na Waszych blogach.
Dla mnie (jak może również dla Was) zaczął się nowy rok szkolny i muszę przyznać, że nie wyrabiam. Co prawda, przyznaje się, kiedy wracam ze szkoły mam jeszcze trochę czasu, powiedziałabym, że nawet wystarczająco. Jednakowoż jestem na tyle zmęczona i senna, że po prostu leżę pod kołdrą i próbuję się zdrzemnąć.
W związku z brakiem czasu (i chwilową światłością umysłu) chciałabym ogłosić, że Wiadomość Dnia będzie aktualizowana co tydzień, w poniedziałek. Jako, że poniedziałek był wczoraj, a zmiany wprowadzam od dzisiaj, dodaję nową Wiadomość.
Pozdrawiam,
Aerthis

piątek, 28 sierpnia 2015

Mam ciekawy pomysł...

Dziś wpadłam na świetny koncept.
Postanowiłam co drugi dzień umieszczać tutaj na blogu wiadomość. Pisaną przeze mnie, związaną z fabułą, zakodowaną jak wszystkie wskazówki. Zmusi mnie to do częstszego zaglądania na bloggera i pracowaniu nad opowiadaniem. Może nawet ktoś z Was, moich czytelników postanowi tu częściej zaglądać.
Tak więc, nie zabierając już więcej Waszego cennego czasu, zapraszam do zapoznania się z tym, co udało mi się wymyślić dziś.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Rozdział VI


Ciekawe czy w ich życiu nie zmieniłoby się nic, gdyby mnie z nimi nie było.
Zmarszczyłam brwi i skarciłam się w myślach.
Życie nie kończy się na tym dniu.

- Nadejdą jeszcze kolejne dni. – szepnęłam do siebie.


- Nie było aż tak źle. – usłyszałam za sobą znajomy głos, obróciłam się i zobaczyłam nikogo innego jak Mię, moją przyjaciółkę. Stała jak zwykle uśmiechnięta, poprawiając spadającą jej z ramienia białą torebeczkę. Podeszła w moją stronę ostrożnie schodząc po kamiennych schodkach.
Znajdowałyśmy się właśnie przed głównym wejściem szkoły, dziwne uczucie znowu patrzeć na ten budynek, po takiej przerwie.
Na mojej twarzy wykwitł grymas.
- Tak, masz rację. – uśmiechnęłam się od razu odganiając od siebie wszelkie wątpliwości dotyczące nowego roku szkolnego.
Obiecałam sobie, że nie będę się tak wszystkim przejmować. Wreszcie odżyłam, po raz pierwszy od… tamtego „wydarzenia” mam uczucie, że wszystko będzie dobrze i wreszcie będę szczęśliwa. Nic tego nie zmieni. Dziś zaczyna się kolejny rok nauki, mam ze sobą swoich najbliższych, jestem wypoczęta i pełna zapału. Już nawet podczas przerwy letniej marzyłam o tym by znowu wrócić do szkoły i pokazać wszem i wokół, że jestem silna i nic nie stanie mi na przeszkodzie.
Zaśmiałam się nerwowo chcąc rozładować napięcie.
Utkwiłam wzrokiem w parku, po drugiej stronie ulicy. Drzewa są takie zielone, a kwiaty najróżniejszego gatunku mają tak intensywne kolory, że po zbyt długim przyglądaniu się im trzeba spuścić wzrok. Nawet niebo, na którym ostatnimi czasy lubiły pokazywać się chmury – często burzowe – teraz jest czyste i naprawdę piękne.
Westchnęłam kiedy poczułam na swoim ramieniu dłoń, która w kojącym geście próbowała mnie uspokoić.
Ktoś znajdujący się za mną zagwizdał, a ja już domyślałam się kto to może być. Odwróciłam się cała uśmiechnięta. Któż by inny mógł to być jak nie Max?
- Niesamowicie wyglądasz! – uśmiechnął się w moją stronę Max, idąc w moim kierunku ze skrzyżowanymi ramionami.
Poczułam jak się rumienię przez jego komplement.
- Powinnaś częściej się tak ubierać! – rzuciła w moją stronę Mia tym swoim optymistycznym tonem. – Naprawdę! – uśmiechnęła się, stając ramię w ramię ze swoim bratem.
- W takim razie powinniście mi podziękować! – dobiegł nas wszystkich dobrze nam znany śmiech. To Sophie wychodziła z budynku szkoły wraz z innymi uczniami. – Gdyby nie moja interwencja to by się nie wydarzyło. – wyszczerzyła zęby w uśmiechu najwidoczniej dumna z siebie. Podeszła do nas, po czym przybiła piątkę z Maxem, uścisnęła Sophie i mnie.
- Z moimi krzywymi nogami mogę robić za atrakcję w cyrku. – skrzywiłam się.
Od zawsze miałam mniemanie, że zostałam pokarana przez los niezbyt zgrabnymi nogami. Jednak kiedy miałam dobry humor potrafiłam mówić i myśleć o nich jak o cudzie natury. Za to podczas gdy posiadałam naprawdę podły nastrój byłam zdolna do rozpatrzenia amputacji. Był to taki mój dziwny kompleks, którego nigdy się nie wyzbyłam.
- Przestań. – Sophie sprzedała mi kuksańca w ramię i uśmiechnęła się jakby jej jakoś nagle zaświtało w głowie. – Ty nie masz czego się wstydzić, co dopiero inni… – kiedy Soph zauważyła na naszych twarzach zmieszanie wskazała podbródkiem w stronę wychodzącej ze szkoły Stephanie Burson.
Pojęliśmy w mig, co miała na myśli Sophie. Otóż Stephanie była blondynką, nie mówię, że naturalną, ale mniejsza… Była blondynką, a w połączeniu ze swoją mocną opalenizną, która do tego nie była równomierna Stephanie wyglądała po prostu okropnie. Jedak nie przeszkadzało jej to w czuciu się lepszą od wszystkich wyglądających normalnie, przeciętnych uczniów naszej szkoły.
Mia tylko zachichotała, a ja nie mogłam się powstrzymać by do niej nie dołączyć. Max natomiast uśmiechnął się szeroko.
- Może przeproszę się ze spódnicami i sukienkami… – zasugerowałam cicho po chwili.
- Trzymam cię za słowo, Mc'Cras. – Sophie pogroziła mi palcem, a ja wyszczerzyłam się do niej głupkowato.
Chwilę siedzieliśmy tam przy murku, rozmawiając o wszystkim, co było związane z rozpoczęciem roku szkolnego i samą uroczystością tego dnia. Podzieliliśmy się między sobą swoimi oczekiwaniami i paroma nowinkami. Naprawdę nie chciałam się z nimi rozstawać. Wiedziałam, że i tak spotkamy się jutro, więc nie powinnam się niczego obawiać. Jednak… czułam, się tak jakbym mogła ich stracić… Na zawsze.
Uśmiechnęłam się do Mii, Sophie i Maxa. Właśnie rozmawiali o czymś z dość dużym zaangażowaniem, więc nie chciałam wyjść na ignorantkę, którą chyba jednak byłam. W końcu mam przy sobie swoich przyjaciół, a całkowicie ich zbywam myśląc o Bóg jeden wie o czym.
- Margaret? – usłyszałam głos Maxa, który wyrwał mnie nagle z rozmyśleń. Spojrzałam na niego otępiałym wzrokiem. Chyba właśnie oczekiwali na moją odpowiedź w jakiejś kwestii, a ja choćbym nie wiem jak się starała nie mogę wymyślić, o co mogłoby im chodzić.
- Przepraszam, – pokręciłam głową, zażenowana własną osobą. – zamyśliłam się.
- Pytałem czy idziesz. Zrobiło się już dość późno. Powinniśmy wrócić do domów i przygotować się na wszystko, co może przynieść jutro. – uśmiechnął się słabo na myśl o jutrzejszym obowiązku pójścia do szkoły.
- Tak, tak. Przepraszam. – potrząsnęłam jeszcze raz głową, po czym uniosłam ją lekko i wymusiłam słaby uśmiech.
Zdążyliśmy odejść z tamtego miejsca na jakieś sto metrów, gdy nagle przypomniałam sobie, że nie zabrałam ze sobą torebki. Kiedy rozmawialiśmy przy murku położyłam ją tam by mi nie ciążyła, jednak kiedy postanowiliśmy pójść do domu całkowicie o niej zapomniałam!
- O nie! Zostawiłam tam swoją torebkę! – twarze moich przyjaciół zwróciły się w moją stronę. Pewnie musiałam wyjść na nieźle roztrzepaną. Najpierw nie kontaktuje podczas rozmowy, teraz to! – Idźcie beze mnie. – machnęłam im ręką, zawracając w kierunku budynku szkoły.
- Pójść z tobą? – zapytała Sophie.
Nie miałam pojęcia dlaczego, ale miałam przeczucie, że powinnam iść sama, nieważne jak bardzo chciałam by moja przyjaciółka mi towarzyszyła.
- Nie! Dam sobie radę! – krzyknęłam, przyspieszając do lekkiego truchtu.
Jeszcze przez chwilę moi przyjaciele stali w tym samym miejscu, lecz po chwili postanowili kontynuować swoją drogę do domu, beze mnie.
To była chwila zanim nie znalazłam się przy murku, obok którego odbyliśmy swoją rozmowę. Moja torebka była w dokładnie tym samym miejscu, w którym ją zostawiłam. O dziwo wyglądała tak, jakby nikt nie zaglądał do jej wnętrza, a to był dobry znak.
Podbiegłam do niej i od razu pochwyciłam w swoje dłonie. Oparłam się ręką o murek, a drugą spróbowałam ocenić, czy aby na pewno nic mi nie zniknęło. Byłam wymęczona truchtaniem, więc moje zmysły, które zwykle świetnie monitorowały otoczenie teraz zawiodły. Ktoś podszedł do mnie cicho i stanął tuż za moimi plecami.
- Hej. – usłyszałam cichy i spokojny głos nad swoim prawym ramieniem.
Zmarszczyłam brwi starając się skojarzyć głos z odpowiednią osobą. Kiedy udało mi się połączyć fakty otworzyłam szerzej oczy i od razu odwróciłam się przodem do chłopaka, który do mnie podszedł. Stał tam ze spokojnym wyrazem twarzy i bacznym spojrzeniem. Chociaż się nie uśmiechał mogłam przysiąc, że z czegoś był zadowolony. Może z faktu, że się do mnie podkradł i nie udało mi się tego usłyszeć, ani zobaczyć. Albo z faktu, że w ogóle udało mu się na mnie wpaść tutaj? Właściwie to skąd on tu się wziął?
Stałam plecami do murka, obie ręce miałam mocno zaciśnięte na jego krawędzi. Spojrzenie wbiłam w zielone oczy szatyna. Musiałam wyglądać na przestraszoną, bowiem chłopak wyciągnął rękę w moją stronę chcąc mnie uspokoić, ale ja szybko ją odepchnęła swoją.
- Nie dotykaj mnie. – wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Chwyciłam prawą ręką torebkę, która leżała na murku i wyminęłam chłopaka.
Nie odeszłam daleko kiedy po kilku zaledwie krokach poczułam jak chwycił mnie za lewą rękę bym odwróciła się w jego stronę. Obróciło mnie tak nagle, że prawie wypadła mi torebka, ja sama ledwo co wpadłabym na niego.
Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie chcąc pokazać, że nie zgadzam się na to. Nie zgodziłam się by mnie zaczepiał, a tym bardziej szarpał. Mogłam przecież zadzwonić na policję. Może wtedy by zrozumiał, może wtedy.
Nagle złapał mnie za drugą rękę, tą, która dotychczas trzymała torbę i przyciągnął mnie do siebie. Mogłabym przysiąc, że siła z jaką moja własność rozbiła się o podłoże mogła popsuć mój telefon na dobre. W jednym momencie cały zapał, cała siła, którą czułam ze mnie uleciała. Byłam tak przestraszona tym, co może się wydarzyć, że zaczęłam się trząść ze strachu.
- Czy naprawdę się mnie tak bardzo boisz, Megan? – spytał swoim delikatnym głosem, który zawsze miał w sobie nutkę dociekliwości, zbyt małą, by mieć pretensje, zbyt dużą by o niej zapomnieć.
- T-tak. – wycedziłam.
Poczułam dziwne uczucie. Coś mówiło mi, że to nie powinno się wydarzyć. Coś w głębi mnie krzyczało, że to nie tak powinno być, ale nie potrafiłam tego słuchać. Jedyne, co mnie niepokoiło, to nieopuszczająca świadomość, że mogę się nigdy nie dowiedzieć, co to oznacza. Jednak wiedziałam dobrze, że coś tu nie gra. Jakby to, co się dzieje nie powinno się dziać, a zamiast tego powinno stać się coś zupełnie innego. Tylko co?
- Powiedz mi: dlaczego? – pochylił nade mną głowę, chcąc mieć lepszy widok na moje oczy, które, choć nie podoba mi się to, ale muszę to przyznać, były takie same jak jego. Ten sam szmaragdowy odcień.
Nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Nie wiem z jakiego powodu. Strach przed nim narodził się bez mojej interwencji czy nawet wiedzy. Zaczęłam się go bać, kiedy po naszym pierwszym spotkaniu wymusił kolejne, a potem kolejne. Choć podczas nich nie stała mi się krzywda, co więcej czułam się dziwnie bezpieczna, to jednak nie potrafię powstrzymać mojego lęku przed jego osobą. Boję się przyznać mu rację. Jego słowa były jak słowa szaleńca, było ich zbyt dużo jak na jedną rozmowę i nie miały sensu, ani koneksji. Boję się uwierzyć w wariactwa, o których mi opowiedział. Zwłaszcza kiedy zauważyłam, że mają odrobinę sensu. Na czele dziwactw, które potwierdzają jego słowa stało moje poczucie bezpieczeństwa…
- Nie potrafisz… – stwierdził uciekając wzrokiem w inną stronę. Kiedy jego oczy z powrotem utkwiły spojrzenie w moich nie mogłam odeprzeć uczucia, że był załamany.
Załamany i szalony, pamiętaj, przypomniałam sobie.
- Ja… Naprawdę, to nie ma sensu! – krzyknęłam przegrana. Sporo myślałam nad jego słowami, ale nigdy nie znalazłam w nich czegoś, co mogło by wyjaśnić tę całą chorą sytuację. – Nie zapomniałabym swojego narzeczonego. – powiedziałam, pewnie spoglądając mu w oczy.
Chłopak znowu spuścił wzrok, jednak kiedy go podniósł miałam wrażenie, że walczy ze sobą. Zastanawia się, czy zrobić to, co chodzi mu po głowie, czy odpuścić. Jego wzrok, który zdawał się mnie kusić zdawał się przeszywać mnie na wskroś, tak jakby przez oczy zaglądał mi do duszy.
W jednej chwili, zbyt krótkiej bym mogła zareagować, przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Czas jakby się zatrzymał. Myśli pojawiały się zbyt szybko bym mogła się na którejś zatrzymać, lecz większość z nich nie wygłaszała sprzeciwu. Moje ciało również. Chciałam tego, może nie otwarcie lecz podświadomie.
Wtedy poczułam jak jakaś zapomniana cząstka mnie czekała na tą chwilę, na ten pocałunek. Policzki zapiekły mnie mocno, w brzuchu poczułam motyle, a w głowie kręciło się na tyle, że musiał mnie podtrzymać, bym nie upadła.
Kiedy oderwał się ode mnie poczułam… żal? Nie wiedziałam z jakiego powodu. Nie wiedziałam, dlaczego chłopak, którego jeszcze przed chwilą się obawiałam jak ognia, teraz sprawił, że poczułam coś, czego jeszcze nigdy chyba nie czułam. Choć nie przypominam sobie rzeczy, o których mówił czuję, że smak i zapach jego ust są mi dobrze znane.
Kiedy uspokoiłam się nie mogę powstrzymać wściekłości i gniewu jakie do mnie napływają. Jak?! Jak on śmiał to zrobić?!
Złość, którą wtedy czułam do niego znalazła sobie towarzysza w moim zawiedzeniu się własną osobą. Byłam zła na siebie, że go nie odepchnęłam, byłam zła za to, że tego chciałam. Nie wiem, co bardziej mnie denerwowało: on, czy moje zachowanie.
Chyba zauważył mój gniew, bo chciał dotknąć mojego policzka, tak jak planował zrobić to wcześniej, jednak moja odpowiedź na jego gest pozostała nie zmienna. Tym razem zareagowałam nawet agresywniej. Uderzyłam go w ramię, jednak nawet ja widziałam jak słabą mam siłę. Ten fakt jedynie mnie rozgniewał. Byłam zbyt słaba by nawet się wyżyć na tym idiocie!
Chciałam się spróbować jeszcze raz, chciałam go uderzyć znowu, tym razem mocniej i może przy odrobinie szczęścia pozbyć się tych targających mną uczuciami. Jednak kiedy miał dostać cios w ramię, złapał mnie i przytrzymał za ramiona bym nic nie mogła zrobić.
Chciał mnie uspokoić, ale na to było już za późno. Wyszarpałam się, odepchnęłam go, szybko złapałam torebkę i zaczęłam iść w stronę domu, z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę. Usłyszałam jego kroki za sobą, więc lekko przyspieszyłam. Poczułam jego uścisk na nadgarstku, tym razem silniejszy, obrócił mną przodem do chłopaka. Chwilę tak trzymał mnie za rękę. Choć wyglądało to tak jakbyśmy tam stali pół godziny w rzeczywistości minęło zaledwie kilka sekund.
Szybko zobaczył moją złość i wypuścił mój nadgarstek ze swojego uścisku.
- Nigdy więcej mnie nie dotykaj! – wyplułam słowa z niesamowitą ilością jadu. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w dalszą drogę. – Zostaw mnie wreszcie!
- Megan. – usłyszałam błaganie w jego głosie, jednak je zbyłam.
Odwróciłam głowę przez ramię i krzyknęłam będąc kilka dobrych metrów od niego:
- Nigdy.

***

- Dziękuję, że przyszłaś na to spotkanie. – uśmiechnęłam się na jego słowa. Jak mogłam opuścić taką okazję, by wyrwać się z domu choćby na chwilę? Jeszcze w towarzystwie takiego sympatycznego chłopaka jak ten. Wprawdzie nie znałam go, ale z tego, co zdążyłam zaobserwować naprawdę był sympatyczny.
- To nic, naprawdę. – upiłam łyk herbaty z filiżanki. Przymknęłam na chwilę oczy by móc lepiej rozkoszować się smakiem, kiedy je otworzyłam zauważyłam, że chłopak cały czas mi się przygląda. Miał na twarzy przyjemny uśmiech, jeden z takich, który sprawia, że samemu chce się wyszczerzyć.
Zanim jednak zdążyłam coś powiedzieć, szatyn odparł:
- Właśnie sobie uświadomiłem, że nie zostaliśmy sobie odpowiednio przedstawieni. – uśmiechnęłam się lekko. – Jestem Arian Wills. – właśnie piłam herbatę, szybko przełknęłam, o mało co się nie zadławiłam.
- Jakie ciekawe imię. Jestem Margaret Mc'Cras, ale wnoszę, że już to wiesz. – stwierdziłam cicho.
- Dziękuję. Nawet ma ciekawe znaczenie. – pokazał dwa kciuki do góry i wyszczerzył się lekko.
- Naprawdę? – uśmiechnął się.
- Podobno oznacza „złote życie”. – zrobił gestem dłoni cudzysłów. – Ale osobiście nie wierzę w takie gadanie. Nie wierzę w przesądy, ani tego typu bzdury. – skrzywił się.
- Osoba o takim imieniu raczej powinna. – uśmiechnęłam się. – Inaczej ta wróżba się nie spełni.
Rozmawialiśmy jeszcze pół godziny. Było już dosyć późno, więc wspólnie postanowiliśmy opuścić kawiarnię, w której odbywało się nasze spotkanie, pożegnać się i pójść do domu. Kiedy Arian płacił za rachunek, prześmignął mi dziwny obraz. Była to moja podobizna, moje zdjęcie w jego portfelu.
Poruszyłam się niespokojnie na krześle.
Może się pomyliłam, to mogła być jego dziewczyna, narzeczona, może nawet matka? Choć szczerze mówiąc dziewczyna była zbyt młoda, by mogła być jego rodzicielką. Jestem też pewna, że Arian nikogo nie ma. Mógł kogoś mieć, w to nie wątpię, ale skoro nie byli już ze sobą razem, to po co nosił by jej zdjęcie.
Chciałam wypytać chłopaka, o postać ze zdjęcia, jednak musiałam poczekać aż odejdzie kelnerka. Niecierpliwie odprowadzałam ją wzrokiem aż zniknęła po drugiej stronie sali. Szybko podeszłam w stronę chłopaka i zagadnęłam:
- Nie mówiłeś mi, że masz kogoś.
Wyszliśmy z kawiarni ramię w ramię, wtedy się do mnie odwrócił i ze wzruszeniem ramion wyznał:
- Bo nie mam. – uśmiechnął się pokrzepiająco. Chciał kontynuować swój pochód, ale ja nie zamierzałam odpuścić tak łatwo.
- W takim razie kim jest dziewczyna, której zdjęcie nosisz w portfelu? – wykrzyczałam, próbując przekrzyczeć odgłosy ulicy.
Zielonooki zatrzymał się, więc również i ja stanęłam.
Spoglądając na jego twarz widziałam odbicia świateł samochodów, tego neonowego szyldu po drugiej stronie ulicy i piorunów, które ukazały się gdzieś nad krajobrazem tego miasta. Deszcz pojawił się niedługo potem mocząc moje ubranie i niszcząc fryzurę. Jednak pomimo chłodu jaki czułam nie ruszyłam się nawet o milimetr. Arian zresztą również. Widziałam w jego twarzy chęć powiedzenia mi czegoś, czułam, że już wygrałam i dowiem się prawdy. Wtedy to wszystko zniknęło i na jego twarzy zagościł stoicki wręcz spokój.
- Chodźmy gdzieś, przeziębisz się. – zaproponował, ale żadne z nas nie wykonało kroku.
Zmarszczyłam brwi. Co mogło być aż tak dziwne, że nie chciał mi powiedzieć? Może ma dziewczynę i boi się wyznać mi prawdy? Kto wie, może nawet być zaręczony! W końcu ja zawsze mam zły gust jeśli chodzi o chłopaków.
- Znasz ją lepiej niż ktokolwiek inny. – jego nagła wypowiedź sprawiła, że zdziwienie malujące się na mojej twarzy jedynie się powiększyło. – Ba, nawet lepiej niż ja. – uśmiechnął się ukazując śnieżnobiałe zęby, które tworzyły dość duży kontrast do ciemnego, wieczornego krajobrazu miasta podczas burzy. – Ma na imię Margaret Mc'Cras i byliśmy zaręczeni.

***

On w to wierzył. Wierzył, że mogę być ją. Jego narzeczoną, która zniknęła bez wieści. Jakkolwiek głupio to brzmi.
Sama nie wiedziałam czy ufam jego słowom, były nieprawdopodobne, jednak fakt, że wiedział o mnie wszystko, wiedział o mojej rodzinie i wiedział o rzeczach, których nigdy nikomu nie wyjawiałam powodował, że chciałam mu uwierzyć. Jak jednak miałam to zrobić?
Jakim cudem miałabym go nie pamiętać?
Nic nie trzymało się kupy, cała ta historia była niewiarygodna. Fantastyczna.
Długo opowiadał mi o tym gdzie byliśmy, co robiliśmy, jakie mieliśmy wspaniałe wspomnienia i choć nie jestem w stanie uwierzyć w prawdziwość tego wszystkiego to jednak strasznie chciałabym spróbować. Te wspomnienia były w pewnym sensie moim wyobrażeniem na temat tego jak moje idealne życie powinno wyglądać.
Czary nie istnieją, więc jak miałabym zapomnieć? Nie miałam żadnego wypadku, ani też nie choruję na żadną chorobę, która mogłaby to powodować. Po resztą, wujo powiedziałby mi, gdybym magicznie „zapomniała”, prawda?
Po powrocie do domu od razu zagaiłam do Richa na temat tej całej akcji:
- Wiesz co mnie dzisiaj spotkało? Pewien chłopak powiedział mi, że był moim narzeczonym. – choć na twarzy wuja wykwitł niepokój, postanowiłam kontynuować. Choć nie powiem, musiał się zdziwić tą sytuacją, zresztą kto by tak nie zareagował? – Wiedział o mnie więcej niż kto inny i to rzeczy, których nie wyjawiałam nikomu. – zdjęłam płaszcz, który całe szczęście nie był już aż tak przemoczony.
- Naprawdę? – zdziwił się, choć wyglądało to tak jakby nie pasowała mu ta rozmowa, a ja nie mogłam dojść czemu. Przecież to nic wielkiego, bardziej bym oczekiwała by niedowierzał jak ja i wydzierał się bym zadzwoniła na polciję. On jednak zachowywał się niemożliwie spokojnie.
- Może się zaręczyłam i kompletnie o tym zapomniałam? – zaśmiałam się lekko, ale z niewiadomych dla mnie przyczyn wujo nie podzielał mojego humoru. Zamiast tego zbył mnie i poszedł do swojego gabinetu jak zwykł robić. Chwilę patrzyłam jak odchodzi po czym pełna zdziwienia i obaw udałam się do swojego pokoju.

***

Kiedy wróciłam do domu nie potrafiłam myśleć o niczym innym jak o Arianie i o tym jak bardzo namieszał w moim życiu w ostatnim czasie.
Nie spodziewałam się go spotkać przed budynkiem mojej szkoły. Nasze pierwsze spotkanie odbyło się w kawiarni. Zaprosił mnie tam kiedy wpadł na mnie na ulicy wytrącając mi książkę z ręki. Nazwał mnie wtedy Margaret. Kiedy spytałam skąd zna moje imię on tylko się uśmiechnął i rzucił, że jest medium. Wtedy się z tego śmiałam nie wiedząc, że zna mnie on lepiej niż ktokolwiek inny. Na drugi dzień spotkaliśmy się w umówionej kawiarni. Tamtego dnia opowiedział mi prawdę. Wciąż zastanawiam się, co by się stało, gdybym nie spytała o tamto zdjęcie. Jednak to się stało. Mogę nawet powiedzieć, że cieszę się, że mi o tym powiedział, jakkolwiek nierealistyczne były jego opowieści.
Sam rzekł, że nie wierzy w magię, jednak jak inaczej wyjaśnić to wszystko? Kiedy nie ma już słów by określić to całe zdarzenie najprostszą i jednakowo najbardziej nieprawdopodobną odpowiedzią jest magia.
Osobiście nie wiem czy w nią wierzę, czy wierze w tę historię.
Westchnęłam spoglądając na odbicie w lustrze. Potrzebowałam snu, jutro będę musiała wstać wcześniej niż robiłam przez całe wakacje, więc powinnam udać się na spoczynek już w tej chwili. Wzięłam głęboki wdech, zamknęłam oczy wyrzucając z siebie wszystkie zmartwienia, po czym na powrót otwierając oczy.

***

Minęło już cztery dni, jeśli nie liczyć rozpoczęcia roku szkolnego. Cztery dni, podczas których zauważyłam, że oddalam się od swoich znajomych ciągle będąc rozkojarzona i nieobecna. Wiadomym jest, co zajmuje moje myśli. Jak miałabym myśleć o czymś innym?
Od jutra zaczyna się weekend i mam nadzieję zaszyć się z dala od siebie i przemyśleć wszystko jeszcze raz od nowa. Jednak zanim to nastąpi muszę wytrzymać jeszcze cały dzień w szkole i postać się nie podpaść nikomu.
Byłoby o wiele łatwiej, gdyby Arian nie chodził do mojej szkoło, a jak się okazało od tego roku do niej uczęszcza. Jest w równoległej klasie i chociaż tyle mam spokoju. Przynajmniej na lekcjach czuję się spokojna.
Za to na przerwach, nieważne gdzie się udam czuję jakby on podążał tam za mną. Co nie jest w większości prawdą. Jednak tego dnia znowu na siebie wpadliśmy.
Właśnie zmierzałam do moich przyjaciół, którzy stali wszyscy pod szafką Maxa i rozmawiali wesoło. Jednak zanim miałam okazję by do nich podejść drogę zablokował mi nie kto inny jak Arian.
- Musimy porozmawiać. rzucił opierając się o ścianę po mojej prawej. Skrzyżował ramiona i czekał na moją odpowiedź, która nie nadchodziła.
Rozejrzałam się dookoła po czym założyłam jeden kosmyk za ucho, który wypadł z moich wysoko upiętych włosów. Przygryzłam dolną wargę po czym szybko sprawdziłam czy nam się ktoś przygląda. Całe szczęście każdy był czymś zajęty by zauważyć, że w naszej pogawędce jest coś dziwnego.
- Okey, ale nie tutaj. rzuciłam szybko.
- W takim razie gdzie? na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, ale zbyłam go.
- Spotkajmy się w tamtej kawiarni, dobrze? Jutro wieczorem. zobaczyłam jak ledwie zauważalnie kiwa w moją stronę głową, po czym oddaliłam się w stronę przyjaciół, nie oglądając się nawet razu czy odprowadza mnie wzrokiem.
- Hej. rzuciłam uśmiechając się słabo i stając obok Mii.
- O czym tam rozmawialiście? spytała Sophie, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Ona widziała.
- O-o niczym. wzruszyłam ramionami. Zapytał mnie o drogę do biblioteki. To wszystko. rzuciłam modląc się bym mój głos zabrzmiał jak najbardziej obojętnie jak to możliwe.
- Taaak. Jaaasne. Sophie uśmiechnęła się, a ja poczułam jak cała krew odpłynęła z mojej twarzy. Muszę popracować nad techniką ściemniania
- Chodźmy już w stronę klasy. Nie chcę się spóźnić. powiedziałam odwracając się od nich i szybkim krokiem zmierzając w stronę celu.
Już ucieszyłam się kiedy usłyszałam kroki moich przyjaciół za mną, jednak moja radość szybko wyparowała, gdy usłyszałam za sobą głos Maxa:
- Nigdy nie obchodziło cię by być na lekcji na czas. Skąd taka zmiana? Czyżbyś unikała kogoś? spojrzałam w tył przez ramię by ujrzeć jak na twarzy mojego przyjaciela wykwita ogromny, triumfalny uśmiech.
- Chyba kogoś unika. Sophie szturchnęła Maxa w ramię i się uśmiechnęła.
- Kogoś. zakaszlała Mia.
Zacisnęłam usta w wąską linię i udałam, że nie słyszałam komentarzy moich znajomych.
Przez resztę dnia zdołałam się powstrzymać od myślenia na temat Ariana. Nie było łatwo, ale odrobina siły woli i da się o wszystkim zapomnieć. Nawet o tak dziwnych i może nawet przerażających rewelacjach, jak te.
Kiedy opuszczałam budynek szkoły przywitał mnie piekący blask słońca. Przysłoniłam sobie niebo ręką i głęboko westchnęłam. Zapowiadało się naprawdę gorące popołudnie. W takich chwilach zwykłam myśleć o wyjściu gdzieś z przyjaciółmi, w końcu nie warto marnować ani chwili z życia. Jednak dzisiaj nie chciałam spędzać czasu w zatłoczonych miejscach, w tłumie… Pragnęłam zamknąć się w pokoju, rzucić się na łóżko i patrzeć w sufit tak długo, aż nie nadejdzie noc.
Coś wewnątrz mnie powtarzało, że to zły pomysł, ale zwykłam takie przeczucia odpychać od siebie daleko. Jak jednak miałabym tego teraz dokonać jak czułam nieposkromione uczucie, że to może być ostatni raz jak ich widzę? Skąd to kuriozalne uczucie? Przecież wszystko zaczęło mi się układać, wyszłam z depresji, mam przy sobie moich najlepszych przyjaciół. Ariana i całe to zamieszanie z nim związane mogę zaliczyć do kryzysów krótkotrwałych, tak sądzę… Mniejsza z tym. Powinnam być szczęśliwa! Dlaczego więc nie jestem? Dlaczego nie potrafię cieszy się tym, co mam?
Spojrzałam na moich przyjaciół razem wychodzących z budynku szkoły. Uśmiechnęłam się smutno.
Ciekawe czy w ich życiu nie zmieniłoby się nic, gdyby mnie z nimi nie było.
Zmarszczyłam brwi i skarciłam się w myślach. Pokręciłam głową i spuściłam wzrok na swoje stopy. Uspokój się, Megan, powtarzałam sobie. Życie się nie kończy na tym dniu. Będą jeszcze kolejne. Kto wie, może nawet piękniejsze?
Uśmiechnęłam się spoglądając dumnie w stronę zatłoczonej ulicy. Jakaś kobieta z dzieckiem w wózku szła chodnikiem z opiekuńczym uśmiechem spoglądając na swoją pociechę. Kilka kobiet w salonie fryzjerskim po drugiej stronie ulicy chichotało wesoło pokazując sobie nawzajem jakieś artykuły w kolorowych pisemkach. Tuż obok szła para z małym chłopczykiem, który niósł jeszcze mniejszego pieska.
Życie nie kończy się na tym dniu.
- Nadejdą jeszcze kolejne dni. szepnęłam do siebie.
Nawet nie zauważyłam jak obok mnie znalazła się Mia. Dotknęła mojego ramienia i z niepewnym wyrazem twarzy powiedziała:
- Wszystko w porządku? w jej głosie wyczułam troskę, co sprawiło, że jeszcze trudniej było mi ją okłamać.
- Tak, oczywiście. uśmiechnęłam się wymuszenie.
Zawsze mówiłam im o wszystkim. Teraz jednak nie potrafię, co więcej, sądzę, że nie powinnam ich w to mieszać. Sama nie wiem czemu.
- Jesteś pewna? tym razem pytanie padło ze strony Maxa.
Potrząsnęłam głową.
- Na sto procent. uśmiechnęłam się kłamiąc ich w żywe oczy.

***

W kawiarni, przy stoliku, przy oknie siedział młody mężczyzna. Był zbyt zapatrzony w okno by zauważyć kelnerkę stojącą przy jego stoliku, czekającą na podanie zamówienia.
- Przepraszam? powiedziała ciepło blondynka. Kiedy szatyn odwrócił się w jej stronę, jakby wyrwany z transu, nie mogła nic poradzić tylko uśmiechnąć się przyjaźnie. Zamawia pan coś? spoglądała to na niego, to na notes.
- Wodę. rzucił krzywiąc się kiedy jego spojrzenie padło na powrót na okno. Widocznie na kogoś czekał. Kelnerka uśmiechnęła się i opuściła go by przynieść zamówienie.

***

- Hej, zamykamy. powiedziała śmiejąc się lekko. Mężczyzna, któremu wcześniej podała wodę teraz wydawał się półprzytomny. Szczerze mówiąc nie zdziwiłaby się, gdyby okazało się, że zdrzemnął się tutaj.
- A, och tak. obruszył się nagle rozglądając po lokalu. Zmarszczył brwi kiedy okazało się, że jest jedynym, a na wszystkich stolikach oprócz jego były poustawiane krzesła. Spojrzał ponad siebie i dostrzegł młodą dziewczynę z wielkim uśmiechem, spoglądającą na niego.
- Czekał pan na kogoś? zapytała, kiedy zauważyła z jakim wyrzutem wpatrywał się w puste miejsca przy jego stoliku.
Szatyn długo nie odpowiadał, wydawał się być zajęty myśleniem nad czymś bardzo intensywnie, bowiem nawet nie zauważył jak blondynka usiadła na miejscu naprzeciwko niego. Podparła się łokciami na blacie i wyczekiwała odpowiedzi, która nie nadchodziła.
- Tak. odparł jak wyprany z emocji, jednak Blake bowiem tak miała na imię jasnowłosa kelnerka wyczuła nutkę zawodu i smutku, kryjącą się za maską, którą przybrał na twarz.
- Dziewczyna? spytała delikatnym głosem.
Szatyn podniósł na nią spojrzenie potwierdzając niemym gestem.
- Będzie lepiej. pogładziła mu ramię uśmiechając się lekko. Jednak pomimo jej starań zielonooki pozostawał w kiepskim humorze.
- Skąd wiesz? rzucił krzyżując z nią spojrzenie. Dziewczyna uśmiechnęła się słabo.
- Z doświadczenia. skrzywiła się momentalnie patrząc bok. Grunt, to mieć kogoś, komu można się wygadać. jej twarz na powrót się rozpromieniła. Jestem Blake Evans. podała mu dłoń nad stolikiem, którą bez chwili zwłoki uścisnął.
- A ja jestem Arian Wills. szatyn uśmiechnął się po raz pierwszy tego wieczora.
Życie nie kończy się na tym dniu, pomyślał.



Wskazówka:

svb, rg'H nv ztzrm!
hl ovg'h hgzig lfi tznv.
blf dzh gSrmprmt gszg'xsz xoVevi?
bz dzh mvevi lm nb ovevo!
yfg gsv Uzxg rh
… gszg r'n prmw.
dzmmz yoLd blfI nrmw?
nvTzm zodzbh dzh z iLzxs
Gszg dzh yvuLiv r zkkilzxs
svi.

drgs nb nrMw zmw svi ylwb
dv xlfOw wvuvzg zmBylwb!
yfG mld hsv'h dvzp.
hsb zmw nvvp.
zmw ulItvguFo!
blf nrtsG dlmwvi dSzg hsv'h ulitlg.
yfg blf mvevi tfvhh.
fmovhh, r droo svok blf

yfg mlgsrmt xlnvh uivv.
ivnvnyvi nv.


Jak się podoba rozdział? Szczerze, nie musicie słodzić jak był do kitu. Naprawdę… :(
Jeżeli podczas czytania zastanawialiście się aż do samego końca co to do licha jest, to spieszę z wytłumaczeniem. To były ostatnie chwile Megan z przyjaciółmi. Niezbyt udane, muszę przyznać. Jeśli chodzi o Ariana, to był on alternatywą jej życia jako normalny człowiek.  I jeżeli wciąż macie wątpliwości to Megan nie przyszła na spotkanie, dlatego że pojechała do Akademii. Ta scena jak patrzy się na tętniące życiem miasto dzieje się zanim idzie do domu, a jak dobrze wiemy podczas tej drogi zostaje Uświadomiona i zabrana do Akademii.
Przepraszam za to, że musicie czekać, żeby móc zobaczyć Meg czarującą i w ogóle mieć okazję by dowiedzieć się więcej o magii, ale ten rozdział musicie przyznać był nawet nie najgorszą odskocznią od tego, co wam tu zwykle serwuję. :P
W następnych rozdziałach będzie całkiem poważnie i niekoniecznie różowo, więc dałam Wam czas na wzięcie oddechu przed wrzuceniem Was na głęboką wodę. Szczerze mówiąc przyjemniej pisze mi się te poważniejsze wątki. Cieszę się jak dziecko kiedy wiem, że mogę do nich wrócić. Uśmiecham się od ucha do ucha i sobie myślę: ach, fabuła! xD
Ciekawi mnie czy ktokolwiek po rozwiązaniu zagadki z poprzedniego rozdziału wie już jak nazywać się będzie nowa tajemnicza postać w moim opowiadaniu. :D Skrzętnie upycham tam strzępki ważnych informacji i póki co, to jestem z siebie dumna! :P
Rozdziały specjalne o innych bohaterach będą w trochę dalszej przyszłości. Bowiem niektóre mogą być trochę zbyt „spojlerujące”. Na tym na przykład etapie nie wypada pisać całego rozdziału o Reynardzie, którego cała osoba jest jedną wielką tajemnicą. Mogłabym z miejsca wam wszystko opowiedzieć, ale czy to byłoby w jakikolwiek sposób satysfakcjonujące? Sądzę, że nie. Zatem proszę, byście byli cierpliwi i poczekali jeszcze trochę.
Tak więc proszę o wybaczenie i o wyrażenie swojej opinii! Niekoniecznie pozytywnej, wiem, że zawaliłam. xd

sobota, 25 lipca 2015

Rozdział V

Wiadomość autora: Przepraszam, że musieliście czekać, a czekaliście naprawdę długo. Rozdział ma 19 stron, dzięki którym dowiecie się sporo o postaciach, z którymi zostaniemy na długo. A, i miła rada: zwracajcie uwagę na to kto, co i w jaki sposób mówi, czytajcie uważnie bowiem ukryłam małe szczególiki, które pomogą wam odkryć tajemnice Snów o Rzeczywistości. Ponieważ, zapewniam Was, skądś się ta nazwa wzięła! Zapraszam do czytania!



Czym jest tęsknota?
Czy to ulotne uczucie, wspomnienie,
 które nachodzi nas, w najmniej odpowiednim momencie
 tylko po to byśmy chcieli rzucić cały ten świat w nicość i odejść? 
Wrócić? 
A może to tylko chwila zwątpienia
 w sens podążania
 obraną wcześniej drogą?

Obudziłam się dość wcześnie rano. Tak przynajmniej wnosiłam po słabych promykach słonecznych przebijających się pomiędzy i przez zasłony, wprost do mojego pokoju.
Wtedy mnie to trafiło. Mój pokój znajduje się w siedzibie Czerwonych Płomieni, na terenie Akademii. Powrót do rzeczywistości okazał się dziś wyjątkowo trudny. Jednak zawsze mogło być gorzej, prawda? Przynajmniej wyspałam się tak dobrze, że ciężko mi pamięcią sięgnąć po porównanie. 
Jako dziecko – przed śmiercią matki – wysypiałam się dobrze. Ogólnie rzecz biorąc, po przebudzeniu na drugi dzień nie byłam bardziej zmęczona niż to było przed udaniem się na spoczynek. Wtedy nie miałam żadnych trosk. Nic mnie nie gnębiło w snach. To było całkowicie inne życie od tego, które prowadziłam jeszcze kilka dni temu, a już na pewno bez porównania niepodobne do mojego obecnego. 
Właściwie, to co się z nim właśnie stało?
Pokłóciłam się z wujkiem, który był, nie, jest, moją jedyną rodziną. Wiem, że mnie okłamywał, naprawdę nieźle mnie okłamywał, jednak czy to powód by chcieć wyrzucić jedyną część rodziny ze swojego serca i wyjechać do obcych ludzi? Najprawdopodobniej to była tylko wina mojego wzburzenia. Emocji, które kumulowałam w sobie od dawna, temat dotyczący ojca, który unikałam musiał kiedyś wypłynąć na wierzch. To nie zmienia faktu, że wciąż nie wiem czy zrobiłam dobrze. Co gorsza nie wiem czy kiedykolwiek znajdę na to odpowiedź.
Drugie pytanie do mojego genialnego umysłu: dlaczego magia jest dla mnie taka… naturalna?
Kiedy myślę tak o tym, to dochodzę do wniosku, że czary i to wszystko jest jakąś zaginioną cząstką mnie, którą odzyskałam po długim czasie. Są po prostu czymś oczywistym. Jak to, że trawa jest zielona, że niebo ma odcień błękitu lub, że słońce świeci w dzień, a księżyc w nocy. Tak po prostu jest, nie wnikam jak, czy dlaczego tak się dzieje. Wiem, że tak było, jest i będzie i podoba mi się to. Jest to coś stałego, być może jedyna stabilna rzecz w całym moim zabałaganionym życiu.
Podobno Nieświadomi, jako dzieci mieli za sprawą czarów o nich zapomnieć. By mogli żyć w świcie ludzi bez problemów, bez niekontrolowanych magicznych zdolności, które mogą je skrzywdzić. Czemu jakiś Czarodziej chciałby by jego dziecko wychowywało się w świcie ludzi, w ślepej wierze, że jest jednym z nich, tylko po to, by pewnego dnia przejrzało na oczy? Nigdy tego nie zrozumiem.
Przybywając do tej szkoły czułam się niepewnie, można by rzec, że przybyłam tu jako człowiek, a przechodząc przez drzwi Akademii stałam się prawdziwą Czarodziejką. Jestem z tego dumna, że mogę być w miejscu, w którym powinnam być od samego początku. Nie czuję już niepewności, czy zakłopotania, a nawet strachu. Nie, te emocje zniknęły, mam nadzieję bezpowrotnie. Teraz czuję, że żyłam tylko po to by tu się znaleźć – tu, w murach Akademii.
Wstałam z łóżka, które wciąż kusiło mnie swą niebywałą miękkością i udałam się w stronę komody. W ostatnim momencie cofnęłam dłoń, która chciała wysunąć szufladę z poskładanymi ubraniami, które przywieziono wraz ze mną do Akademii. Muszę przecież założyć ten głupi, niebieski mundurek.
Spojrzałam złowrogo w stronę niebieskiego kompletu leżącego na białym biureczku. Nie ubiorę się tak! Będę wyglądała jak jakiś cudak!
Podeszłam powoli, właściwie to czaiłam się do tych ubrań jak puma do zwierzyny.
- Słuchaj, albo ty, albo ja. – szepnęłam do ubrań, kiedy stałam już tak blisko, że były na wyciągnięcie ręki. Powolutku je uniosłam i patrząc w stojące w rogu pokoju lustro przymierzyłam ciuchy do siebie. – Nie! – rzuciłam szkolną odzież na biały, puchaty, okrągły dywan leżący na środku pokoju.
Pewnie podeszłam do komody i wyciągnęłam z niej długą bluzkę w kolorze modrym, w ciemne, kobaltowe gwiazdki. Do tego dobrałam szare, dopasowane spodnie, a na ramiona zarzuciłam kasztanowy, materiałowy płaszcz z dwoma kieszeniami.
Jeżeli mieli nadzieję, że będę się ich ślepo słuchać i ubierać się jak idiotka to są w błędzie! Uśmiechnęłam się pewnie w stronę swojego odbicia.
- I tak trzymać, dziewczyno! – usłyszałam ten wścibski głos w mojej głowie.
- Czy ty zawsze musisz się wtrącać w nie swoje sprawy?! – burknęłam zła.
- Ćśśśś. - uciszyła mnie. – Nie chcesz chyba obudzić wszystkich swoich współlokatorów. – jej irytujący głos odbijał mi się echem w głowie. Zaraz, przecież to również mój głos.
- Dobrze! – spróbowałam jakoś skupić się na tym by ta myśl dotarła do Iluzji. – Czego tak właściwie teraz chcesz?
- Ha! Widzę, że chciałabyś od razu przejść do interesów! – usłyszałam jej śmiech, który był zmienionym odpowiednikiem mojego. – Zauważyłam, że nie tylko ty lubisz robić podejrzane interesy! Nie możesz tego wiedzieć, ale mrugam do ciebie. – ostatnie słowo sprawiło, że przez chwilę moja głowa zaczęła pulsować z bólu.
- Co?! – spytałam kompletnie zdezorientowana.
- Nieważne. Wracając do tematu, nie mam do ciebie żadnych, ważnych spraw do załatwienia. Sądziłam, że zwyczajnie zatęskniłaś za dobrym towarzystwem, więc wróciłam! – w jednym momencie poczułam jak moja prawa ręka przykleja mi się do czoła.
- Ty chyba nie masz poczucia czasu! – wyrzuciłam z siebie, tym razem na głos.
- Hipokrytka z ciebie, moja droga. Wiesz, która jest godzina? Hahahahaha! – Iluzja znowu zaczęła się śmiać.
Wtem ku mojemu zaskoczeniu ktoś zapukał i drzwi do mojego pokoju stanęły otwarte, a przez nie przeszła całkiem znajoma blondynka. Annabelle.
Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów i wreszcie powiedziała:
- Chciałam przyjść i sprawdzić czy jesteś już gotowa. Dziś jest oficjalne rozpoczęcie nowego roku nauki, wiesz? – nie wiedziałam. – Wybacz, że spytam, ale… Z kim rozmawiałaś? – spytała całkiem zdziwiona.
Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że ostanie zdanie do Iluzji wypowiedziałam na głos. Powinnam była bardziej uważać! Powinnam była, właśnie!
- Powiedz coś! Cokolwiek! Nie stój tak i nie milcz do cholery! – ponownie usłyszałam ton głosu Iluzji, która, jak łatwo się można było domyśleć była zażenowana moim zachowaniem. To już chyba norma.
- Um. – zawahałam się. Musiałam myśleć szybko. Cokolwiek… To nie takie proste!
- Tak? – spytała niepewnie Anna przekrzywiając głowę.
- Już! Powiedz coś! Mów!
- A, o to ci chodziło! – rzuciłam tak jakby najzwyczajniej w świecie nie miałam pojęcia, o co chodziło dziewczynie i dopiero teraz to do mnie dotarło.
- Dobry początek! – komenderowała Iluzja, tym razem była widocznie mniej wściekła.
- Zapewne chodzi o to, że… Popędzałam się. Tak! Byłam zdenerwowana, bałam się, że nie zdążę! – uśmiechnęłam się szeroko. Triumf! Tak, udało mi się.
- Coraz lepiej kłamiesz! – dotarł do mnie wesoły głos Iluzji. Postanowiłam puścić to, co powiedziała mimo uszu.
- Ach, tak. – przytaknęła mi stojąca naprzeciw mnie blondynka. Przestąpiła z nogi na nogę i uśmiechnęła się. – Zwykle jemy śniadanie razem, jednak zważając na to, którą mamy godzinę lepiej by było, gdybyśmy od razu poszły do Akademii, żeby zdążyć przed apelem. – na jej słowa kiwnęłam ochoczo głową, tak jakbym wiedziała o tych wszystkich rzeczach. W rzeczywistości przerażało mnie jak mało wiem o tej szkole. Skoro dzisiaj rozpoczynają nowy rok, to niby dlaczego wczoraj mieli lekcję? I kolejne pytanie: Ich rok szkolny zaczyna się tydzień po rozpoczęciu tego w normalnych szkołach? Dziwne. Nie rozumiem niczego, najwidoczniej.
Blondynka odwróciła się na pięcie i już chciała wyjść kiedy coś nagle jej się przypomniało. Odwróciła się szybko i powiedziała:
- O ile w normalne dni można chodzić do szkoły olewając mundurek o tyle lepiej w ważne okazje go zakładać. – puściła do mnie oczko zauważając, w co się ubrałam.
Zdziwiło mnie to, że mój mundurek był niebieski, a ona nosiła czerwony, w dodatku był innego kroju. Zabawne, i to ona poucza mnie na temat noszenia mundurków?
- Dlaczego, więc ty nosisz inny? – postarałam się nie zabrzmieć nieuprzejmie. Bądź, co bądź nie chciałam narobić sobie pierwszego dnia wrogów, tylko przyjaciół.
- To dlatego, że należę do Czerwonych Płomieni. Naszym kolorem jest czerwień, mamy więc specjalne stroje reprezentacyjne tego koloru. W takim razie kiedy wy zakładacie mundurek szkolny my zakładamy nasz strój. Spotkasz zapewne innych, którzy założyli stroje koloru przewodniego ich bractwa.
Kiwnęłam na znak, że wszystko to wiedziałam, choć nie była to do końca prawda. Miałam świadomość, że należy do Czerwonych Płomieni, ale po za tym wszystko, co powiedziała było dla mnie nowe.
- To ja się może przebiorę… – powiedziałam niezbyt chętnie. Wcale nie chciałam bowiem tego robić! Tak bardzo zależało mi by uniknąć wyglądania jak idiotka, a teraz nie ma już nadziei i będę musiała założyć ten cholerny mundurek!
Anna zniknęła z mojego pokoju tak szybko jak się pojawiła. Wyszła stąd bez uprzedzenia, w sumie nie dziwło mnie dlaczego zachowywała się tutaj jak na swoim, w końcu poniekąd była to prawda. To jednak jej nie czyniło jakiejś królowej by wchodzić ot tak do mojego pokoju! Zapukała, fakt, ale nie dałam jej pozwolenia by weszła do środka!
- Mała pokazuje pazurki! – wtrąciła się Iluzja, którą zbyłam najzwyczajniej tak jak to robiłam zawsze.

***

Damski internat już od porannych, wczesnych godzin huczał od popędzających siebie nawzajem nastolatek. Oficjalne rozpoczęcie roku miało się zacząć już lada moment, a większość dziewcząt jeszcze nie odnalazło dawno zagubionych mundurków. Nie była to wcale nowość, że na rozpoczęcie, każdy, ale to każdy musi wyglądać schludnie, musi wyglądać jak student Phoenix Gran Academy.
Magiczna Akademia, nosząca nazwę feniksa zadziwiająco wybrała kolor błękitny, jako barwę szkolną, a sam ptak na herbie pozostał ognisty jak oryginał z mitologii. Choć ten prawdziwy, nie z starożytnych opowieści był tym, od którego szkoła ta dostała swe imię.
Pokój numer 76 w internacie dziewcząt wyglądał w tym momencie jak po przejściu huraganu. Aerin siedziała na swoim łóżku i używała zaklęcia telekinezy, delikatnie poruszając ręką na boki. Jej magia była co prawda delikatna jak ona sama, ale w sytuacji, w której się znalazły żadna magia, słaba czy silna nie dałaby chyba sobie rady z całym tym bałaganem. Bo naprawdę tam był – bałagan – na jasnych panelach, którymi wyłożony był ten przyjazny zwykle pokoik z dwoma oknami; był też na łóżku Skyler, które stało po prawej stronie pomieszczenia i na biurku, nad którym było łóżko Aerin. Jedyną czystą strefą tutaj było łóżko Dru.
Dru Kearns była współlokatorką Aerin i Skyler. Była – tak jak dziewczyny – z pierwszego roku nauki, ale mimo to zamieniły ze sobą raptem kilka zdań. Trzeba przyznać, że Kearns była zamknięta w sobie, lecz nikt nawet nie miał pojęcia, gdzie problem ten ma swoją przyczynę. Gdyby się nawet dowiedzieli, to czy przywitali by tę wiadomość z dystansem, bo o radości i zrozumieniu Dru nawet nie marzyła, czy może wyśmiali by ją jak we wcześniejszej szkole? Ale cóż to? Dosyć! Przecież Dru już raz była Nieświadomą, w starej Akademii, do której uczęszczała. To chyba oznacza, że ma swój upokarzający staż za sobą, prawda? Taką miała nadzieję, kiedy z samego rana opuszczała internat od razu kierując się do budynku Akademii, wychodząc złemu na przeciw z podniesioną głową.
Podczas gdy Aerin wyraźnie gestykulowała dłonią z coraz to silniejszym zmęczeniem, które ogarnęło jej całą rękę już jakieś dziesięć minut temu, Skyler nurkowała w morzu ubrań, które wspólnie z Aerin wyciągnęły z szafek. Jej poszukiwania miały na celu odnalezienie niebieskiej plisowanej spódnicy, którą to młoda Clarke miała założyć na uroczyste rozpoczęcie nowego roku. Sky była pewna, że gdzieś musi być jej spódnica, pytanie było tylko gdzie. Dla pewności  poprosiła Aerin by i ta opróżniła swoje szafy, bo być może kiedyś jej ją pożyczała. Nic jednak na to nie wskazywało, dziewczyny szukały w stercie ubrań tej jednej części garderoby od godziny, a nadal jej nie znalazły.
Trzeba wiedzieć, że obie znały się od dawna, bowiem uczęszczały razem do jednego gimnazjum, a i tam już się przyjaźniły. Nie było to jednak byle jakie gimnazjum, bowiem w mieście, w którym jest Akademia magii, znajduje się także gimnazjum, do którego uczęszczać mogą tylko przedstawiciele magicznych ras.
Takie gimnazja pomagają młodym Czarodziejom zapanować nad burzliwymi żywiołami, z którymi w tym młodym wieku nie dają sobie rady. Bowiem jako dzieci Czarodzieje używają magii nieświadomie, ona wywoływana jest poprzez emocje, a chyba każdy wie, człowiek czy Czarodziej, że dzieci posiadają bardzo intensywną paletę odczuć. Tak więc, dojrzewający nastolatek z rasy Czarodziejów nie potrafi używać magii, kiedy chce to zrobić nijak mu to nie idzie, kiedy najbardziej sobie tego nie życzy, wtedy się ona ukazuje. Dlatego dla wszystkich Świadomych okres ten jest bardo trudny i właśnie dlatego winien on zostać zapisany do takiej placówki, w której będzie się edukował nie tylko przedmiotów ścisłych, ale i także samokontroli.
Mahoniowe drzwi uchyliły się na chwilę, a przez nie wyjrzała ciemnowłosa dziewczyna ubrana w kompletny mundurek szkolny.
- Piętnaście minut. – rzuciła krótko i drzwi znów się zamknęły.
Skyler była wzburzona. Była na tyle zdesperowana w poszukiwaniach, że zaczęła przerzucać ubrania przez ramię, kompletnie zapominając, w której części pokoju znajdowały się ubrania jej, a w której Aerin. Jej ruchy stały się tak chaotyczne, że do tego czasu pochłonięta w całości na rzucaniu zaklęcia telekinezy Aerin po dostaniu jakąś fioletową bluzką z długim rękawem prawie się nie przewróciła odłogiem na łóżko. Spojrzała zdziwiona na Skyler niepewna co powinna w tej sytuacji zrobić. Jej przyjaciółka wyglądała w takiej scenerii jak wariatka, powtarzała do tego:
- Musi gdzieś tu być. Musi…
Młodsza z Harrison'ów postanowiła leciutko dać znać Sky, że to już koniec. Myślała tylko jak się za to zabrać. Uśmiechnęła się tak jak umiała najsłodziej i powiedziała tym swoim jak jedwab gładkim głosem:
- Skyyy! – zaświergotała powoli przybierając na pewności, a trzeba przyznać, że rzadko czuła się gdziekolwiek niekomfortowo. Inna to jednak sytuacja była na stołówce czy na lekcji, a inna, gdy trzeba przekonać do czegoś Clarke. Zwłaszcza jak już się na to zaparła z całych sił.
Niebieskooka, wpatrzona do tej pory w sterty ubrań walające się przed nią teraz odwróciła swoje spojrzenie do współlokatorki. Na początku spoglądała na nią wyczekująco, w ciszy, obserwując ją uważnie. Jednak, gdy zauważyła, że jej przyjaciółka czeka na jej odpowiedź tylko się zirytowała i odburknęła:
- Taak?
- Chodźmy już, spóźnimy się. – uśmiechnęła się, ukazując dołeczki, które tylko dodały jej uroku.
Jednak Skyler nic mogło teraz udobruchać, przecież Aerin dała jej dosadnie znać, że może pogodzić się z karą od Deidree, albo kto wie jeszcze kogo, bo przecież na pewno nie znajdzie spódnicy. Już w myślach zaczęła zapędzać się i przeklinać siarczyście te wymysły i głupie przepisy, zakazy, nakazy. Bo po co one komu? Szybko jednak się opanowała. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, całkowicie nie mając pojęcia, że tym gestem tylko wystraszyła Aerin.
Co prawda pojawiając się na uroczystości w niekompletnym stroju może zasygnalizować nauczycielom wyraźny spór przeciw ich ideologii perfekcyjnej placówki, tak innej od pozostałych. Ale co jej teraz pozostało? Lepsze to, niż jej ogólna absencja.
Chociaż, jest jeszcze jedna, tym razem już ostatnia szansa! Może zostało parę kompletów wolnych w pralni. Przecież była tam wczoraj z Megan, było ich dość sporo, jednak znając obecną sytuację i godzinę, nie ma raczej większych szans by został choć jeden.
Nie! Musiała znaleźć tą przeklętą spódnicę. Już i tak miała dostatecznie dużo problemów z podaniem do szkoły. Ten incydent, on nie może się wydarzyć, nie ponownie. Jej ojciec wyraził się dostatecznie wyraźnie na ten temat. Przecież nie może go zawieść, tych wszystkich nadziei, które w niej pokłada. Już i tak wystarczająco go zawiodła.
Aerin widząc, że jej współlokatorka nie zamierza odpuścić postanowiła siedzieć w ciszy. Wiedziała co dokładnie się wydarzyło między nią, a dyrektorem i jego zastępczynią – Selmą Mowery.
Skyler miała składać papiery do szkoły, bo choć Akademia rekrutuje obecnie wszystkich trzeba to zrobić, ponieważ  ułatwia to pracę osobom odpowiedzialnym za listy uczniów i informacje o nich. Jeśli ktoś nie jest Nieświadomym musi to zrobić, potwierdzając przy tym, że wybiera tę, a nie inną placówkę. Nieświadomi nie składają podań z wiadomej przyczyny, ale przecież ktoś musi znaleźć wzmiankę o nich w aktach choćby ich rodziny.
Tak czy inaczej Skyler Nieświadomą nie była, więc papiery musiała oddać. Wybrała Phoenix Grand Academy, ponieważ jej przyjaciółka z gimnazjum – Aerin, planowała tutaj uczęszczać. Szczerze mówiąc Skyler, gdyby chciała mogłaby chodzić do jakiej by jej się zachciało chodzić szkoły. Jej ojciec jest dość wysoko postawionym dyplomatą w polityce ras magicznych, tak więc młoda Clarke mogła wybrać co chciała, a chciała chodzić do jeden szkoły z przyjaciółką. Bowiem Aerin nie miała takiego wyboru, wraz z Trystan'em mieli pójść do tej Akademii dlatego, że była zwyczajnie blisko. Rodzice rodzeństwa byli, co prawda szanowani, należeli do elity tak jak ojciec Skyler, ale nie zajmowali tak wysokich stanowisk.
Wracając do tematu. Skyler znała Akademię, bo razem z Aerin często odwiedzały tu wspólną przyjaciółkę – Cherie, ale to było jeszcze jak chodziły do gimnazjum. Młoda Clarke znała więc doskonale rozłożenie pomieszczeń i z łatwością trafiła do sekretariatu. Jednak ku jej zdziwieniu pokój był pusty. Czekała spokojnie stojąc na środku pomieszczenia. Minuty mijały, a ona wciąż była tam sama. Nikt się nie pojawił, nikt też nie opuścił pokoju nauczycielskiego, do którego drzwi znajdowały się w tym pomieszczeniu. Wiedziała, że nie może tam wejść, bo nie wypada, ale co miała innego zrobić? Czekać całą wieczność?
Już chciała zapukać do drzwi, gdy dobiegł do niej nieuprzejmy głos zza jej pleców:
- Tam nie wolno wchodzić. – obróciła się na pięcie i ujrzała wysoką blondynkę przypatrującą się jej z wyższością, zupełnie tak jakby złapała ją na jakimś haniebnym czynie.
- Wiem… – tylko tyle zdołała wydusić przytłoczona intensywnym spojrzeniem jasnowłosej.
- Jak widać nie, spokojnie ta szkoła nie wymaga byś była jakoś specjalnie wykształcona. – przewróciła oczami i wyminęła ją tak jakby nie była warta marnowania jej cennego czasu. Już miała otworzyć drzwi, przez które wcześniej chciała przejść Skyler, gdy czarnowłosa ją powstrzymała.
- Hej! Przecież sama mówiłaś, że tam nie wolno. – rzuciła zdziwiona zachowaniem nieznajomej.
Blondynka zatrzymała się, zamknęła oczy i wyprostowała. Była lekko zdziwiona, że ktoś taki jak ta dziewczyna ma czelność zawracać jej głowę i zagadywać w tak żenujący sposób. Odwróciła głowę w stronę ciemnowłosej tak powoli jakby tak czynność wywoływała u niej niewymowny ból. Otworzyła oczy i powiedziała:
- Widzę, że jesteś tu nowa i myślisz, że wszystko ci wolno, że wolno ci nawet zawracać MI głowę. Po pierwsze: brawo za odwagę, mam nadzieję, że to odwaga, nie głupota. Po drugie: jesteś nawet zabawna, wiesz? Jednak wygląd to nie wszystko. Po trzecie: dam ci radę na przyszłość. Ze mną się nie zadziera, gdybym miała choć odrobinę ochoty czy mojego drogocennego czasu pogadałybyśmy inaczej i w innych warunkach. Więc lepiej skorzystaj ze swojej okazji i zejdź mi z oczu. – ostatnie już zdanie wypowiedziała nachylając się na dziewczyną.
Odsunęła się i pewnym krokiem ruszyła na powrót w stronę drzwi z ciemnego drewna. Jednak Skyller oprzytomniała w porę i postanowiła nie być jej słownie dłużna.
- Myślisz, że się CIEBIE boję? Jesteś głupia i żałosna. Uważasz się za nie wiadomo kogo, a i chyba nie wiesz kim JA jestem. – postanowiła utrzeć nosa jasnowłosej w podobny sposób, co ona chciała jej. – Mój ojciec jest jednym z najwyżej postawionych dyplomatów świata magicznego.
Skyler czekała na reakcję, ze strony słownej rywalki, ale żadna nie nastąpiła, przynajmniej nie taka, jakiej oczekiwała.
- Jestem Annabelle Rosenthal. Pochodzę z Rodu, który zajmował swe miejsce w Radzie Trzech od pokoleń. Moi rodzice są członkami tej legendarnej już Rady, która po śmierci Eliana i Aymeline Winslet'ów podczas Wielkiego Pożaru, stanęła na czele Imperium Thelliene'u. Może do tego czasu się mnie nie bałaś, ale teraz radzę ci zacząć. – mówiąc to uśmiechnęła się paskudnie.
- Dla mnie jesteś zwyczajną idiotką. I wiesz co? Mam gdzieś twoich głupich starych. Jeśli myślisz, że możesz traktować wszystkich jak najgorsze ścierwa to się grubo mylisz! – wtedy coś w Skyler pękło. Nigdy ktoś jej tak nie obraził. A ona nigdy nie użyła stanowiska ojca by okazać komuś wyższość. Jednak kiedy zobaczyła jak ta dziewczyna się zachowuje nie wytrzymała. Ktoś musiał utrzeć jej nosa. Jednak to, co teraz zrobiła było jej ostatnią deską ratunku w potyczce z Annabelle.
To smutne, że ludzie z dobrymi intencjami muszą często przegrywać… i to na każdym polu.
Z boku, od strony drzwi do pokoju nauczycielskiego dobiegł ją odgłos odkaszlnięcia i dopiero teraz sobie zdała co się właśnie stało. Obraziła dziedziczkę wielkiego rodu, a do tego ktoś to słyszał.
Odwróciła się niepewnie by zobaczyć dyrektora Weakley'a ze swoją zastępczynią Selmą. Nie tyle co dyrektora bała się kobiety, która teraz stała z nim ramię w ramię.
- Och, spory! – spojrzał zaskoczony z boku na dziewczyny i panią Mowery. – Zajmiesz się tym, nie? – zwrócił się w stronę kobiety, której wcale nie było do śmiechu, ona, patrzyła w stronę Weakley'a, ale jednak jakoś przez niego, zupełnie jakby był dla niej tu nieobecny.  – Oczywiście, że się zajmiesz. – uśmiechnął się szeroko i ruszył w kierunku drzwi wyjściowych z sekretariatu. – Chodź Toto. – rzucił przez ramię i opuścił pomieszczenie, a z pokoju nauczycielskiego wyszła najprawdziwsza lama i powędrowała za dyrektorem.
Skyler obserwowała całe zjawisko z szeroko otwartymi oczyma.
- Skyler. Proszę za mną. – Selma wskazała gestem dłoni na otwarte obok niej drzwi zapraszając dziewczynę do środka. Ciężko jednak było odebrać to jako „zaproszenie”, bowiem sytuacja, w której się aktualnie znajdowała Sky podpowiadała, że ma przechlapane. – Annabelle. – tu Mowery zwróciła się do blondynki ją też obdarowując tą propozycją nie do odrzucenia.
Jednak w porównaniu do czarnowłosej, Anna weszła do środka zadowolona i z podniesioną głową, a Skyler już czuła jak w gardle formuje jej się gula. Łatwo nie będzie, to pewne.
Po tym jak obie znalazły się wewnątrz Selma usiadła wygodnie w fotelu, Skyler na krześle przy stole, naprzeciwko Mowery, a Annabelle na krześle pod ścianą, przed wypełnioną po brzegi biblioteczką. Już w tamtej chwili Sky obmyślała plan jak wykaraskać się z tej iście niefortunnej sytuacji. Kłamstwo przecież nie zadziała, zastępczyni dyrektora, a teraz najwyższy sędzia tego sporu, była świadkiem jej rozmowy z Ann, pytanie tylko: czy była tam wystarczająco długo.
Pani Mowery założyła nogę na nogę i poprawiła małe, okrągłe okularki na nosie. Widząc, że nikt nie zamierza przerywać ciszy postanowiła zestresować młodą Clarke jeszcze bardziej. Zaczęła najwolniej jak to tylko możliwe poprawiać spódnicę, nie spieszyła się by wywrzeć na Skyler presję. Podziałało. Czarnowłosa czuła się tak jakby wpadła na herbatkę do babuni, która jakimś cudem okazała się być… królową jakiegoś królestwa. Niby możesz czuć się jak w domu, ale jeden niewłaściwy ruch i boisz się, że stracisz głowę, dosłownie! Tak, tak właśnie czuła się teraz Skyler. Miała uczucie, że zaraz zwariuje, a do tego wszystkiego Mowery zaczęła w najlepsze poprawiać mankiety od różowawego żakietu, w całości ignorując dziewczynę.
- Nic nie zrobiłam. – wyrwało się wreszcie ciemnowłosej. I na to liczyła od początku Selma.
- Doprawdy? Według mnie obraziłaś jedną z najlepszych, jak nie najlepszą uczennicę naszej szkoły. Naprawdę, tutaj nie ma co tłumaczyć. – uśmiechnęła się gorzko zastępczyni dyrektora. Pochyliła się do przodu i kontynuowała: – Rodzice Annabelle, których tak bezczelnie obraziłaś są również honorowymi fundatorami naszej placówki. Naprawdę, słaby, słaby start w naszej szkole sobie zafundowałaś. – uśmiechnęła się na własną grę słowną.
Skyler dopiero teraz przypomniała sobie w jakim celu tu przyszła. Ze złości chciała uderzyć głową w ścianę. Przecież to oczywiste, że jej teraz nie przyjmą!
- Nie przyjmiecie mnie prawda? – wyłożyła kawę na ladę.
- Przyjąć przyjmiemy, ale… – podobno wszystko, co się powie przed „ale” jest nieważne, pomyślała sobie Skyler, czekając na ciąg dalszy zdania. – Ale wystarczy jeden wybryk, jeden, najmniejszy, byle jakie uchybienie, a będziesz mogła szukać nowej szkoły. – spojrzała z wyższością na dziewczynę, na której twarzy malował się strach i panika.
Annabelle uśmiechnęła się perfidnie i rzuciła z boku w stronę Mowery:
- Chyba już popełniła nie małe wykroczenie… – zaczęła z nutką szczęścia i wesołości w głosie, co niebywale rozzłościło Skyler. – Czy przypadkiem w naszym regulaminie nie ma nic o pasemkach we włosach i tym podobnych? – spytała tak ciekawa odpowiedzi, jakby naprawdę nie wiedziała, co może jej odpowiedzieć Selma.
- Właśnie… – przyjrzała się bliżej uczennicy.
- W starej szkole nikt nie miał z tym problemu! – podniosła ręce w geście obrony i odsunęła się do tyłu.
- Nie jesteś w starej szkole. – na twarzy Selmy uformował się duży grymas. Westchnęła. – Jednak twój ojciec już ze mną o tym rozmawiał. Pokazał mi też twoje stopnie z poprzedniej szkoły i niestety – tu zrobiła pauzę. – przymknę na to oko.
Mina na twarzy Annabelle była warta tego całego rabanu.
Tak to właśnie było. Koniec końców od tamtego wydarzenia Skyler obiecała ojcu, że już nigdy go nie zawiedzie. Wiedziała również, że po tamtych wydarzeniach Annabelle jej nie odpuści i wszystko wykorzysta byleby tylko ją upokorzyć, a w najlepszym przypadku doprowadzić do jej wykluczenia ze szkoły. Dlatego właśnie tak jej zależało by wszystko robić według zasad, nie mieszać się w żadne spory, to wszystko by zostać w Akademii.
Kiedy Skyler tak buszowała w stertach ubrań Aerin nudziła się niezmiernie, wreszcie doszła do wniosku, że jej łóżko jest niewygodne. Skrzywiła się i nadal wpatrując się przyjaciółkę spróbowała wygładzić kołdrę wokół niej. Wtedy jej dłonie natrafiły na coś, co nie było z takiego samego materiału jak pierzyna. Szybko doznała olśnienia. Jej wzrok momentalnie powędrował w dół i mało nie krzyknęła, nie pewna czy to z radości, że wreszcie znalazła spódnicę, której szukała Sky, czy może strachu, bo narobiła koleżance niepotrzebnie nerwów.
- Sky! Sky! Zobacz! – krzyknęła w stronę przyjaciółki wymachując dłońmi.
- Jestem zajęta… – warknęła poirytowana.
- Ale Sky! Spójrz tylko! – Aerin zaczęła się śmiać perliście.
- Czego?! – Skyler odwróciła się w stronę przyjaciółki mając pioruny w oczach, ale szybko jej wyraz twarzy się rozchmurzył. Aerin miała jej spódnicę! Wreszcie mogła odetchnąć z ulgą, że nie podpadnie żadnemu z nauczycieli, a Annabelle nie będzie miała się czego przyczepić.
- Zostało mało czasu! – krzyknęła i szybko wstając z miejsca złapała lecącą w jej stronę spódnicę od Aerin i pobiegła z nią do łazienki.

***

Męski internat co prawda nie był bardziej schludny w porównaniu do damskiego, czy może cichszy i spokojniejszy, ale żaden chłopak nie miał problemu ze znalezieniem szkolnego mundurka. Każdy bowiem chował go tak samo, na sam koniec szafki i niech go piekło pochłonie.
Jednak po tym jak każdy wyszykował się by mieć później spokój zapadał w stan zwany nudą. Tak, a czego innego można się spodziewać. Jest początek roku, najgorszy czas dla każdego studenta, jedyne o czym wtedy potrafi się myśleć to: czy będzie jakiś nowy nauczyciel, najlepiej ładna i młoda nauczycielka, czy nowe studentki z pierwszego rocznika będą ładne, co było dla niektórych chłopaków jedynym ważnym zagadnieniem, i tym podobne.
Chłopaki przecież nie będą się zbytnio martwić jak będą wyglądać na rozpoczęciu, nie muszą przejmować się jak dziewczyny makijażem, więc co im zostaje? Ano nic. Błogi stan ducha.
W pokoju z numerem 45, gdzie mieszkali Trystam i Cayson wraz z ich współlokatorem Darrell'em Rogers'em panowała głucha cisza. Nikt nie miał nic do powiedzenia, choć trzeba przyznać każdy miał dużo na myśli.
Cayson nie przejmował się zbytnio regulaminem, więc w niedopiętej koszuli rozłożył się niedbale na krześle od biurka i odwróciwszy się do ściany po drugiej stronie pokoju rzucał w tamtą stronę kauczukiem. Trystam położył się na plecach w poprzek łóżka piętrowego i zawiesił głowę w dół. Darrell leżał na łóżku i popijał coca-colę bezpośrednio z dużej półtoralitrowej, plastikowej butelki.
- Ale mam nadzieję, że nowe będą ładne. – Cayson przerwał ciszę. Uśmiechnął się rozmarzając już o dziewczynach, które dopiero pozna.
Trzeba wiedzieć, że większa część studentów kiedy składa papiery do szkoły i zapisuje się do internatu zostaje w nim aż do końca wakacji. Wtedy mogą zapoznać się z nauczycielami i z zajęciami jakie prowadzą, ale przede wszystkim ze swoimi rówieśnikami. Właśnie po to podczas przerwy letniej są zajęcia w szkole, uczniowie mogą na nie uczęszczać, choć jeśli nie chcą alternatywą jest zostanie w internacie. Jednak opuszczać teren Akademii można jedynie od pewnej godziny, robienie tego wcześniej jest surowo zabronione.
Co prawda podczas zapisywania się do szkoły wcale nie trzeba zostawać w internacie, zapisać i tak cię do niego zapiszą, bo jest darmowy – sponsorowany przez szkołę – ale wakacje możesz spędzić tam gdzie chcesz, zero przymusu.
Jednakowoż, właśnie dlatego Cayson nie mógł się doczekać rozpoczęcia roku szkolnego. Wtedy pozna wszystkie dziewczęta… Można powiedzieć, że podrywanie ładnych dziewczyn to jego hobby i trudno stwierdzić kto w tej kategorii – on, czy przyjaciel Reynard'a Kyan Cooley – jest w tej kategorii mistrzem.
- A ten znowu swoje. – zaśmiał się Darrell z niemałym trudem podnosząc się z łóżka.
Niektórzy, gdy są zdenerwowani obgryzają paznokcie, jedzą swoje włosy, czy może bawią się rękawem bluzki. Darrell radził sobie z tym inaczej. Pił coca-colę. Nikt tak naprawdę nie wiedział, co kryło się za zdenerwowaniem tego, z pozoru wyluzowanego chłopaka, ale trzeba przyznać, że dziwnie sobie radził z tym problemem.
- Nie ma tu ludzi na moim poziomie. – jęknął Trystam, po czym złapał poduszkę i ukrył w niej swoją twarz burcząc coś o tym jacy ludzie go otaczają.
- Tak, bo wlazłeś na piętrowe łóżko, nic dziwnego, że nikt nie jest na „twoim” poziomie. – Cayson skrzywił się i cisnął małą gumową piłeczką jeszcze mocniej. Zrobił to na tyle silnie, że piłka odbiła się pod innym niż zwykle kątem i poleciała w stronę Darrell'a trzymającego w ręce jeszcze w połowie niedopitą colę. Jak łatwo się można było domyśleć piłka trafiła w butelkę, która rzecz jasna nie miała korka zakręconego. Koniec końców Darrell został cały oblany napojem, a jego strój został zniszczony.
Trystam widząc zaistniałą sytuację przycisnął poduszkę jeszcze mocniej do twarzy wyzywając głośno Cayson'a, co na dobre nie zostało zagłuszone w całości przez jaśka. Niestety wychylił się zbyt bardzo głową, a teraz także ramionami i klatką piersiową poza obręb łóżka, że cóż… spadł. Darrell w całości ignorując Trystam'a jęczącego z bólu na podłodze i śmiejącego się na cały internat Cayson'a, którego tamten przed chwilą wyzywał, upadł na podłogę na kolana i trzymając za poplamioną koszulę zaczął pytać się nikogo w szczególności:
- Dlaczego..?

***

Zeszłam na dół, do salonu. Już na schodach zaczęłam sobie przypominać wczorajszy dzień. Nie było żadnych wątpliwości, to wszystko się zdarzyło, a ja naprawdę będę musiała tu zamieszkać. Może nie będzie aż tak źle? W końcu Skyler mówiła, że pokoje w internacie są okropne, choć mogła równie dobrze przesadzać. Tak czy inaczej, póki czegoś nie wymyśli dyrektor będę tu mieszkać. Cóż, dyrektor lub ja, ostatnio nieźle idzie mi kombinowanie.
Przechodząc przez salon krwistej czerwieni spojrzałam jeszcze na główną część pomieszczenia. Były tam umiejscowione trzy kanapy. Ta położona równolegle do ściany z dużych rozmiarów telewizorem plazmowym była środkową, a po lewej i po prawej stały dwie ustawione do niej prostopadle. Przed środkową kanapą stał też duży prostokątny stół, na którym był bukiet bordowych róż.
Nie zastanawiając się ani minuty dłużej ruszyłam w stronę kuchni. Nie spodziewałam się tam nikogo zastać, z tego co mi wiadomo byłam trochę spóźniona i większość osób była już od jakiegoś czasu w Akademii, czekając na uroczystość. Pierwsze, co zobaczyłam to czarna lodówka, która pasowała do ciemnego wystroju każdego pomieszczenia w tym domu, no, prawie każdego, mój pokój był jak jasna oaza na tle mrocznej pustyni.
Pamiętając, że dziś spóźniłam się na śniadanie postanowiłam, że sama je sobie zrobię, choć musiałam się spieszyć.
Otworzyłam drzwiczki lodówki i wyjęłam ser i masło. Zapowiadało się klasycznie, bowiem prawie zawsze robiłam sobie niemalże identyczne śniadanie. Muszę przyznać, że Rich nie był wzorowym opiekunem. Zapominał o kupowaniu artykułów spożywczych, sam jadał na mieście między przerwami w pracy, w która absorbowała całą jego energię. Stąd też robiłam sobie jedzenie z tego, co prawie zawsze było w lodówce: masła i kawałka sera.
Dziwne, że pomimo iż moje życie zmieniło się diametralnie to jednak niektóre jego aspekty wciąż są niezmienne. Zabawne jest też, że w ogóle na nie zwracam uwagę. Czy porównywanie teraźniejszości z przeszłością świadczy o tęsknocie za tym co było kiedyś? A może to ludzka próżność, fakt, że chcemy mieć wszystko najlepsze i najpiękniejsze sprawia, że porównuje te dwie rzeczywistości? Czym jest tęsknota? Czy to ulotne uczucie, wspomnienie, które nachodzi nas, w najmniej odpowiednim momencie tylko po to byśmy chcieli rzucić cały ten świat w nicość i odejść? Wrócić?
A może to tylko chwila zwątpienia w sens podążania obraną wcześniej drogą?
Skąd mam wiedzieć, co tak naprawdę czuję, a jak już będę coś czuć to skąd mam mieć pewność, że siebie nie okłamuję?
Chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć czy tu jest moje miejsce. Tylko jak mogę się dowiedzieć?
Jak lunatyk zamknęłam drzwiczki lodówki. Prawie upuściłam ser i margarynę, gdy ujrzałam Reynard'a opierającego się o blat tuż obok i spoglądającego na mnie między jednym a drugim łykiem soku pomarańczowego. To, że go wcześniej nie zauważyłam tylko go rozbawiło.
- A ty nie powinieneś być już w Akademii? – odparłam zdenerwowana krzywiąc się w stronę chłopaka. Zmierzyłam go wzrokiem, a mój grymas tylko się powiększył.
Muszę przyznać, a robię to z bólem, że pomimo moich nadziei on wcale nie wyglądał na spóźnionego. Czego nie można oczywiście powiedzieć o mnie. Ja niecałe piętnaście minut temu wstałam, natomiast on wyglądał jakby już od bardzo wczesnych godzin porannych był na nogach. Brawo, wszyscy są kompetentni, oprócz mnie!
Reynard był ubrany w pełny uniform Akadmii, który jak zdążyłam zauważyć wyglądał jakby był stworzony by akurat on w nim chodził. Wyglądał tak jakby urodził się w tym niecodziennym stroju i w takim byłby został pochowany. Czerwony kolor, będący kolorem drużyny, której Reyard był przywódcą nieźle oddawał posiadany przez chłopaka charakter.
Jakbym miała opisać siebie? Mogło być lepiej. Nie jestem pewna czemu, ale w odświętnych ubraniach i krótkich spódnicach czuję się niepewnie. Dałabym sobie rękę uciąć, że wyglądam beznadziejnie i każdy tak myśli!
- Megan, Megan. Mam czas. – uśmiechnął się, bardziej do siebie niż do mnie i oparł się wygodniej o szafki, które miał za sobą.
- Zamierzasz się spóźnić, co? – w sumie to nie było to pytanie. Byłam pewna tego, co ona zamierzał. Jak mogło by być inaczej?
- Cóż. Tak. – odparł najzwyczajniej w świecie i wyminął mnie po czym zniknął gdzieś w głębi mieszkania.
To nie była moja sprawa. Jak on chce się spóźniać – droga wolna, przecież go nie zatrzymam. Nie posłuchałby mnie, gdybym mu chciała przemówić do rozsądku, że to źle się spóźniać, więc zwyczajnie wróciłam do czynności tak niemiło mi przerwanych.

***

Byli wśród chłopaków z internatu tacy co mieli dziś udany początek dnia. Do takich osób dzisiaj na pewno nie należał Devan.
Siedział właśnie w swoim pokoju, którego numerek na drzwiach został urwany, przez bliżej nieokreślonego sprawcę, choć wnioskując po numerze drzwi obok był to numer 95, i rozmyślał nad sensem pójścia na rozpoczęcie.
Głównym jego problemem był pewien siniak, konkretnie to dość sporych rozmiarów, rozmiarów ludzkiej pięści, a jeszcze dokładniej – pięści Trystama. Nie byłby to duży problem, gdyby ów siniak nie był bardzo ciemny i znajdował się pod okiem chłopaka.
Tak został pobity, i tak, przez kujona. Przecież nie mógł się tak pokazać! Wszyscy chyba słyszeli o jego wczorajszej bójce, lecz prawdą jest, że nikt nie wiedział jak się ona zakończyła. Jednak jakby teraz opuścił pokój to jak by miał ukryć fakt, że przegrał?
Miał już kilka pomysłów, mógłby uderzyć się czymś, kiedy ktoś byłby w pobliżu. Wtedy powiedziałby, że stąd ten siniak. Nikt by się nie domyślił prawdy! Jednak… Kiedy tylko ktoś przechodził, a on celowo uderzał w coś, osoba od razu znikała mu z oczu, co nie było wcale dziwne, w końcu dostał czymś w oko, wielokrotnie, ale nie o to chodzi. Po prostu w tak dużym zamieszaniu nikt nie zwracał na niego uwagi.
Oczywiście, że mógł zwyczajnie powiedzieć, że sam się uderzył, nie został pobity, ale Devan już miał plan. Chciał z niego skorzystać.
Właśnie bujał się w przód i w tył siedząc na łóżku i myśląc nad czymś co tylko on by zrozumiał, gdy do pokoju wszedł Keith. Niepewny co zrobić w takim wypadku Daven, padł płasko do przodu na podłogę.
Keith spojrzał na blondyna i pokręcił głową. Podszedł do niego i ruszył go stopą. Lecz Daven nie drgnął.
- Stary, co ci jest? – spytał i przechylił głowę na bok szacując co mogło sprowadzić jego współlokatora do takiego stanu.
I wtedy Devan wstał, a krzywił się potwornie przy każdym wykonanym przez siebie ruchu. Wreszcie podniósł się z podłogi i spojrzał wzrokiem przepełnionym bólem w stronę kolegi.
- Uderzyłem się. – wydusił.
Keith spojrzał na niego spokojnie, wręcz bez żadnych emocji. Wyjął papierosa z ust i rzucił:
- Tak, kurwa, podłoga ci przyłożyła.
- Naprawdę! – Devan zaczął się bronić, wcale sobie nie zdając sprawy w jak głupiej sytuacji się znalazł. – Ja ten, no, uderzyłem się w ten, – tu rozejrzał się wokoło szukając czegokolwiek, lecz znalazł tylko szafkę obok jego łóżka, na której była lampa. – w lampę się uderzyłem! – wskazał na jakże perfidny przedmiot.
- Skończ pieprzyć. – Keith machnął na niego wolną ręką, po czym zaciągnął się papierosem. Chwilkę zajęło mu połączenie wątków. – Ej, ty! To ten kujon cię pobił! – ciemnowłosy zaczął się śmiać.
Devan doskoczył do niego jak oparzony. Machał mu rękoma przed oczami, próbował wmówić różne rzeczy, ale bez skutku. To Keith był tym bystrzejszym w ich duecie.
Z Keithem świadomym o całej sprawie Devan już był pewien, że nie opuści pokoju…

***

- Anna… – szpenęła Shea spoglądając na siedzącą obok przed toaletką przyjaciółkę.
- Tak? – rzuciła od niechcenia Annabelle. Odkąd się dowiedziała nie uraczyła przyjaciółki nawet jednym spojrzeniem. Było rzadkością by Anna była taka cicha, a zdarzało się to tylko kiedy była naprawdę wściekła i zażenowana. Tak jak teraz.
Shea zawsze potrafiła podnieść na duchu i rozweselić swoją jasnowłosą przyjaciółkę, co prawda z niemałym trudem, ale liczą się efekty, prawda? Ostatnim razem naprawdę dużo musiała włożyć siły i czasu by uspokoić Annabelle. To była sytuacja, o której obiecały sobie nawzajem nie wspominać, nigdy, a teraz? Teraz jest bardzo, ale to bardzo podobna sytuacja, z tą różnicą, że teraz Shea nie ma jakiegoś planu uspokojenia Anny. Wcześniejszym razem wystarczało by Reynard z nią porozmawiał i wyjaśnił wszystko. Ten chłopak miał dar do przekonywania, a zwłaszcza Belly.
- Ja nie jestem pewna… – powiedziała tak cicho, że obawiała się, że będzie musiała się powtarzać.
- Jak możesz nie być pewna? – Anna uderzyła dłonią w blat. – Tutaj nie ma czego być pewnym. To jest proste, jednowymiarowe! – i wtedy blondynka odwróciła się do dziewczyny. Gdyby Shea nie znała Anny od przedszkola nie wiedziałaby, że za całą złością widoczną na jej twarz jest również ból.
- Ta dziewczyna, to na pewno nic wielkiego, mam na myśli, że nie jest… – Shea zrobiła nerwową pauzę szukając desperacko odpowiedniego słowa, którego jak na złość nie mogła znaleźć. – Nie jest tobą. – wypowiedziała po chwili spuszczając wzrok, zażenowana własną próbą rozpogodzenia przyjaciółki.
- Dzięki, nie miałam pojęcia. – rzuciła gniewnie Anna, po czym wbiła swoje spojrzenie w odbicie własnej postaci w lustrze. Chwilę spoglądała w swoje własne oczy i myślała, próbowała sobie to jasne rozplanować, co, kiedy i jak ma zrobić, jednak to, co było najważniejsze było zarazem dla niej nieznane.
Westchnęła i ona również spuściła wzrok.
- Masz się dowiedzieć. Nie obchodzi mnie jak, czy od kogo. Masz to zrobić, byle szybko i dyskretnie. – na twarzy blondynki wstąpił wielki grymas.
- A Reynard? – spytała Shea wyrwana nagle jakby z jakiegoś transu.
- Nic mu nie mów. Tym razem wolę dowiedzieć się od kogoś prawdy, od kogoś kto nie jest nim. – Anna odwróciła się do przyjaciółki i zaczęła mocno gestykulować dłońmi, co zaniepokoiło jedynie ciemnowłosą. Anna była zbyt pochłonięta tą mierną plotką.
- Ale Anna, on powiedział ci prawdę! – Shea skrzywiła się. Najlepszym wyjściem było uspokojenie Annabelle, ale najbezpieczniejszym było zwyczajne jej się słuchanie.
- Dość! Nawet jeśli mnie nie okłamał… Jaką mam mieć pewność, że teraz tego nie zrobił? Hmmm, jaką? – Shea miała wrażenie, że przez chwilę zobaczyła w oczach przyjaciółki łzy, ale szybko zniknęły, tak jak jej roztrzęsienie rąk. – On mógł mnie zdradzić. – wypluła te słowa jadowicie, po czym odwróciła się na powrót w stronę lustra.
- Dobrze, dobrze… Dowiem się czegoś. – odwróciła wzrok. – Ale… Anna, to nie dlatego tylko chciałaś pogadać. Coś się stało?
- Tak. – zawahała się. – Znowu się pokłóciliśmy. – zdenerwowała się zdziwionym spojrzeniem przyjaciółki, więc postanowiła od razu dodać: – Wypomniałam mu, że ostatnio wraca dość późnym wieczorem. Nie wiem gdzie jest, a sam mi nie chce powiedzieć, Shea, ja naprawdę mam już tego dość, jeszcze ta cholerna plotka… – od razu ugryzła się w język i rozejrzała po pokoju, ale była w nim tylko ona sama i Shea. Anna miała już nawyk, że nie może przeklinać, co by to świadczyło o jej rodzicach? Cóż, nie miała pojęcia, bo została tak wyszkolona we wszystkich „rób” i „nie rób”, że mogła być uważana za perfekcyjną córeczkę swoich rodziców. Nieważne, że oni mieli odmienne zdanie…
Shea od razu wstała z fotela, chciała podejść i przytulić przyjaciółkę, ale przypomniała sobie, że Anna już tego nie lubi, uważa takie gesty za niepotrzebne i dziecinne, więc tylko tam stała.
- Musimy już iść, Anna. – spojrzała na niewzruszoną jej słowami Bellę.
- Wiem. – skrzywiła się jeszcze bardziej, ale już po chwili po jej grymasie nie było śladu, kiedy wstała i razem z Sheą opuściły pokój Anny.

***

Reynard właśnie szykował się do wyjścia. Był w łazience i poprawiał ubranie, krwisto czerwoną oznakę jego należenia do Czerwonych Płomieni. Był dumny z tej drużyny, sam ją założył i w tak krótkim czasie stała się Drużyną Flagową. To było niespotykane, bowiem Reynard podczas jej tworzenia był zaledwie studentem pierwszego roku, żółtodziobem, jak niektórzy, starsi koledzy mówili wtedy o nim. Jak bardzo się mylili… Podczas pierwszego roku nauki drużyna Reynard'a stała się najlepszą, a sam Reynard pokonał wszystkich przeciwników niemalże w pojedynkę. Czerwone Płomienie miały kilku dobrych członków na starcie, a byli to: Kyan Cooley, najlepszy przyjaciel Reynard'a, Brysen i Coen Haywood, dwaj bliźniacy, którzy okazali się być dobrymi przyjaciółmi dla chłopaka, a także on sam. Drużyna liczyła wtedy jeszcze osiem osób, ale nie warto ich wspominać, bowiem zmiany między tymi pozostałymi członkami były tak częste, że rozpisywanie kto był kiedy, a kto był po nim zajęłoby zbyt dużo czasu.
Tak to wszystko doprowadziło Reynard'a do stanu, w którym był. Stał przed lustrem, w stroju drużyny, którą sam założył, a w której siedzibie się teraz znajdował. Czerwone Płomienie przyniosły mu sławę, znajomych i dziewczynę. Czegóż mógł więcej chcieć? Z nikogo stał się kimś, to się teraz liczyło. Nie chciał w tak wyniosłym momencie jak dzisiejszy dzień myśleć o zmartwieniach, które ma na co dzień.
- Proszę, proszę, proszę. – dobiegł go zza pleców głos tak znajomy, że aż przez chwilę nie miał pojęcia kim jest ta osoba, a było to na tyle dziwne uczucie, że musiał zmarszczyć brwi kiedy się odwracał.
- Nie mam ochoty na rozmowy z tobą. – Reynard pokręcił głowę z zażenowaniem. Spojrzał w oczy rozmówcy po czym przymrużył swoje. Odwrócił się na powrót do lustra i przeczesał włosy dłonią patrząc się wciąż w odbicie. Przez chwilę unikał spoglądania sobie w oczy, ale po nabraniu odwagi zrobił to. Uspokoił go ich niebieski kolor dzięki czemu mógł odetchnąć z ulgą.
- Spokojnie. Masz kontrolę. – jego rozmówca podniósł kciuk w górę i uśmiechnął się. – Przecież tu stoję. – spojrzał w dół na swoje stopy i wygładził ubranie.
- Czego chcesz? – warknął Reynard nie mogąc wytrzymać ani minuty dłużej naprzeciw tej osoby.
- Niczego. Chciałem ci tylko pogratulować. – uśmiechnął się serdecznie, co niestety było tylko na pokaz. – Nie każdy awansuje tak szybko jak ty… A może powinienem powiedzieć…
- Zamknij się. – przerwał mu Reynard. – Mów po co się pojawiłeś i znikaj. – oparł się niedbale o umywalkę i spojrzał spod przymrużonych oczu sceptycznie na rozmówcę.
- Dziewczyna jest czysta. Myliłeś się. – wyliczał mu każde słowo chodząc wkoło po pomieszczeniu.
- Dobrze dla niej. – przytaknął mu Reynard.
- Nie wiem czy dobrze. – uśmiechnął się z wyższością w stronę Winslet'a, na co chłopak się zdziwił.
- Co masz na myśli? – spytał podchodząc bliżej o parę kroków.
- Wprawdzie co do tego się myliłeś, ale drugie okazało się być prawdą. – wyrzucił z siebie i odwrócił się do chłopaka tylko by zobaczyć go zaskoczonego. – Masz pokrewną duszę! – zażartował.
- To nie zapowiada się dobrze… – pokręcił głową w całości ignorując głupkowaty humor rozmówcy. – W takiej sytuacji powinienem ją ochraniać póki jej nie powiem, a zrobię to jak najpóźniej będę mógł, bo ta wiedza może ją zabić. Z drugiej strony żeby ją chronić powinienem trzymać się od niej z daleka. Zwłaszcza teraz. – westchnął przeciągle. – To komplikuje wszystko. Gdyby nie była…
- A jest.
- Gdyby nie była… sytuacja byłaby prosta. – Reynard zrobił długą pauzę, podczas której kilkokrotnie okrążył łazienkę i przeczesał włosy dłonią, a także zaklął pod nosem.
- A Ann? Powiedz, że z nią wszystko w porządku? – spojrzał wyczekująco.
- Wczoraj się jej trochę wtedy przyjrzałem. Wszystko w porządku, zero odstępstw od normy. – pokazał kciuk w górę.
- Chodźmy. Nie. Ja pójdę. – pokręcił głową zażenowany tym co właśnie sam, z własnej nieprzymuszonej woli powiedział. – Uroczystość się niedługo rozpocznie, a ja chcę być perfekcyjnie spóźniony.

*** 

Wyszłam z siedziby Czerwonych Płomieni i skierowałam się w stronę Akademii. Anna wyszła trochę wcześniej, była też z nią jej przyjaciółka, Shea. Nieważne, Anna powiedziała mi, że muszę stawić się w Sali Audytoryjnej, gdziekolwiek to jest, i żebym była o czasie. 
Cóż, trudno być na czas kiedy jest się już spóźnionym, prawda?
To nie była moja wina! Każdy mógł zaspać.
Przyspieszyłam marsz do truchtu, co było naprawdę trudne, tutaj w leśnej części terenu Akademii. Miałam nadzieję, że się nie przewrócę, bowiem leśne dróżki prowadziły krętą drogą między licznymi pagórkami. Nie sposób się było nie zgubić, jeżeli nie znało się około drogi.
Wreszcie moim oczom ukazała się Akademia w swojej prostocie i elegancji.
Bez chwili zwłoki dopadłam do frontowych drzwi i wśliznęłam się do środka. Musiałam uważać, byłam już spóźniona, a na dodatek jeszcze mogłam zostać teraz na tym przyłapana. Co więcej, nie miałam zielonego pojęcia, gdzie jest Sala Audytoryjna. Na korytarzu nie było też kogokolwiek, kto mógłby wskazać mi drogę.
- Pospiesz się, bo się spóźnisz. – rzuciłam do siebie popędzając się, chociaż szczerze mówiąc już byłam spóźniona.
- Zdążę. – ku mojemu zdziwieniu dostałam odpowiedź, a głos osoby, która mi odpowiedziała nie był głosem Iluzji. Zdziwiona odwróciłam się powoli w stronę, z której dobiegł mnie czyiś głos.
Na parapecie siedział wysoki blondyn, w niedbale zapiętej koszuli od szkolnego mundurka. Jedna noga zwisała mu bezładnie z parapetu, a drugą miał zgiętą w kolanie i oparł na niej rękę.
- Przepraszam? – zdziwiłam się. Do końca byłam pewna, że odwrócę się i zobaczę Iluzję.
Nie podobało mi się jak bardzo przywykłam do jej postaci w moim życiu, ale kiedy sama łapałam się na tym, że aby ktoś się do mnie odezwie, a ja od razu myślę o niej to już zupełnie jestem zła. Zła na siebie.
- Mam jeszcze duuużo czasu. – nieznajomy wyszczerzył się do mnie w miłym uśmiechu.
Jakoż, że ja, z natury byłam osobą bardzo ciekawską nie mogłam teraz odejść bez słowa, wcześniej nie dowiedziawszy się co było nie tak z tym chłopakiem, bo mogłam sobie dać rękę uciąć, że coś było na pewno.
Podeszłam bliżej by przy okazji móc lepiej przyjrzeć się blondynowi. Jak się okazało miał naprawdę ciekawy kolor oczu. Było to coś pomiędzy szmaragdem, a morskim niebieskim.
- Czemu nie idziesz na uroczystość? – zdziwiłam się. Chyba każdy ma na tym punkcie bzika, aby nie ten chłopak. Tym bardziej mnie dziwiło jego zachowanie.
- Mógłbym spytać cię o to samo. – na jego twarzy pojawił się ni to uśmiech, ni to grymas, a sam chłopak spojrzał w stronę okna.
- Cóż, zaciekawiłeś mnie. Teraz już tam nie pójdę dopóki mi nie powiesz swojej historii. – uśmiechnęłam się szczerze i spojrzałam na chłopaka, a żeby to zrobić musiałam lekko zadrzeć głowę do góry, bowiem nieznajomy wciąż siedział na parapecie.
- Jaką historię? – blondyn zwrócił swą uwagę w moją stronę, a w jego oczach pokazały się zaciekawione ogniki.
- Każdy ma jakąś. – zaczęłam wolno. – Ja na przykład spóźniam się na uroczystość, bo stoję na korytarzu z kompletnie obcym chłopakiem i czekam na to, co się wydarzy. – chłopak się zaśmiał, a był to naprawdę miły do usłyszenia śmiech. – Więc chciałabym wiedzieć jaka jest twoja historia? – choć trwało to tylko sekundę widziałam, że na twarzy chłopaka pokazał się lekki uśmiech, ale znikł szybko, tak jak się pojawił.
- Chodź. – machnął do mnie zachęcająco dłonią, po czym usiadł w inny sposób na parapecie, tak bym mogła siąść obok niego.
Bez wahania wdrapałam się na miejsce obok chłopaka. Chwilę siedzieliśmy w ciszy, on wpatrzony w dal, ja z wyczekującym spojrzeniem wbitym w bok jego głowy.
- Każdy ma historię, tak? – odwrócił głowę w moją stronę z wyrazem twarzy nie zdradzającym żadnej emocji. – Moja jest lekko żałosna. – zdziwiłam się na tyle, że musiałam na chwilę odwrócić wzrok.
- Co? – zmarszczyłam brwi spoglądając na powrót w jego stronę.
- Nie idę na ceremonię. Byłem już na jednej i tyle mi wystarczy. Nie wspominam jej również za dobrze. – pokręcił przecząco głową i zaśmiał się gorzko. – Wiesz, jestem pierwszoroczniakiem, tak jak ty… – uśmiechnął się ciepło.
- Skąd wiesz, że ja…
- Mam swoje sposoby, ale radziłbym ci się następnym razem tak tym faktem nie afiszować. – uśmiechnął się perfidnie, po czym sięgnął po mój naszyjnik. Jego gest spowodował, że lekko się wzdrygnęłam, ale chyba tego nie zauważył.
Chłopak uniósł do góry okrągłą tarczkę z napisem „Rok 1#”, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie nosiłam naszyjnika, a już na pewno tego!
Zdając sobie sprawę, co nastąpiło nie mogłam się powstrzymać przed zaśmianiem się choć odrobinę.
To zabawne, ilu czarodziei poznałam, a tylko jeden z nich wszystkich potrafi traktować magię jak zabawę. Bo magia to zabawa, tylko bardziej niebezpieczna, co wcale nie sprawia, że jest gorsza.
Chłopak odsunął się i pstryknął palcami powodując, że wisiorek zniknął w szmaragdowej poświacie.
- To było zabawne. – uśmiechnęłam się ciepło. – Ale nadal mi nie powiedziałeś swojej historii. – tym razem to ja uśmiechnęłam się przebiegle.
Chłopak przeczesał swoje włosy ręką i odwrócił się znowu w moją stronę.
- Uczyłem się w tej szkole rok. Nie byłem najgorszym studentem. – skrzywił się nieznacznie znów spoglądając w stronę holu, tak jakby tam ktoś namalował ilustrację jego życia. – Jednak dzięki pewnym osobom nie zostałem przepuszczony do następnej grupy. Dlatego znów jestem na pierwszym roku. – wtedy chłopak zeskoczył z parapetu. – To wszystko. Słuchaj, nie chcę tam iść, możesz nakablować komu chcesz, ale zwyczajnie mam to gdzieś. – ja również zeskoczyłam na ziemię i podeszłam do chłopaka, który już chciał iść w przeciwną stronę niż ta, w którym zapewne odbywała się ceremonia.
- Myślisz, że jestem kimś kto by nakablował? – uniosłam pytająco brew do góry i skrzyżowałam ramiona na piersiach.
- Słuchaj, nie chcę zabrzmieć obraźliwie, ale w porównaniu do wszystkich zatrzymujesz się i wypytujesz mnie o to co robię i dlaczego. Przykro mi, ale większość osób jeżeli już pyta to nie dlatego, że ich to naprawdę obchodzi, tylko chcą komuś o tym donieść z nadzieją na nagrodę.
- Nie jestem jedną z nich. – opuściłam ręce wzdłuż ciała lekko zażenowana słowami chłopaka.
- A więc kim jesteś? – zadarł lekko głowę do góry.
- Jestem Megan. I naprawdę obchodzi mnie dlaczego tu siedziałeś. – uśmiechnęłam się smutno.
- A ja jestem Cayson. – uśmiechnął się słabo, po czym potrząsnął głową. – Przepraszam, ale każdy kogo spotkam ma mnie gdzieś lub gorzej. – spojrzał w bok lekko wściekły, a ja zastanawiałam się skąd kojarzę jego imię.
- Chodź na akademię. – poprosiłam. – Pójdę z tobą. Wtedy nie będzie tak źle. – uśmiechnęłam się szeroko.
- Ty serio chcesz tam iść, co? – jeden kącik jego ust uniósł się lekko w górę.
Kiwnęłam ochoczo głową i zaśmiałam się.
- Chodź, zapewne nie wiesz gdzie to jest?
- Wcale, a wcale!

***

Prześlizgnęliśmy się przez drzwi do Sali Audytoryjnej jak najciszej potrafiliśmy. Przemowa rozpoczynająca już się zaczęła, toteż szepty ucichły i musieliśmy uważać by nie ściągnąć na siebie za dużo spojrzeń.
Sala sama w sobie była ogromnych rozmiarów, dzięki czemu bez problemu mogła pomieścić społeczność Akademii. Wchodząc do niej stanęliśmy naprzeciw dużej liczbie rzędów siedzeń, teraz już zajętych przez niebieski tłum studentów. Jednak ja zauważyłam coś jeszcze i to bez pomocy Cayson'a. Każdy z rzędów był w kilku miejscach przecięty, tworząc tym sposobem drogę na sam koniec hali, gdzie stała scena. Może to nie było z pozoru nic wielkiego, przecież ktoś mógł pomyśleć: jak inaczej by uczniowie zajmowali miejsca i je opuszczali, mając do dyspozycji jedynie przerwę po lewej i prawej stronie rzędu? Jednak kiedy by zastanowić się głębiej można połączyć łatwo fakt posiadania przez Akademię tych czterech klas, wszystkich zależnych od liczby żywiołów opanowanych przez ucznia i to, że rzędy dzielą się również na cztery sekcje! To miałoby jeszcze więcej sensu, ale jednocześnie w tym momencie nie było mi w ogóle na rękę!
Cayson szturchnął mnie delikatnie w ramię i wskazał podbródkiem ku górze. Kierowana jego gestem zadarłam głowę do góry, tylko po to by ujrzeć, że nad nami znajduje się balkon. Zdziwiłam się, przecież to nie ma sensu by uczniowie, nieważne od klasy, zasiadali tam, jako lepsi od reszty. Taki rzeczy mogli sobie zachować w stołówce, ale po co tutaj?
Cayson nachylił się w moją stronę widząc moje zdezorientowanie.
- Tam siedzą nauczyciele, no i, ogólnie, profesorowie. – szepnął mi cicho do ucha.
Cóż to akurat miało więcej sensu, ale jedynie uświadomiło mi, że szanse są dość spore, że zostaniemy zauważeni.
- Lepiej usiądźmy. – poinstruował mnie do Cayson, wprost do rzędu znajdującego się po mojej prawej. Oboje siedliśmy w dwóch wolnych siedzeniach od wyjścia. Niby w naszym rzędzie było kilkoro osób, ale nie wyglądały by aktualnie obchodziło ich to, że się spóźniliśmy, czy, że w ogóle tu jesteśmy. – Akurat zdążyliśmy na najgłupszą część. – skrzywił się chłopak.
Spojrzałam na niego zdziwiona, co miał na myśli.
- Słuchaj. – machnął na mnie ręką pokazując bym nie przejmowała się zbytnio tym, co powiedział.
Więc wsłuchałam się przemowę kobiety około pięćdziesiątki w białej koszuli, grafitowym żakiecie i takiego samego koloru spódnicy. Z tak daleka trudno było stwierdzić więcej na jej temat, może jedynie, że miała czarne jak smoła włosy, chyba upięte czymś w górze, choć możliwe, że po prostu trzymała je takie krótkie.
- Dziś, ponownie zebraliśmy się w budynku Akademii by rozpocząć w uroczysty sposób nowy rok szkolny. Minęło już ponad dwadzieścia lat odkąd nasza placówka funkcjonuje, wszystko zawdzięczamy dzięki naszym hojnym fundatorom, Magnus'owi i Leandrze Rosenthal! – wykrzyczała kobieta zaczynając klaskać, by chwilę potem reszta sali do niej dołączyła.
Wtedy z cienkiego rządku na przodzie sali, który był bardziej wysunięty w stronę sceny wstał mężczyzna koło trzydziestki, po czym uniósł dłoń lekko do góry, jakby próbując uspokoić rozentuzjazmowaną młodzież na sali. Uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd białych jak śnieg i równych jak scena na sali, zębów. Po czym zwyczajnie usiadł, a gromkie brawa zaczęły cichnąć.
- Proszę, Magnusie, nie musisz być taki skromny. – zaśmiała się kobieta stojąca na scenie, a wcześniej wspomniany mężczyzna widocznie coś jej odpowiedział, ale z tak daleka nie dało się usłyszeć ani słowa, jednak kilka bliższych rzędów dało radę, bo wybuchło śmiechem, kobieta na scenie również. – Jest to dwudziesty rok naszego funkcjonowania, sądzę, że nasz kochany dyrektor zasłużył na trochę oklasków biorąc pod uwagę ile pracy włożył w tę Akademię, przez tyle lat. – słuchając jej słów nie mogłam stwierdzić czy mówi poważnie czy też z niewyobrażalną dawką sarkazmu cynicznie zakładając fałszywy uśmiech na twarz.
Wtem na scenę, jakoby znikąd wdrapał się starszy facet, na oko w wieku pięćdziesięciu lat. Pomachał widowni, po czym otrzymał masę oklasków. Ku mojemu pogłębiającemu się zdziwieniu za nim, na scenę weszła lama.
Kiedy dyrektor zatrzymał się, obok wcześniej mówiącej, u jego boku przystanęła dumie lama. Nie było by to jednak tak dziwne, chociaż nie mówię, że w ogóle, gdyby nikt nie śmiał się, czy wskazywał palcami w stronę sceny. Wszyscy natomiast zachowywali spokój lub tylko z lekkim uśmiechem spoglądali na osobę sprawującą pieczę nad szkołą, do której wszyscy z nich uczęszczali.
- Toto i ja jesteśmy naprawdę pod wrażeniem, móc widząc tyle młodych talentów magicznych w tej jednej sali. Naraz. Razem. – uśmiechnął się po czym pogłaskał lamę, która jak się domyśliłam nazywała się Toto. – Ten rok, który zapowiada się obfitym w sukcesy może przejść do legendy, a wszystko zależy od was! – tłum wybuchnął nieposkromionym entuzjazmem, setki dłoni, zaciśniętych w pięści wystrzeliło w górę, a ludzie wiwatowali z uśmiechem na ustach. Ja, patrzyłam na to wszystko z ukosa, nie pewna czemu sama się tak nie zachowuję. – Co roku, przez próg naszej szkoły przechodzi setka nowych, pełnych energii, aspirujących czarodziei. Każdy z was nosi w sobie ogromny potencjał, każdy jest tutaj wyjątkowy wśród wyjątkowych osób jakimi jesteśmy pośród ludzi. Czyż to nie niesamowite? Nasza Akademia dawała narodziny niezliczonej ilości wybitnych czarodziei, mamy renomę, którą nie pochwali się żadna inna szkoła magii. Patrząc na was, niektórych pełnych zapału, mówię o was czwartaki, – dyrektor uśmiechnął się w jedną ze stron sali, a cały rząd pokazał swój entuzjazm, znowu. – niektórych zagubionych, nieświadomych jak silni są wewnątrz. – tu dyrektor spojrzał na mój rząd, a ja miałam dziwne uczucie, że patrzał na mnie, a jego słowa były tylko i wyłącznie kierowane w moją stronę. – Witam w szkole pełnej cudów i dziwów. Oby wasz pobyt był jak najbardziej udany. – wiele osób wstało ze swych miejsc tylko by oddać dyrektorowi owacje na stojąco. Chwilę stali tak, po czym na powrót usiedli cicho na swoich miejscach.
Chwilę, dość krótką na sali zapanowała cisza, lecz była tak przepełniona radością i energią, że nie sposób było usiedzieć w miejscu. Wreszcie zastępczyni dyrektora odkaszlnęła powodując, że każdy spojrzał jej stronę.
- A teraz przyszła pora na to, na czym wam najbardziej zależy. – zaśmiała się, choć nie mogę sobie pomóc, że według mnie zabrzmiała okropnie sztucznie.
- Jak zapewne wiecie, bo przecież kto nie słyszał o tym fenomenie. – zaczął dyrektor. – W tamtym roku, jeden uczeń pierwszego roku dopuścił się czynu, jakiego nie dopuścił się jeszcze nikt przed nim. – powiedział w bardzo poważny sposób. – Ten uczeń założył drużynę z chęcią reprezentowania naszej szkoły, pokazując jedynie, że na samym końcu, rok nauki nie jest ważny, ale zapał i umiejętności, których jesteście świadomi. – głos dyrektora stawał się coraz to bardziej wesoły i żywy. – Powitajcie więc tego ucznia gromkimi brawami! – nie miałam kompletnie zielonego pojęcia o kim mówił dyrektor. – Reynard? Podejdź tutaj! – zachęcił go dyrektor, a mi mało szczęka nie opadła.
Reynard? Przecież to niemożliwe, by był na drugim roku! Chociaż to prawda, miał jakąś drużynę, Flagową nawet, jak to nazwali. Ale nieważne! Pewnie mają ich sporo!
Ciemnowłosy chłopak wystąpił z ostatniego rzędu, tego położonego ode mnie najdalej po lewej i skierował swe kroki w stronę sceny. Wszyscy wiwatowali i gwizdali, chłopaki huczeli coś głośno z dłońmi mocno zaciśniętymi w pięści, wyraźnie rozradowani, dziewczyny piszczały wręcz i śmiały się wesoło, jedna do drugiej.
- Co..? – przekrzywiłam głowę na jeden bok, niespełna rozumiejąc całe to zajście.
Chłopak z szelmowskim uśmiechem wszedł na scenę i stanął metr obok dyrektora, wesoło oglądając wiwatujący mu tłum.
- Reynardzie, muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Naprawdę! Chciałbym by każdy uczeń Akademii podzielał twój zapał i hart ducha. Jesteś pierwszym pierwszoroczniakiem w historii szkoły, który stworzył drużynę, co więcej jego drużyna pokonała inne, z pozoru silniejsze drużyny i to bez większego problemu! – dyrektor się uśmiechnął, a oklaski ucichły, bowiem każdy chciał doskonale teraz móc usłyszeć tę rozmowę. – Dziś nadszedł oto dzień, by oficjalnie ogłosić cię przywódcą honorowej Flagowej Drużyny naszej szkoły! Od tego dnia masz do dyspozycji własny gabinet w naszej szkole, której Głosem jesteś! – Reynard zaledwie uśmiechnął się szerzej na słowa mężczyzny. – Co więcej, osobiście zatwierdziłem twoją kandydaturę jako trenera dodatkowego! Otóż od dziś możecie wszyscy mówić do Reynarda per pan! – zaśmiał się, a do niego dołączyła reszta sali. O dziwo Reynard też zaśmiał się lekko, wręcz ciepło, w stronę rzędów studentów. Wtem dyrektor pstryknął palcami i w jego drugiej dłoni ukazała się czarna, materiałowa peleryna, którą doczepił Reynard'owi do stroju.
Muszę przyznać, że dość nieźle pasowała do jego obecnego stroju, czerwień świetnie komponowała się ze smolistym kolorem peleryny, a ona sama była do ziemi i nadawała chłopakowi dorosłego wyrazu twarzy.
- Nie przesadzajmy z per panem. – machnął ręką. – Takie zaszczyty powinniśmy zostawić naszemu drogiemu dyrektorowi! – powiedział pewnym głosem, trochę głośniej. Tłum od razu zaczął skandować imię dyrektora, krzycząc równo: Weakley! Weakley!
- Och, ha, Reynard! – dyrektor zaśmiał się, co sprawiło, że dostał już rumieńców, od przebywania w teraz dusznej sali.
Chłopak uśmiechnął się szeroko i ukłonił. Po czym z dźwiękiem nieustępujących oklasków udał się na miejsce. Wtedy dyrektor wraz z Toto powędrowali w stronę pierwszego rzędu, gdzie siedzieli państwo Rosenthal.
- A teraz przyszła pora na trochę bardziej formalną stronę naszej szkoły. – zakomunikowała kobieta w szarym stroju. – Dołączając do naszej społeczności każdy z was zgadza się na przestrzeganie praw tu obowiązujących. Więc może zacznę od tych najbardziej oczywistych. – kobieta odkaszlnęła. – Po pierwsze na terenie naszej szkoły zabronione są jakiekolwiek bójki, wyłączając z tego zajęcia treningowe. Po drugie, magii używamy tylko i wyłącznie wtedy, kiedy zostaniemy o to poproszeni przez nauczyciela lub otrzymaliśmy od niego odpowiednie przyzwolenie. Po trzecie,  każdy kto opuści zajęcia nie informując wcześniej żadnego nauczyciela lub nie dostając uprzednio jego zgody na to może przygotować się na poniesienie konsekwencji. Po czwarte, opuszczanie terenu szkoły w dni inne niż niedziela, bez przepustki, czy choćby o zabronionej godzinie musi oczekiwać, że zostanie ukarany. Po piąte, przebywanie w internacie chłopców przez dziewczyny, czy w internacie dziewcząt przez chłopaków jest surowo zabronione. Po szóste, zabrania się spożywania alkoholu czy zażywania narkotyków na terenie szkoły. Po siódme, każdy kto zachowuje się niewłaściwie wobec innych uczniów czy wobec nauczycieli zostanie ukarany. Po ósme, od dnia dzisiejszego każdy musi uczęszczać do szkoły w mundurkach, natomiast poza budynkiem szkoły jest dozwolone bycie ubranym w swój własny strój codzienny. Po dziewiąte, zabrania się praktykowania magii negatywnej czy nawet demonicznej. Po dziesiąte, każdy student nie wykazujący inicjatywy szkoły, z wynikami poniżej dopuszczalnego poziomu zostanie odesłany z bransoletą ograniczającą jego możliwości, by mógł żyć jak człowiek, pośród ludzi do końca życia i nie generować zagrożenia dla obu ras. – tak kończąc wywód kobieta w szarym zeszła ze sceny.
A ja wciąż w głowie słyszałam jej ostatnie słowa, które ciążyły mi jak wyrok śmierci.


Wskazówka:

rg'h ufmmb gszg blf hgroo wlm'g pmld dsl r zn.....
blf Nfhg pmld gszg r wlm'g trev zmhdvih uli uivv.....
blf nfhg yv urihgoB hnzig vMlfts gl nZpv Nv hzb gsrmth.....
ovg'h hgzig gsVm drgs hRc xofvH:
1. ivbmziW szh gdl uzxvh.....
2. nzitzivg pmldh nliv gszm hsv gsrmph hsv pmldh.....
3. pmldovwtv rh kldvi, zmw kldvi prooh.....
4. fmwvi gsv zxzwvnB gsv hgizmtv gsrmth szkkVm.....
5. olhrmt xlMgilo ivhfogh rm vcxofhrlm uiln gsv tznv.....
6. z hvvnrmtob tllw kvlkov lugvm gfiMh lfg gl yV gsv yzw tfbh.....




Cóż. Ten rozdział zapowiadał się taki dobry, nie? Eh, co zrobić. Chciałam by był dłuższy, ale jeszcze bardziej nie chciałam już z nim zwlekać. Więc co powiecie? Megan była? Była. Reynard był? Był. Iluzja też była.
Wszystkich którzy przeczytali tamtą wzmiankę o rodzinie Winsletów, którzy rządzili Imperium Thellien, i których zatkało muszę przeprosić :D Wszystkiego dowiecie się więcej w specjalnym rozdziale, który zamierzam upichcić. Rozdział nazywałby się „Reynard”, więc możecie się już domyślić wszystkiego.
Polecam stanowczo rozszyfrowanie dzisiejszej wskazówki. Przyda się na przyszłość :P
Niedługo nadrobię zaległości na waszych blogach. Obiecuję! :)
Byłoby bardzo miło gdybyście napisali jakikolwiek komentarz. Bowiem każdy skłania mnie do dalszej pracy, nad moim stylem i nad fabułą, która może teraz wydawać się lekko chaotyczna, ale spokojnie. Mua zna zakończenie, do którego jeszcze daleko, a przed nami będzie pełno zwrotów akcji i tym podobnych, oczywiście wszystko możecie przewidzieć lub przynajmniej wyspekulować po niektórych drobnych detalach, które skrupulatnie umieszczam w tekście. Bowiem wierzę, że zwrot akcji istnieje tylko wtedy, gdy czytelnik może zostać w jakiś sposób na niego naprowadzony, tropami i poszlakami.
Chciałabym się dowiedzieć czy znaleźliście już jakiegoś bohatera, z którym się utożsamiacie najbardziej, może to ktoś z tych nowych?

Sny o Rzeczywistości

Blue FireBlue Fire