sobota, 25 lipca 2015

Rozdział V

Wiadomość autora: Przepraszam, że musieliście czekać, a czekaliście naprawdę długo. Rozdział ma 19 stron, dzięki którym dowiecie się sporo o postaciach, z którymi zostaniemy na długo. A, i miła rada: zwracajcie uwagę na to kto, co i w jaki sposób mówi, czytajcie uważnie bowiem ukryłam małe szczególiki, które pomogą wam odkryć tajemnice Snów o Rzeczywistości. Ponieważ, zapewniam Was, skądś się ta nazwa wzięła! Zapraszam do czytania!



Czym jest tęsknota?
Czy to ulotne uczucie, wspomnienie,
 które nachodzi nas, w najmniej odpowiednim momencie
 tylko po to byśmy chcieli rzucić cały ten świat w nicość i odejść? 
Wrócić? 
A może to tylko chwila zwątpienia
 w sens podążania
 obraną wcześniej drogą?

Obudziłam się dość wcześnie rano. Tak przynajmniej wnosiłam po słabych promykach słonecznych przebijających się pomiędzy i przez zasłony, wprost do mojego pokoju.
Wtedy mnie to trafiło. Mój pokój znajduje się w siedzibie Czerwonych Płomieni, na terenie Akademii. Powrót do rzeczywistości okazał się dziś wyjątkowo trudny. Jednak zawsze mogło być gorzej, prawda? Przynajmniej wyspałam się tak dobrze, że ciężko mi pamięcią sięgnąć po porównanie. 
Jako dziecko – przed śmiercią matki – wysypiałam się dobrze. Ogólnie rzecz biorąc, po przebudzeniu na drugi dzień nie byłam bardziej zmęczona niż to było przed udaniem się na spoczynek. Wtedy nie miałam żadnych trosk. Nic mnie nie gnębiło w snach. To było całkowicie inne życie od tego, które prowadziłam jeszcze kilka dni temu, a już na pewno bez porównania niepodobne do mojego obecnego. 
Właściwie, to co się z nim właśnie stało?
Pokłóciłam się z wujkiem, który był, nie, jest, moją jedyną rodziną. Wiem, że mnie okłamywał, naprawdę nieźle mnie okłamywał, jednak czy to powód by chcieć wyrzucić jedyną część rodziny ze swojego serca i wyjechać do obcych ludzi? Najprawdopodobniej to była tylko wina mojego wzburzenia. Emocji, które kumulowałam w sobie od dawna, temat dotyczący ojca, który unikałam musiał kiedyś wypłynąć na wierzch. To nie zmienia faktu, że wciąż nie wiem czy zrobiłam dobrze. Co gorsza nie wiem czy kiedykolwiek znajdę na to odpowiedź.
Drugie pytanie do mojego genialnego umysłu: dlaczego magia jest dla mnie taka… naturalna?
Kiedy myślę tak o tym, to dochodzę do wniosku, że czary i to wszystko jest jakąś zaginioną cząstką mnie, którą odzyskałam po długim czasie. Są po prostu czymś oczywistym. Jak to, że trawa jest zielona, że niebo ma odcień błękitu lub, że słońce świeci w dzień, a księżyc w nocy. Tak po prostu jest, nie wnikam jak, czy dlaczego tak się dzieje. Wiem, że tak było, jest i będzie i podoba mi się to. Jest to coś stałego, być może jedyna stabilna rzecz w całym moim zabałaganionym życiu.
Podobno Nieświadomi, jako dzieci mieli za sprawą czarów o nich zapomnieć. By mogli żyć w świcie ludzi bez problemów, bez niekontrolowanych magicznych zdolności, które mogą je skrzywdzić. Czemu jakiś Czarodziej chciałby by jego dziecko wychowywało się w świcie ludzi, w ślepej wierze, że jest jednym z nich, tylko po to, by pewnego dnia przejrzało na oczy? Nigdy tego nie zrozumiem.
Przybywając do tej szkoły czułam się niepewnie, można by rzec, że przybyłam tu jako człowiek, a przechodząc przez drzwi Akademii stałam się prawdziwą Czarodziejką. Jestem z tego dumna, że mogę być w miejscu, w którym powinnam być od samego początku. Nie czuję już niepewności, czy zakłopotania, a nawet strachu. Nie, te emocje zniknęły, mam nadzieję bezpowrotnie. Teraz czuję, że żyłam tylko po to by tu się znaleźć – tu, w murach Akademii.
Wstałam z łóżka, które wciąż kusiło mnie swą niebywałą miękkością i udałam się w stronę komody. W ostatnim momencie cofnęłam dłoń, która chciała wysunąć szufladę z poskładanymi ubraniami, które przywieziono wraz ze mną do Akademii. Muszę przecież założyć ten głupi, niebieski mundurek.
Spojrzałam złowrogo w stronę niebieskiego kompletu leżącego na białym biureczku. Nie ubiorę się tak! Będę wyglądała jak jakiś cudak!
Podeszłam powoli, właściwie to czaiłam się do tych ubrań jak puma do zwierzyny.
- Słuchaj, albo ty, albo ja. – szepnęłam do ubrań, kiedy stałam już tak blisko, że były na wyciągnięcie ręki. Powolutku je uniosłam i patrząc w stojące w rogu pokoju lustro przymierzyłam ciuchy do siebie. – Nie! – rzuciłam szkolną odzież na biały, puchaty, okrągły dywan leżący na środku pokoju.
Pewnie podeszłam do komody i wyciągnęłam z niej długą bluzkę w kolorze modrym, w ciemne, kobaltowe gwiazdki. Do tego dobrałam szare, dopasowane spodnie, a na ramiona zarzuciłam kasztanowy, materiałowy płaszcz z dwoma kieszeniami.
Jeżeli mieli nadzieję, że będę się ich ślepo słuchać i ubierać się jak idiotka to są w błędzie! Uśmiechnęłam się pewnie w stronę swojego odbicia.
- I tak trzymać, dziewczyno! – usłyszałam ten wścibski głos w mojej głowie.
- Czy ty zawsze musisz się wtrącać w nie swoje sprawy?! – burknęłam zła.
- Ćśśśś. - uciszyła mnie. – Nie chcesz chyba obudzić wszystkich swoich współlokatorów. – jej irytujący głos odbijał mi się echem w głowie. Zaraz, przecież to również mój głos.
- Dobrze! – spróbowałam jakoś skupić się na tym by ta myśl dotarła do Iluzji. – Czego tak właściwie teraz chcesz?
- Ha! Widzę, że chciałabyś od razu przejść do interesów! – usłyszałam jej śmiech, który był zmienionym odpowiednikiem mojego. – Zauważyłam, że nie tylko ty lubisz robić podejrzane interesy! Nie możesz tego wiedzieć, ale mrugam do ciebie. – ostatnie słowo sprawiło, że przez chwilę moja głowa zaczęła pulsować z bólu.
- Co?! – spytałam kompletnie zdezorientowana.
- Nieważne. Wracając do tematu, nie mam do ciebie żadnych, ważnych spraw do załatwienia. Sądziłam, że zwyczajnie zatęskniłaś za dobrym towarzystwem, więc wróciłam! – w jednym momencie poczułam jak moja prawa ręka przykleja mi się do czoła.
- Ty chyba nie masz poczucia czasu! – wyrzuciłam z siebie, tym razem na głos.
- Hipokrytka z ciebie, moja droga. Wiesz, która jest godzina? Hahahahaha! – Iluzja znowu zaczęła się śmiać.
Wtem ku mojemu zaskoczeniu ktoś zapukał i drzwi do mojego pokoju stanęły otwarte, a przez nie przeszła całkiem znajoma blondynka. Annabelle.
Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów i wreszcie powiedziała:
- Chciałam przyjść i sprawdzić czy jesteś już gotowa. Dziś jest oficjalne rozpoczęcie nowego roku nauki, wiesz? – nie wiedziałam. – Wybacz, że spytam, ale… Z kim rozmawiałaś? – spytała całkiem zdziwiona.
Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że ostanie zdanie do Iluzji wypowiedziałam na głos. Powinnam była bardziej uważać! Powinnam była, właśnie!
- Powiedz coś! Cokolwiek! Nie stój tak i nie milcz do cholery! – ponownie usłyszałam ton głosu Iluzji, która, jak łatwo się można było domyśleć była zażenowana moim zachowaniem. To już chyba norma.
- Um. – zawahałam się. Musiałam myśleć szybko. Cokolwiek… To nie takie proste!
- Tak? – spytała niepewnie Anna przekrzywiając głowę.
- Już! Powiedz coś! Mów!
- A, o to ci chodziło! – rzuciłam tak jakby najzwyczajniej w świecie nie miałam pojęcia, o co chodziło dziewczynie i dopiero teraz to do mnie dotarło.
- Dobry początek! – komenderowała Iluzja, tym razem była widocznie mniej wściekła.
- Zapewne chodzi o to, że… Popędzałam się. Tak! Byłam zdenerwowana, bałam się, że nie zdążę! – uśmiechnęłam się szeroko. Triumf! Tak, udało mi się.
- Coraz lepiej kłamiesz! – dotarł do mnie wesoły głos Iluzji. Postanowiłam puścić to, co powiedziała mimo uszu.
- Ach, tak. – przytaknęła mi stojąca naprzeciw mnie blondynka. Przestąpiła z nogi na nogę i uśmiechnęła się. – Zwykle jemy śniadanie razem, jednak zważając na to, którą mamy godzinę lepiej by było, gdybyśmy od razu poszły do Akademii, żeby zdążyć przed apelem. – na jej słowa kiwnęłam ochoczo głową, tak jakbym wiedziała o tych wszystkich rzeczach. W rzeczywistości przerażało mnie jak mało wiem o tej szkole. Skoro dzisiaj rozpoczynają nowy rok, to niby dlaczego wczoraj mieli lekcję? I kolejne pytanie: Ich rok szkolny zaczyna się tydzień po rozpoczęciu tego w normalnych szkołach? Dziwne. Nie rozumiem niczego, najwidoczniej.
Blondynka odwróciła się na pięcie i już chciała wyjść kiedy coś nagle jej się przypomniało. Odwróciła się szybko i powiedziała:
- O ile w normalne dni można chodzić do szkoły olewając mundurek o tyle lepiej w ważne okazje go zakładać. – puściła do mnie oczko zauważając, w co się ubrałam.
Zdziwiło mnie to, że mój mundurek był niebieski, a ona nosiła czerwony, w dodatku był innego kroju. Zabawne, i to ona poucza mnie na temat noszenia mundurków?
- Dlaczego, więc ty nosisz inny? – postarałam się nie zabrzmieć nieuprzejmie. Bądź, co bądź nie chciałam narobić sobie pierwszego dnia wrogów, tylko przyjaciół.
- To dlatego, że należę do Czerwonych Płomieni. Naszym kolorem jest czerwień, mamy więc specjalne stroje reprezentacyjne tego koloru. W takim razie kiedy wy zakładacie mundurek szkolny my zakładamy nasz strój. Spotkasz zapewne innych, którzy założyli stroje koloru przewodniego ich bractwa.
Kiwnęłam na znak, że wszystko to wiedziałam, choć nie była to do końca prawda. Miałam świadomość, że należy do Czerwonych Płomieni, ale po za tym wszystko, co powiedziała było dla mnie nowe.
- To ja się może przebiorę… – powiedziałam niezbyt chętnie. Wcale nie chciałam bowiem tego robić! Tak bardzo zależało mi by uniknąć wyglądania jak idiotka, a teraz nie ma już nadziei i będę musiała założyć ten cholerny mundurek!
Anna zniknęła z mojego pokoju tak szybko jak się pojawiła. Wyszła stąd bez uprzedzenia, w sumie nie dziwło mnie dlaczego zachowywała się tutaj jak na swoim, w końcu poniekąd była to prawda. To jednak jej nie czyniło jakiejś królowej by wchodzić ot tak do mojego pokoju! Zapukała, fakt, ale nie dałam jej pozwolenia by weszła do środka!
- Mała pokazuje pazurki! – wtrąciła się Iluzja, którą zbyłam najzwyczajniej tak jak to robiłam zawsze.

***

Damski internat już od porannych, wczesnych godzin huczał od popędzających siebie nawzajem nastolatek. Oficjalne rozpoczęcie roku miało się zacząć już lada moment, a większość dziewcząt jeszcze nie odnalazło dawno zagubionych mundurków. Nie była to wcale nowość, że na rozpoczęcie, każdy, ale to każdy musi wyglądać schludnie, musi wyglądać jak student Phoenix Gran Academy.
Magiczna Akademia, nosząca nazwę feniksa zadziwiająco wybrała kolor błękitny, jako barwę szkolną, a sam ptak na herbie pozostał ognisty jak oryginał z mitologii. Choć ten prawdziwy, nie z starożytnych opowieści był tym, od którego szkoła ta dostała swe imię.
Pokój numer 76 w internacie dziewcząt wyglądał w tym momencie jak po przejściu huraganu. Aerin siedziała na swoim łóżku i używała zaklęcia telekinezy, delikatnie poruszając ręką na boki. Jej magia była co prawda delikatna jak ona sama, ale w sytuacji, w której się znalazły żadna magia, słaba czy silna nie dałaby chyba sobie rady z całym tym bałaganem. Bo naprawdę tam był – bałagan – na jasnych panelach, którymi wyłożony był ten przyjazny zwykle pokoik z dwoma oknami; był też na łóżku Skyler, które stało po prawej stronie pomieszczenia i na biurku, nad którym było łóżko Aerin. Jedyną czystą strefą tutaj było łóżko Dru.
Dru Kearns była współlokatorką Aerin i Skyler. Była – tak jak dziewczyny – z pierwszego roku nauki, ale mimo to zamieniły ze sobą raptem kilka zdań. Trzeba przyznać, że Kearns była zamknięta w sobie, lecz nikt nawet nie miał pojęcia, gdzie problem ten ma swoją przyczynę. Gdyby się nawet dowiedzieli, to czy przywitali by tę wiadomość z dystansem, bo o radości i zrozumieniu Dru nawet nie marzyła, czy może wyśmiali by ją jak we wcześniejszej szkole? Ale cóż to? Dosyć! Przecież Dru już raz była Nieświadomą, w starej Akademii, do której uczęszczała. To chyba oznacza, że ma swój upokarzający staż za sobą, prawda? Taką miała nadzieję, kiedy z samego rana opuszczała internat od razu kierując się do budynku Akademii, wychodząc złemu na przeciw z podniesioną głową.
Podczas gdy Aerin wyraźnie gestykulowała dłonią z coraz to silniejszym zmęczeniem, które ogarnęło jej całą rękę już jakieś dziesięć minut temu, Skyler nurkowała w morzu ubrań, które wspólnie z Aerin wyciągnęły z szafek. Jej poszukiwania miały na celu odnalezienie niebieskiej plisowanej spódnicy, którą to młoda Clarke miała założyć na uroczyste rozpoczęcie nowego roku. Sky była pewna, że gdzieś musi być jej spódnica, pytanie było tylko gdzie. Dla pewności  poprosiła Aerin by i ta opróżniła swoje szafy, bo być może kiedyś jej ją pożyczała. Nic jednak na to nie wskazywało, dziewczyny szukały w stercie ubrań tej jednej części garderoby od godziny, a nadal jej nie znalazły.
Trzeba wiedzieć, że obie znały się od dawna, bowiem uczęszczały razem do jednego gimnazjum, a i tam już się przyjaźniły. Nie było to jednak byle jakie gimnazjum, bowiem w mieście, w którym jest Akademia magii, znajduje się także gimnazjum, do którego uczęszczać mogą tylko przedstawiciele magicznych ras.
Takie gimnazja pomagają młodym Czarodziejom zapanować nad burzliwymi żywiołami, z którymi w tym młodym wieku nie dają sobie rady. Bowiem jako dzieci Czarodzieje używają magii nieświadomie, ona wywoływana jest poprzez emocje, a chyba każdy wie, człowiek czy Czarodziej, że dzieci posiadają bardzo intensywną paletę odczuć. Tak więc, dojrzewający nastolatek z rasy Czarodziejów nie potrafi używać magii, kiedy chce to zrobić nijak mu to nie idzie, kiedy najbardziej sobie tego nie życzy, wtedy się ona ukazuje. Dlatego dla wszystkich Świadomych okres ten jest bardo trudny i właśnie dlatego winien on zostać zapisany do takiej placówki, w której będzie się edukował nie tylko przedmiotów ścisłych, ale i także samokontroli.
Mahoniowe drzwi uchyliły się na chwilę, a przez nie wyjrzała ciemnowłosa dziewczyna ubrana w kompletny mundurek szkolny.
- Piętnaście minut. – rzuciła krótko i drzwi znów się zamknęły.
Skyler była wzburzona. Była na tyle zdesperowana w poszukiwaniach, że zaczęła przerzucać ubrania przez ramię, kompletnie zapominając, w której części pokoju znajdowały się ubrania jej, a w której Aerin. Jej ruchy stały się tak chaotyczne, że do tego czasu pochłonięta w całości na rzucaniu zaklęcia telekinezy Aerin po dostaniu jakąś fioletową bluzką z długim rękawem prawie się nie przewróciła odłogiem na łóżko. Spojrzała zdziwiona na Skyler niepewna co powinna w tej sytuacji zrobić. Jej przyjaciółka wyglądała w takiej scenerii jak wariatka, powtarzała do tego:
- Musi gdzieś tu być. Musi…
Młodsza z Harrison'ów postanowiła leciutko dać znać Sky, że to już koniec. Myślała tylko jak się za to zabrać. Uśmiechnęła się tak jak umiała najsłodziej i powiedziała tym swoim jak jedwab gładkim głosem:
- Skyyy! – zaświergotała powoli przybierając na pewności, a trzeba przyznać, że rzadko czuła się gdziekolwiek niekomfortowo. Inna to jednak sytuacja była na stołówce czy na lekcji, a inna, gdy trzeba przekonać do czegoś Clarke. Zwłaszcza jak już się na to zaparła z całych sił.
Niebieskooka, wpatrzona do tej pory w sterty ubrań walające się przed nią teraz odwróciła swoje spojrzenie do współlokatorki. Na początku spoglądała na nią wyczekująco, w ciszy, obserwując ją uważnie. Jednak, gdy zauważyła, że jej przyjaciółka czeka na jej odpowiedź tylko się zirytowała i odburknęła:
- Taak?
- Chodźmy już, spóźnimy się. – uśmiechnęła się, ukazując dołeczki, które tylko dodały jej uroku.
Jednak Skyler nic mogło teraz udobruchać, przecież Aerin dała jej dosadnie znać, że może pogodzić się z karą od Deidree, albo kto wie jeszcze kogo, bo przecież na pewno nie znajdzie spódnicy. Już w myślach zaczęła zapędzać się i przeklinać siarczyście te wymysły i głupie przepisy, zakazy, nakazy. Bo po co one komu? Szybko jednak się opanowała. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, całkowicie nie mając pojęcia, że tym gestem tylko wystraszyła Aerin.
Co prawda pojawiając się na uroczystości w niekompletnym stroju może zasygnalizować nauczycielom wyraźny spór przeciw ich ideologii perfekcyjnej placówki, tak innej od pozostałych. Ale co jej teraz pozostało? Lepsze to, niż jej ogólna absencja.
Chociaż, jest jeszcze jedna, tym razem już ostatnia szansa! Może zostało parę kompletów wolnych w pralni. Przecież była tam wczoraj z Megan, było ich dość sporo, jednak znając obecną sytuację i godzinę, nie ma raczej większych szans by został choć jeden.
Nie! Musiała znaleźć tą przeklętą spódnicę. Już i tak miała dostatecznie dużo problemów z podaniem do szkoły. Ten incydent, on nie może się wydarzyć, nie ponownie. Jej ojciec wyraził się dostatecznie wyraźnie na ten temat. Przecież nie może go zawieść, tych wszystkich nadziei, które w niej pokłada. Już i tak wystarczająco go zawiodła.
Aerin widząc, że jej współlokatorka nie zamierza odpuścić postanowiła siedzieć w ciszy. Wiedziała co dokładnie się wydarzyło między nią, a dyrektorem i jego zastępczynią – Selmą Mowery.
Skyler miała składać papiery do szkoły, bo choć Akademia rekrutuje obecnie wszystkich trzeba to zrobić, ponieważ  ułatwia to pracę osobom odpowiedzialnym za listy uczniów i informacje o nich. Jeśli ktoś nie jest Nieświadomym musi to zrobić, potwierdzając przy tym, że wybiera tę, a nie inną placówkę. Nieświadomi nie składają podań z wiadomej przyczyny, ale przecież ktoś musi znaleźć wzmiankę o nich w aktach choćby ich rodziny.
Tak czy inaczej Skyler Nieświadomą nie była, więc papiery musiała oddać. Wybrała Phoenix Grand Academy, ponieważ jej przyjaciółka z gimnazjum – Aerin, planowała tutaj uczęszczać. Szczerze mówiąc Skyler, gdyby chciała mogłaby chodzić do jakiej by jej się zachciało chodzić szkoły. Jej ojciec jest dość wysoko postawionym dyplomatą w polityce ras magicznych, tak więc młoda Clarke mogła wybrać co chciała, a chciała chodzić do jeden szkoły z przyjaciółką. Bowiem Aerin nie miała takiego wyboru, wraz z Trystan'em mieli pójść do tej Akademii dlatego, że była zwyczajnie blisko. Rodzice rodzeństwa byli, co prawda szanowani, należeli do elity tak jak ojciec Skyler, ale nie zajmowali tak wysokich stanowisk.
Wracając do tematu. Skyler znała Akademię, bo razem z Aerin często odwiedzały tu wspólną przyjaciółkę – Cherie, ale to było jeszcze jak chodziły do gimnazjum. Młoda Clarke znała więc doskonale rozłożenie pomieszczeń i z łatwością trafiła do sekretariatu. Jednak ku jej zdziwieniu pokój był pusty. Czekała spokojnie stojąc na środku pomieszczenia. Minuty mijały, a ona wciąż była tam sama. Nikt się nie pojawił, nikt też nie opuścił pokoju nauczycielskiego, do którego drzwi znajdowały się w tym pomieszczeniu. Wiedziała, że nie może tam wejść, bo nie wypada, ale co miała innego zrobić? Czekać całą wieczność?
Już chciała zapukać do drzwi, gdy dobiegł do niej nieuprzejmy głos zza jej pleców:
- Tam nie wolno wchodzić. – obróciła się na pięcie i ujrzała wysoką blondynkę przypatrującą się jej z wyższością, zupełnie tak jakby złapała ją na jakimś haniebnym czynie.
- Wiem… – tylko tyle zdołała wydusić przytłoczona intensywnym spojrzeniem jasnowłosej.
- Jak widać nie, spokojnie ta szkoła nie wymaga byś była jakoś specjalnie wykształcona. – przewróciła oczami i wyminęła ją tak jakby nie była warta marnowania jej cennego czasu. Już miała otworzyć drzwi, przez które wcześniej chciała przejść Skyler, gdy czarnowłosa ją powstrzymała.
- Hej! Przecież sama mówiłaś, że tam nie wolno. – rzuciła zdziwiona zachowaniem nieznajomej.
Blondynka zatrzymała się, zamknęła oczy i wyprostowała. Była lekko zdziwiona, że ktoś taki jak ta dziewczyna ma czelność zawracać jej głowę i zagadywać w tak żenujący sposób. Odwróciła głowę w stronę ciemnowłosej tak powoli jakby tak czynność wywoływała u niej niewymowny ból. Otworzyła oczy i powiedziała:
- Widzę, że jesteś tu nowa i myślisz, że wszystko ci wolno, że wolno ci nawet zawracać MI głowę. Po pierwsze: brawo za odwagę, mam nadzieję, że to odwaga, nie głupota. Po drugie: jesteś nawet zabawna, wiesz? Jednak wygląd to nie wszystko. Po trzecie: dam ci radę na przyszłość. Ze mną się nie zadziera, gdybym miała choć odrobinę ochoty czy mojego drogocennego czasu pogadałybyśmy inaczej i w innych warunkach. Więc lepiej skorzystaj ze swojej okazji i zejdź mi z oczu. – ostatnie już zdanie wypowiedziała nachylając się na dziewczyną.
Odsunęła się i pewnym krokiem ruszyła na powrót w stronę drzwi z ciemnego drewna. Jednak Skyller oprzytomniała w porę i postanowiła nie być jej słownie dłużna.
- Myślisz, że się CIEBIE boję? Jesteś głupia i żałosna. Uważasz się za nie wiadomo kogo, a i chyba nie wiesz kim JA jestem. – postanowiła utrzeć nosa jasnowłosej w podobny sposób, co ona chciała jej. – Mój ojciec jest jednym z najwyżej postawionych dyplomatów świata magicznego.
Skyler czekała na reakcję, ze strony słownej rywalki, ale żadna nie nastąpiła, przynajmniej nie taka, jakiej oczekiwała.
- Jestem Annabelle Rosenthal. Pochodzę z Rodu, który zajmował swe miejsce w Radzie Trzech od pokoleń. Moi rodzice są członkami tej legendarnej już Rady, która po śmierci Eliana i Aymeline Winslet'ów podczas Wielkiego Pożaru, stanęła na czele Imperium Thelliene'u. Może do tego czasu się mnie nie bałaś, ale teraz radzę ci zacząć. – mówiąc to uśmiechnęła się paskudnie.
- Dla mnie jesteś zwyczajną idiotką. I wiesz co? Mam gdzieś twoich głupich starych. Jeśli myślisz, że możesz traktować wszystkich jak najgorsze ścierwa to się grubo mylisz! – wtedy coś w Skyler pękło. Nigdy ktoś jej tak nie obraził. A ona nigdy nie użyła stanowiska ojca by okazać komuś wyższość. Jednak kiedy zobaczyła jak ta dziewczyna się zachowuje nie wytrzymała. Ktoś musiał utrzeć jej nosa. Jednak to, co teraz zrobiła było jej ostatnią deską ratunku w potyczce z Annabelle.
To smutne, że ludzie z dobrymi intencjami muszą często przegrywać… i to na każdym polu.
Z boku, od strony drzwi do pokoju nauczycielskiego dobiegł ją odgłos odkaszlnięcia i dopiero teraz sobie zdała co się właśnie stało. Obraziła dziedziczkę wielkiego rodu, a do tego ktoś to słyszał.
Odwróciła się niepewnie by zobaczyć dyrektora Weakley'a ze swoją zastępczynią Selmą. Nie tyle co dyrektora bała się kobiety, która teraz stała z nim ramię w ramię.
- Och, spory! – spojrzał zaskoczony z boku na dziewczyny i panią Mowery. – Zajmiesz się tym, nie? – zwrócił się w stronę kobiety, której wcale nie było do śmiechu, ona, patrzyła w stronę Weakley'a, ale jednak jakoś przez niego, zupełnie jakby był dla niej tu nieobecny.  – Oczywiście, że się zajmiesz. – uśmiechnął się szeroko i ruszył w kierunku drzwi wyjściowych z sekretariatu. – Chodź Toto. – rzucił przez ramię i opuścił pomieszczenie, a z pokoju nauczycielskiego wyszła najprawdziwsza lama i powędrowała za dyrektorem.
Skyler obserwowała całe zjawisko z szeroko otwartymi oczyma.
- Skyler. Proszę za mną. – Selma wskazała gestem dłoni na otwarte obok niej drzwi zapraszając dziewczynę do środka. Ciężko jednak było odebrać to jako „zaproszenie”, bowiem sytuacja, w której się aktualnie znajdowała Sky podpowiadała, że ma przechlapane. – Annabelle. – tu Mowery zwróciła się do blondynki ją też obdarowując tą propozycją nie do odrzucenia.
Jednak w porównaniu do czarnowłosej, Anna weszła do środka zadowolona i z podniesioną głową, a Skyler już czuła jak w gardle formuje jej się gula. Łatwo nie będzie, to pewne.
Po tym jak obie znalazły się wewnątrz Selma usiadła wygodnie w fotelu, Skyler na krześle przy stole, naprzeciwko Mowery, a Annabelle na krześle pod ścianą, przed wypełnioną po brzegi biblioteczką. Już w tamtej chwili Sky obmyślała plan jak wykaraskać się z tej iście niefortunnej sytuacji. Kłamstwo przecież nie zadziała, zastępczyni dyrektora, a teraz najwyższy sędzia tego sporu, była świadkiem jej rozmowy z Ann, pytanie tylko: czy była tam wystarczająco długo.
Pani Mowery założyła nogę na nogę i poprawiła małe, okrągłe okularki na nosie. Widząc, że nikt nie zamierza przerywać ciszy postanowiła zestresować młodą Clarke jeszcze bardziej. Zaczęła najwolniej jak to tylko możliwe poprawiać spódnicę, nie spieszyła się by wywrzeć na Skyler presję. Podziałało. Czarnowłosa czuła się tak jakby wpadła na herbatkę do babuni, która jakimś cudem okazała się być… królową jakiegoś królestwa. Niby możesz czuć się jak w domu, ale jeden niewłaściwy ruch i boisz się, że stracisz głowę, dosłownie! Tak, tak właśnie czuła się teraz Skyler. Miała uczucie, że zaraz zwariuje, a do tego wszystkiego Mowery zaczęła w najlepsze poprawiać mankiety od różowawego żakietu, w całości ignorując dziewczynę.
- Nic nie zrobiłam. – wyrwało się wreszcie ciemnowłosej. I na to liczyła od początku Selma.
- Doprawdy? Według mnie obraziłaś jedną z najlepszych, jak nie najlepszą uczennicę naszej szkoły. Naprawdę, tutaj nie ma co tłumaczyć. – uśmiechnęła się gorzko zastępczyni dyrektora. Pochyliła się do przodu i kontynuowała: – Rodzice Annabelle, których tak bezczelnie obraziłaś są również honorowymi fundatorami naszej placówki. Naprawdę, słaby, słaby start w naszej szkole sobie zafundowałaś. – uśmiechnęła się na własną grę słowną.
Skyler dopiero teraz przypomniała sobie w jakim celu tu przyszła. Ze złości chciała uderzyć głową w ścianę. Przecież to oczywiste, że jej teraz nie przyjmą!
- Nie przyjmiecie mnie prawda? – wyłożyła kawę na ladę.
- Przyjąć przyjmiemy, ale… – podobno wszystko, co się powie przed „ale” jest nieważne, pomyślała sobie Skyler, czekając na ciąg dalszy zdania. – Ale wystarczy jeden wybryk, jeden, najmniejszy, byle jakie uchybienie, a będziesz mogła szukać nowej szkoły. – spojrzała z wyższością na dziewczynę, na której twarzy malował się strach i panika.
Annabelle uśmiechnęła się perfidnie i rzuciła z boku w stronę Mowery:
- Chyba już popełniła nie małe wykroczenie… – zaczęła z nutką szczęścia i wesołości w głosie, co niebywale rozzłościło Skyler. – Czy przypadkiem w naszym regulaminie nie ma nic o pasemkach we włosach i tym podobnych? – spytała tak ciekawa odpowiedzi, jakby naprawdę nie wiedziała, co może jej odpowiedzieć Selma.
- Właśnie… – przyjrzała się bliżej uczennicy.
- W starej szkole nikt nie miał z tym problemu! – podniosła ręce w geście obrony i odsunęła się do tyłu.
- Nie jesteś w starej szkole. – na twarzy Selmy uformował się duży grymas. Westchnęła. – Jednak twój ojciec już ze mną o tym rozmawiał. Pokazał mi też twoje stopnie z poprzedniej szkoły i niestety – tu zrobiła pauzę. – przymknę na to oko.
Mina na twarzy Annabelle była warta tego całego rabanu.
Tak to właśnie było. Koniec końców od tamtego wydarzenia Skyler obiecała ojcu, że już nigdy go nie zawiedzie. Wiedziała również, że po tamtych wydarzeniach Annabelle jej nie odpuści i wszystko wykorzysta byleby tylko ją upokorzyć, a w najlepszym przypadku doprowadzić do jej wykluczenia ze szkoły. Dlatego właśnie tak jej zależało by wszystko robić według zasad, nie mieszać się w żadne spory, to wszystko by zostać w Akademii.
Kiedy Skyler tak buszowała w stertach ubrań Aerin nudziła się niezmiernie, wreszcie doszła do wniosku, że jej łóżko jest niewygodne. Skrzywiła się i nadal wpatrując się przyjaciółkę spróbowała wygładzić kołdrę wokół niej. Wtedy jej dłonie natrafiły na coś, co nie było z takiego samego materiału jak pierzyna. Szybko doznała olśnienia. Jej wzrok momentalnie powędrował w dół i mało nie krzyknęła, nie pewna czy to z radości, że wreszcie znalazła spódnicę, której szukała Sky, czy może strachu, bo narobiła koleżance niepotrzebnie nerwów.
- Sky! Sky! Zobacz! – krzyknęła w stronę przyjaciółki wymachując dłońmi.
- Jestem zajęta… – warknęła poirytowana.
- Ale Sky! Spójrz tylko! – Aerin zaczęła się śmiać perliście.
- Czego?! – Skyler odwróciła się w stronę przyjaciółki mając pioruny w oczach, ale szybko jej wyraz twarzy się rozchmurzył. Aerin miała jej spódnicę! Wreszcie mogła odetchnąć z ulgą, że nie podpadnie żadnemu z nauczycieli, a Annabelle nie będzie miała się czego przyczepić.
- Zostało mało czasu! – krzyknęła i szybko wstając z miejsca złapała lecącą w jej stronę spódnicę od Aerin i pobiegła z nią do łazienki.

***

Męski internat co prawda nie był bardziej schludny w porównaniu do damskiego, czy może cichszy i spokojniejszy, ale żaden chłopak nie miał problemu ze znalezieniem szkolnego mundurka. Każdy bowiem chował go tak samo, na sam koniec szafki i niech go piekło pochłonie.
Jednak po tym jak każdy wyszykował się by mieć później spokój zapadał w stan zwany nudą. Tak, a czego innego można się spodziewać. Jest początek roku, najgorszy czas dla każdego studenta, jedyne o czym wtedy potrafi się myśleć to: czy będzie jakiś nowy nauczyciel, najlepiej ładna i młoda nauczycielka, czy nowe studentki z pierwszego rocznika będą ładne, co było dla niektórych chłopaków jedynym ważnym zagadnieniem, i tym podobne.
Chłopaki przecież nie będą się zbytnio martwić jak będą wyglądać na rozpoczęciu, nie muszą przejmować się jak dziewczyny makijażem, więc co im zostaje? Ano nic. Błogi stan ducha.
W pokoju z numerem 45, gdzie mieszkali Trystam i Cayson wraz z ich współlokatorem Darrell'em Rogers'em panowała głucha cisza. Nikt nie miał nic do powiedzenia, choć trzeba przyznać każdy miał dużo na myśli.
Cayson nie przejmował się zbytnio regulaminem, więc w niedopiętej koszuli rozłożył się niedbale na krześle od biurka i odwróciwszy się do ściany po drugiej stronie pokoju rzucał w tamtą stronę kauczukiem. Trystam położył się na plecach w poprzek łóżka piętrowego i zawiesił głowę w dół. Darrell leżał na łóżku i popijał coca-colę bezpośrednio z dużej półtoralitrowej, plastikowej butelki.
- Ale mam nadzieję, że nowe będą ładne. – Cayson przerwał ciszę. Uśmiechnął się rozmarzając już o dziewczynach, które dopiero pozna.
Trzeba wiedzieć, że większa część studentów kiedy składa papiery do szkoły i zapisuje się do internatu zostaje w nim aż do końca wakacji. Wtedy mogą zapoznać się z nauczycielami i z zajęciami jakie prowadzą, ale przede wszystkim ze swoimi rówieśnikami. Właśnie po to podczas przerwy letniej są zajęcia w szkole, uczniowie mogą na nie uczęszczać, choć jeśli nie chcą alternatywą jest zostanie w internacie. Jednak opuszczać teren Akademii można jedynie od pewnej godziny, robienie tego wcześniej jest surowo zabronione.
Co prawda podczas zapisywania się do szkoły wcale nie trzeba zostawać w internacie, zapisać i tak cię do niego zapiszą, bo jest darmowy – sponsorowany przez szkołę – ale wakacje możesz spędzić tam gdzie chcesz, zero przymusu.
Jednakowoż, właśnie dlatego Cayson nie mógł się doczekać rozpoczęcia roku szkolnego. Wtedy pozna wszystkie dziewczęta… Można powiedzieć, że podrywanie ładnych dziewczyn to jego hobby i trudno stwierdzić kto w tej kategorii – on, czy przyjaciel Reynard'a Kyan Cooley – jest w tej kategorii mistrzem.
- A ten znowu swoje. – zaśmiał się Darrell z niemałym trudem podnosząc się z łóżka.
Niektórzy, gdy są zdenerwowani obgryzają paznokcie, jedzą swoje włosy, czy może bawią się rękawem bluzki. Darrell radził sobie z tym inaczej. Pił coca-colę. Nikt tak naprawdę nie wiedział, co kryło się za zdenerwowaniem tego, z pozoru wyluzowanego chłopaka, ale trzeba przyznać, że dziwnie sobie radził z tym problemem.
- Nie ma tu ludzi na moim poziomie. – jęknął Trystam, po czym złapał poduszkę i ukrył w niej swoją twarz burcząc coś o tym jacy ludzie go otaczają.
- Tak, bo wlazłeś na piętrowe łóżko, nic dziwnego, że nikt nie jest na „twoim” poziomie. – Cayson skrzywił się i cisnął małą gumową piłeczką jeszcze mocniej. Zrobił to na tyle silnie, że piłka odbiła się pod innym niż zwykle kątem i poleciała w stronę Darrell'a trzymającego w ręce jeszcze w połowie niedopitą colę. Jak łatwo się można było domyśleć piłka trafiła w butelkę, która rzecz jasna nie miała korka zakręconego. Koniec końców Darrell został cały oblany napojem, a jego strój został zniszczony.
Trystam widząc zaistniałą sytuację przycisnął poduszkę jeszcze mocniej do twarzy wyzywając głośno Cayson'a, co na dobre nie zostało zagłuszone w całości przez jaśka. Niestety wychylił się zbyt bardzo głową, a teraz także ramionami i klatką piersiową poza obręb łóżka, że cóż… spadł. Darrell w całości ignorując Trystam'a jęczącego z bólu na podłodze i śmiejącego się na cały internat Cayson'a, którego tamten przed chwilą wyzywał, upadł na podłogę na kolana i trzymając za poplamioną koszulę zaczął pytać się nikogo w szczególności:
- Dlaczego..?

***

Zeszłam na dół, do salonu. Już na schodach zaczęłam sobie przypominać wczorajszy dzień. Nie było żadnych wątpliwości, to wszystko się zdarzyło, a ja naprawdę będę musiała tu zamieszkać. Może nie będzie aż tak źle? W końcu Skyler mówiła, że pokoje w internacie są okropne, choć mogła równie dobrze przesadzać. Tak czy inaczej, póki czegoś nie wymyśli dyrektor będę tu mieszkać. Cóż, dyrektor lub ja, ostatnio nieźle idzie mi kombinowanie.
Przechodząc przez salon krwistej czerwieni spojrzałam jeszcze na główną część pomieszczenia. Były tam umiejscowione trzy kanapy. Ta położona równolegle do ściany z dużych rozmiarów telewizorem plazmowym była środkową, a po lewej i po prawej stały dwie ustawione do niej prostopadle. Przed środkową kanapą stał też duży prostokątny stół, na którym był bukiet bordowych róż.
Nie zastanawiając się ani minuty dłużej ruszyłam w stronę kuchni. Nie spodziewałam się tam nikogo zastać, z tego co mi wiadomo byłam trochę spóźniona i większość osób była już od jakiegoś czasu w Akademii, czekając na uroczystość. Pierwsze, co zobaczyłam to czarna lodówka, która pasowała do ciemnego wystroju każdego pomieszczenia w tym domu, no, prawie każdego, mój pokój był jak jasna oaza na tle mrocznej pustyni.
Pamiętając, że dziś spóźniłam się na śniadanie postanowiłam, że sama je sobie zrobię, choć musiałam się spieszyć.
Otworzyłam drzwiczki lodówki i wyjęłam ser i masło. Zapowiadało się klasycznie, bowiem prawie zawsze robiłam sobie niemalże identyczne śniadanie. Muszę przyznać, że Rich nie był wzorowym opiekunem. Zapominał o kupowaniu artykułów spożywczych, sam jadał na mieście między przerwami w pracy, w która absorbowała całą jego energię. Stąd też robiłam sobie jedzenie z tego, co prawie zawsze było w lodówce: masła i kawałka sera.
Dziwne, że pomimo iż moje życie zmieniło się diametralnie to jednak niektóre jego aspekty wciąż są niezmienne. Zabawne jest też, że w ogóle na nie zwracam uwagę. Czy porównywanie teraźniejszości z przeszłością świadczy o tęsknocie za tym co było kiedyś? A może to ludzka próżność, fakt, że chcemy mieć wszystko najlepsze i najpiękniejsze sprawia, że porównuje te dwie rzeczywistości? Czym jest tęsknota? Czy to ulotne uczucie, wspomnienie, które nachodzi nas, w najmniej odpowiednim momencie tylko po to byśmy chcieli rzucić cały ten świat w nicość i odejść? Wrócić?
A może to tylko chwila zwątpienia w sens podążania obraną wcześniej drogą?
Skąd mam wiedzieć, co tak naprawdę czuję, a jak już będę coś czuć to skąd mam mieć pewność, że siebie nie okłamuję?
Chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć czy tu jest moje miejsce. Tylko jak mogę się dowiedzieć?
Jak lunatyk zamknęłam drzwiczki lodówki. Prawie upuściłam ser i margarynę, gdy ujrzałam Reynard'a opierającego się o blat tuż obok i spoglądającego na mnie między jednym a drugim łykiem soku pomarańczowego. To, że go wcześniej nie zauważyłam tylko go rozbawiło.
- A ty nie powinieneś być już w Akademii? – odparłam zdenerwowana krzywiąc się w stronę chłopaka. Zmierzyłam go wzrokiem, a mój grymas tylko się powiększył.
Muszę przyznać, a robię to z bólem, że pomimo moich nadziei on wcale nie wyglądał na spóźnionego. Czego nie można oczywiście powiedzieć o mnie. Ja niecałe piętnaście minut temu wstałam, natomiast on wyglądał jakby już od bardzo wczesnych godzin porannych był na nogach. Brawo, wszyscy są kompetentni, oprócz mnie!
Reynard był ubrany w pełny uniform Akadmii, który jak zdążyłam zauważyć wyglądał jakby był stworzony by akurat on w nim chodził. Wyglądał tak jakby urodził się w tym niecodziennym stroju i w takim byłby został pochowany. Czerwony kolor, będący kolorem drużyny, której Reyard był przywódcą nieźle oddawał posiadany przez chłopaka charakter.
Jakbym miała opisać siebie? Mogło być lepiej. Nie jestem pewna czemu, ale w odświętnych ubraniach i krótkich spódnicach czuję się niepewnie. Dałabym sobie rękę uciąć, że wyglądam beznadziejnie i każdy tak myśli!
- Megan, Megan. Mam czas. – uśmiechnął się, bardziej do siebie niż do mnie i oparł się wygodniej o szafki, które miał za sobą.
- Zamierzasz się spóźnić, co? – w sumie to nie było to pytanie. Byłam pewna tego, co ona zamierzał. Jak mogło by być inaczej?
- Cóż. Tak. – odparł najzwyczajniej w świecie i wyminął mnie po czym zniknął gdzieś w głębi mieszkania.
To nie była moja sprawa. Jak on chce się spóźniać – droga wolna, przecież go nie zatrzymam. Nie posłuchałby mnie, gdybym mu chciała przemówić do rozsądku, że to źle się spóźniać, więc zwyczajnie wróciłam do czynności tak niemiło mi przerwanych.

***

Byli wśród chłopaków z internatu tacy co mieli dziś udany początek dnia. Do takich osób dzisiaj na pewno nie należał Devan.
Siedział właśnie w swoim pokoju, którego numerek na drzwiach został urwany, przez bliżej nieokreślonego sprawcę, choć wnioskując po numerze drzwi obok był to numer 95, i rozmyślał nad sensem pójścia na rozpoczęcie.
Głównym jego problemem był pewien siniak, konkretnie to dość sporych rozmiarów, rozmiarów ludzkiej pięści, a jeszcze dokładniej – pięści Trystama. Nie byłby to duży problem, gdyby ów siniak nie był bardzo ciemny i znajdował się pod okiem chłopaka.
Tak został pobity, i tak, przez kujona. Przecież nie mógł się tak pokazać! Wszyscy chyba słyszeli o jego wczorajszej bójce, lecz prawdą jest, że nikt nie wiedział jak się ona zakończyła. Jednak jakby teraz opuścił pokój to jak by miał ukryć fakt, że przegrał?
Miał już kilka pomysłów, mógłby uderzyć się czymś, kiedy ktoś byłby w pobliżu. Wtedy powiedziałby, że stąd ten siniak. Nikt by się nie domyślił prawdy! Jednak… Kiedy tylko ktoś przechodził, a on celowo uderzał w coś, osoba od razu znikała mu z oczu, co nie było wcale dziwne, w końcu dostał czymś w oko, wielokrotnie, ale nie o to chodzi. Po prostu w tak dużym zamieszaniu nikt nie zwracał na niego uwagi.
Oczywiście, że mógł zwyczajnie powiedzieć, że sam się uderzył, nie został pobity, ale Devan już miał plan. Chciał z niego skorzystać.
Właśnie bujał się w przód i w tył siedząc na łóżku i myśląc nad czymś co tylko on by zrozumiał, gdy do pokoju wszedł Keith. Niepewny co zrobić w takim wypadku Daven, padł płasko do przodu na podłogę.
Keith spojrzał na blondyna i pokręcił głową. Podszedł do niego i ruszył go stopą. Lecz Daven nie drgnął.
- Stary, co ci jest? – spytał i przechylił głowę na bok szacując co mogło sprowadzić jego współlokatora do takiego stanu.
I wtedy Devan wstał, a krzywił się potwornie przy każdym wykonanym przez siebie ruchu. Wreszcie podniósł się z podłogi i spojrzał wzrokiem przepełnionym bólem w stronę kolegi.
- Uderzyłem się. – wydusił.
Keith spojrzał na niego spokojnie, wręcz bez żadnych emocji. Wyjął papierosa z ust i rzucił:
- Tak, kurwa, podłoga ci przyłożyła.
- Naprawdę! – Devan zaczął się bronić, wcale sobie nie zdając sprawy w jak głupiej sytuacji się znalazł. – Ja ten, no, uderzyłem się w ten, – tu rozejrzał się wokoło szukając czegokolwiek, lecz znalazł tylko szafkę obok jego łóżka, na której była lampa. – w lampę się uderzyłem! – wskazał na jakże perfidny przedmiot.
- Skończ pieprzyć. – Keith machnął na niego wolną ręką, po czym zaciągnął się papierosem. Chwilkę zajęło mu połączenie wątków. – Ej, ty! To ten kujon cię pobił! – ciemnowłosy zaczął się śmiać.
Devan doskoczył do niego jak oparzony. Machał mu rękoma przed oczami, próbował wmówić różne rzeczy, ale bez skutku. To Keith był tym bystrzejszym w ich duecie.
Z Keithem świadomym o całej sprawie Devan już był pewien, że nie opuści pokoju…

***

- Anna… – szpenęła Shea spoglądając na siedzącą obok przed toaletką przyjaciółkę.
- Tak? – rzuciła od niechcenia Annabelle. Odkąd się dowiedziała nie uraczyła przyjaciółki nawet jednym spojrzeniem. Było rzadkością by Anna była taka cicha, a zdarzało się to tylko kiedy była naprawdę wściekła i zażenowana. Tak jak teraz.
Shea zawsze potrafiła podnieść na duchu i rozweselić swoją jasnowłosą przyjaciółkę, co prawda z niemałym trudem, ale liczą się efekty, prawda? Ostatnim razem naprawdę dużo musiała włożyć siły i czasu by uspokoić Annabelle. To była sytuacja, o której obiecały sobie nawzajem nie wspominać, nigdy, a teraz? Teraz jest bardzo, ale to bardzo podobna sytuacja, z tą różnicą, że teraz Shea nie ma jakiegoś planu uspokojenia Anny. Wcześniejszym razem wystarczało by Reynard z nią porozmawiał i wyjaśnił wszystko. Ten chłopak miał dar do przekonywania, a zwłaszcza Belly.
- Ja nie jestem pewna… – powiedziała tak cicho, że obawiała się, że będzie musiała się powtarzać.
- Jak możesz nie być pewna? – Anna uderzyła dłonią w blat. – Tutaj nie ma czego być pewnym. To jest proste, jednowymiarowe! – i wtedy blondynka odwróciła się do dziewczyny. Gdyby Shea nie znała Anny od przedszkola nie wiedziałaby, że za całą złością widoczną na jej twarz jest również ból.
- Ta dziewczyna, to na pewno nic wielkiego, mam na myśli, że nie jest… – Shea zrobiła nerwową pauzę szukając desperacko odpowiedniego słowa, którego jak na złość nie mogła znaleźć. – Nie jest tobą. – wypowiedziała po chwili spuszczając wzrok, zażenowana własną próbą rozpogodzenia przyjaciółki.
- Dzięki, nie miałam pojęcia. – rzuciła gniewnie Anna, po czym wbiła swoje spojrzenie w odbicie własnej postaci w lustrze. Chwilę spoglądała w swoje własne oczy i myślała, próbowała sobie to jasne rozplanować, co, kiedy i jak ma zrobić, jednak to, co było najważniejsze było zarazem dla niej nieznane.
Westchnęła i ona również spuściła wzrok.
- Masz się dowiedzieć. Nie obchodzi mnie jak, czy od kogo. Masz to zrobić, byle szybko i dyskretnie. – na twarzy blondynki wstąpił wielki grymas.
- A Reynard? – spytała Shea wyrwana nagle jakby z jakiegoś transu.
- Nic mu nie mów. Tym razem wolę dowiedzieć się od kogoś prawdy, od kogoś kto nie jest nim. – Anna odwróciła się do przyjaciółki i zaczęła mocno gestykulować dłońmi, co zaniepokoiło jedynie ciemnowłosą. Anna była zbyt pochłonięta tą mierną plotką.
- Ale Anna, on powiedział ci prawdę! – Shea skrzywiła się. Najlepszym wyjściem było uspokojenie Annabelle, ale najbezpieczniejszym było zwyczajne jej się słuchanie.
- Dość! Nawet jeśli mnie nie okłamał… Jaką mam mieć pewność, że teraz tego nie zrobił? Hmmm, jaką? – Shea miała wrażenie, że przez chwilę zobaczyła w oczach przyjaciółki łzy, ale szybko zniknęły, tak jak jej roztrzęsienie rąk. – On mógł mnie zdradzić. – wypluła te słowa jadowicie, po czym odwróciła się na powrót w stronę lustra.
- Dobrze, dobrze… Dowiem się czegoś. – odwróciła wzrok. – Ale… Anna, to nie dlatego tylko chciałaś pogadać. Coś się stało?
- Tak. – zawahała się. – Znowu się pokłóciliśmy. – zdenerwowała się zdziwionym spojrzeniem przyjaciółki, więc postanowiła od razu dodać: – Wypomniałam mu, że ostatnio wraca dość późnym wieczorem. Nie wiem gdzie jest, a sam mi nie chce powiedzieć, Shea, ja naprawdę mam już tego dość, jeszcze ta cholerna plotka… – od razu ugryzła się w język i rozejrzała po pokoju, ale była w nim tylko ona sama i Shea. Anna miała już nawyk, że nie może przeklinać, co by to świadczyło o jej rodzicach? Cóż, nie miała pojęcia, bo została tak wyszkolona we wszystkich „rób” i „nie rób”, że mogła być uważana za perfekcyjną córeczkę swoich rodziców. Nieważne, że oni mieli odmienne zdanie…
Shea od razu wstała z fotela, chciała podejść i przytulić przyjaciółkę, ale przypomniała sobie, że Anna już tego nie lubi, uważa takie gesty za niepotrzebne i dziecinne, więc tylko tam stała.
- Musimy już iść, Anna. – spojrzała na niewzruszoną jej słowami Bellę.
- Wiem. – skrzywiła się jeszcze bardziej, ale już po chwili po jej grymasie nie było śladu, kiedy wstała i razem z Sheą opuściły pokój Anny.

***

Reynard właśnie szykował się do wyjścia. Był w łazience i poprawiał ubranie, krwisto czerwoną oznakę jego należenia do Czerwonych Płomieni. Był dumny z tej drużyny, sam ją założył i w tak krótkim czasie stała się Drużyną Flagową. To było niespotykane, bowiem Reynard podczas jej tworzenia był zaledwie studentem pierwszego roku, żółtodziobem, jak niektórzy, starsi koledzy mówili wtedy o nim. Jak bardzo się mylili… Podczas pierwszego roku nauki drużyna Reynard'a stała się najlepszą, a sam Reynard pokonał wszystkich przeciwników niemalże w pojedynkę. Czerwone Płomienie miały kilku dobrych członków na starcie, a byli to: Kyan Cooley, najlepszy przyjaciel Reynard'a, Brysen i Coen Haywood, dwaj bliźniacy, którzy okazali się być dobrymi przyjaciółmi dla chłopaka, a także on sam. Drużyna liczyła wtedy jeszcze osiem osób, ale nie warto ich wspominać, bowiem zmiany między tymi pozostałymi członkami były tak częste, że rozpisywanie kto był kiedy, a kto był po nim zajęłoby zbyt dużo czasu.
Tak to wszystko doprowadziło Reynard'a do stanu, w którym był. Stał przed lustrem, w stroju drużyny, którą sam założył, a w której siedzibie się teraz znajdował. Czerwone Płomienie przyniosły mu sławę, znajomych i dziewczynę. Czegóż mógł więcej chcieć? Z nikogo stał się kimś, to się teraz liczyło. Nie chciał w tak wyniosłym momencie jak dzisiejszy dzień myśleć o zmartwieniach, które ma na co dzień.
- Proszę, proszę, proszę. – dobiegł go zza pleców głos tak znajomy, że aż przez chwilę nie miał pojęcia kim jest ta osoba, a było to na tyle dziwne uczucie, że musiał zmarszczyć brwi kiedy się odwracał.
- Nie mam ochoty na rozmowy z tobą. – Reynard pokręcił głowę z zażenowaniem. Spojrzał w oczy rozmówcy po czym przymrużył swoje. Odwrócił się na powrót do lustra i przeczesał włosy dłonią patrząc się wciąż w odbicie. Przez chwilę unikał spoglądania sobie w oczy, ale po nabraniu odwagi zrobił to. Uspokoił go ich niebieski kolor dzięki czemu mógł odetchnąć z ulgą.
- Spokojnie. Masz kontrolę. – jego rozmówca podniósł kciuk w górę i uśmiechnął się. – Przecież tu stoję. – spojrzał w dół na swoje stopy i wygładził ubranie.
- Czego chcesz? – warknął Reynard nie mogąc wytrzymać ani minuty dłużej naprzeciw tej osoby.
- Niczego. Chciałem ci tylko pogratulować. – uśmiechnął się serdecznie, co niestety było tylko na pokaz. – Nie każdy awansuje tak szybko jak ty… A może powinienem powiedzieć…
- Zamknij się. – przerwał mu Reynard. – Mów po co się pojawiłeś i znikaj. – oparł się niedbale o umywalkę i spojrzał spod przymrużonych oczu sceptycznie na rozmówcę.
- Dziewczyna jest czysta. Myliłeś się. – wyliczał mu każde słowo chodząc wkoło po pomieszczeniu.
- Dobrze dla niej. – przytaknął mu Reynard.
- Nie wiem czy dobrze. – uśmiechnął się z wyższością w stronę Winslet'a, na co chłopak się zdziwił.
- Co masz na myśli? – spytał podchodząc bliżej o parę kroków.
- Wprawdzie co do tego się myliłeś, ale drugie okazało się być prawdą. – wyrzucił z siebie i odwrócił się do chłopaka tylko by zobaczyć go zaskoczonego. – Masz pokrewną duszę! – zażartował.
- To nie zapowiada się dobrze… – pokręcił głową w całości ignorując głupkowaty humor rozmówcy. – W takiej sytuacji powinienem ją ochraniać póki jej nie powiem, a zrobię to jak najpóźniej będę mógł, bo ta wiedza może ją zabić. Z drugiej strony żeby ją chronić powinienem trzymać się od niej z daleka. Zwłaszcza teraz. – westchnął przeciągle. – To komplikuje wszystko. Gdyby nie była…
- A jest.
- Gdyby nie była… sytuacja byłaby prosta. – Reynard zrobił długą pauzę, podczas której kilkokrotnie okrążył łazienkę i przeczesał włosy dłonią, a także zaklął pod nosem.
- A Ann? Powiedz, że z nią wszystko w porządku? – spojrzał wyczekująco.
- Wczoraj się jej trochę wtedy przyjrzałem. Wszystko w porządku, zero odstępstw od normy. – pokazał kciuk w górę.
- Chodźmy. Nie. Ja pójdę. – pokręcił głową zażenowany tym co właśnie sam, z własnej nieprzymuszonej woli powiedział. – Uroczystość się niedługo rozpocznie, a ja chcę być perfekcyjnie spóźniony.

*** 

Wyszłam z siedziby Czerwonych Płomieni i skierowałam się w stronę Akademii. Anna wyszła trochę wcześniej, była też z nią jej przyjaciółka, Shea. Nieważne, Anna powiedziała mi, że muszę stawić się w Sali Audytoryjnej, gdziekolwiek to jest, i żebym była o czasie. 
Cóż, trudno być na czas kiedy jest się już spóźnionym, prawda?
To nie była moja wina! Każdy mógł zaspać.
Przyspieszyłam marsz do truchtu, co było naprawdę trudne, tutaj w leśnej części terenu Akademii. Miałam nadzieję, że się nie przewrócę, bowiem leśne dróżki prowadziły krętą drogą między licznymi pagórkami. Nie sposób się było nie zgubić, jeżeli nie znało się około drogi.
Wreszcie moim oczom ukazała się Akademia w swojej prostocie i elegancji.
Bez chwili zwłoki dopadłam do frontowych drzwi i wśliznęłam się do środka. Musiałam uważać, byłam już spóźniona, a na dodatek jeszcze mogłam zostać teraz na tym przyłapana. Co więcej, nie miałam zielonego pojęcia, gdzie jest Sala Audytoryjna. Na korytarzu nie było też kogokolwiek, kto mógłby wskazać mi drogę.
- Pospiesz się, bo się spóźnisz. – rzuciłam do siebie popędzając się, chociaż szczerze mówiąc już byłam spóźniona.
- Zdążę. – ku mojemu zdziwieniu dostałam odpowiedź, a głos osoby, która mi odpowiedziała nie był głosem Iluzji. Zdziwiona odwróciłam się powoli w stronę, z której dobiegł mnie czyiś głos.
Na parapecie siedział wysoki blondyn, w niedbale zapiętej koszuli od szkolnego mundurka. Jedna noga zwisała mu bezładnie z parapetu, a drugą miał zgiętą w kolanie i oparł na niej rękę.
- Przepraszam? – zdziwiłam się. Do końca byłam pewna, że odwrócę się i zobaczę Iluzję.
Nie podobało mi się jak bardzo przywykłam do jej postaci w moim życiu, ale kiedy sama łapałam się na tym, że aby ktoś się do mnie odezwie, a ja od razu myślę o niej to już zupełnie jestem zła. Zła na siebie.
- Mam jeszcze duuużo czasu. – nieznajomy wyszczerzył się do mnie w miłym uśmiechu.
Jakoż, że ja, z natury byłam osobą bardzo ciekawską nie mogłam teraz odejść bez słowa, wcześniej nie dowiedziawszy się co było nie tak z tym chłopakiem, bo mogłam sobie dać rękę uciąć, że coś było na pewno.
Podeszłam bliżej by przy okazji móc lepiej przyjrzeć się blondynowi. Jak się okazało miał naprawdę ciekawy kolor oczu. Było to coś pomiędzy szmaragdem, a morskim niebieskim.
- Czemu nie idziesz na uroczystość? – zdziwiłam się. Chyba każdy ma na tym punkcie bzika, aby nie ten chłopak. Tym bardziej mnie dziwiło jego zachowanie.
- Mógłbym spytać cię o to samo. – na jego twarzy pojawił się ni to uśmiech, ni to grymas, a sam chłopak spojrzał w stronę okna.
- Cóż, zaciekawiłeś mnie. Teraz już tam nie pójdę dopóki mi nie powiesz swojej historii. – uśmiechnęłam się szczerze i spojrzałam na chłopaka, a żeby to zrobić musiałam lekko zadrzeć głowę do góry, bowiem nieznajomy wciąż siedział na parapecie.
- Jaką historię? – blondyn zwrócił swą uwagę w moją stronę, a w jego oczach pokazały się zaciekawione ogniki.
- Każdy ma jakąś. – zaczęłam wolno. – Ja na przykład spóźniam się na uroczystość, bo stoję na korytarzu z kompletnie obcym chłopakiem i czekam na to, co się wydarzy. – chłopak się zaśmiał, a był to naprawdę miły do usłyszenia śmiech. – Więc chciałabym wiedzieć jaka jest twoja historia? – choć trwało to tylko sekundę widziałam, że na twarzy chłopaka pokazał się lekki uśmiech, ale znikł szybko, tak jak się pojawił.
- Chodź. – machnął do mnie zachęcająco dłonią, po czym usiadł w inny sposób na parapecie, tak bym mogła siąść obok niego.
Bez wahania wdrapałam się na miejsce obok chłopaka. Chwilę siedzieliśmy w ciszy, on wpatrzony w dal, ja z wyczekującym spojrzeniem wbitym w bok jego głowy.
- Każdy ma historię, tak? – odwrócił głowę w moją stronę z wyrazem twarzy nie zdradzającym żadnej emocji. – Moja jest lekko żałosna. – zdziwiłam się na tyle, że musiałam na chwilę odwrócić wzrok.
- Co? – zmarszczyłam brwi spoglądając na powrót w jego stronę.
- Nie idę na ceremonię. Byłem już na jednej i tyle mi wystarczy. Nie wspominam jej również za dobrze. – pokręcił przecząco głową i zaśmiał się gorzko. – Wiesz, jestem pierwszoroczniakiem, tak jak ty… – uśmiechnął się ciepło.
- Skąd wiesz, że ja…
- Mam swoje sposoby, ale radziłbym ci się następnym razem tak tym faktem nie afiszować. – uśmiechnął się perfidnie, po czym sięgnął po mój naszyjnik. Jego gest spowodował, że lekko się wzdrygnęłam, ale chyba tego nie zauważył.
Chłopak uniósł do góry okrągłą tarczkę z napisem „Rok 1#”, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie nosiłam naszyjnika, a już na pewno tego!
Zdając sobie sprawę, co nastąpiło nie mogłam się powstrzymać przed zaśmianiem się choć odrobinę.
To zabawne, ilu czarodziei poznałam, a tylko jeden z nich wszystkich potrafi traktować magię jak zabawę. Bo magia to zabawa, tylko bardziej niebezpieczna, co wcale nie sprawia, że jest gorsza.
Chłopak odsunął się i pstryknął palcami powodując, że wisiorek zniknął w szmaragdowej poświacie.
- To było zabawne. – uśmiechnęłam się ciepło. – Ale nadal mi nie powiedziałeś swojej historii. – tym razem to ja uśmiechnęłam się przebiegle.
Chłopak przeczesał swoje włosy ręką i odwrócił się znowu w moją stronę.
- Uczyłem się w tej szkole rok. Nie byłem najgorszym studentem. – skrzywił się nieznacznie znów spoglądając w stronę holu, tak jakby tam ktoś namalował ilustrację jego życia. – Jednak dzięki pewnym osobom nie zostałem przepuszczony do następnej grupy. Dlatego znów jestem na pierwszym roku. – wtedy chłopak zeskoczył z parapetu. – To wszystko. Słuchaj, nie chcę tam iść, możesz nakablować komu chcesz, ale zwyczajnie mam to gdzieś. – ja również zeskoczyłam na ziemię i podeszłam do chłopaka, który już chciał iść w przeciwną stronę niż ta, w którym zapewne odbywała się ceremonia.
- Myślisz, że jestem kimś kto by nakablował? – uniosłam pytająco brew do góry i skrzyżowałam ramiona na piersiach.
- Słuchaj, nie chcę zabrzmieć obraźliwie, ale w porównaniu do wszystkich zatrzymujesz się i wypytujesz mnie o to co robię i dlaczego. Przykro mi, ale większość osób jeżeli już pyta to nie dlatego, że ich to naprawdę obchodzi, tylko chcą komuś o tym donieść z nadzieją na nagrodę.
- Nie jestem jedną z nich. – opuściłam ręce wzdłuż ciała lekko zażenowana słowami chłopaka.
- A więc kim jesteś? – zadarł lekko głowę do góry.
- Jestem Megan. I naprawdę obchodzi mnie dlaczego tu siedziałeś. – uśmiechnęłam się smutno.
- A ja jestem Cayson. – uśmiechnął się słabo, po czym potrząsnął głową. – Przepraszam, ale każdy kogo spotkam ma mnie gdzieś lub gorzej. – spojrzał w bok lekko wściekły, a ja zastanawiałam się skąd kojarzę jego imię.
- Chodź na akademię. – poprosiłam. – Pójdę z tobą. Wtedy nie będzie tak źle. – uśmiechnęłam się szeroko.
- Ty serio chcesz tam iść, co? – jeden kącik jego ust uniósł się lekko w górę.
Kiwnęłam ochoczo głową i zaśmiałam się.
- Chodź, zapewne nie wiesz gdzie to jest?
- Wcale, a wcale!

***

Prześlizgnęliśmy się przez drzwi do Sali Audytoryjnej jak najciszej potrafiliśmy. Przemowa rozpoczynająca już się zaczęła, toteż szepty ucichły i musieliśmy uważać by nie ściągnąć na siebie za dużo spojrzeń.
Sala sama w sobie była ogromnych rozmiarów, dzięki czemu bez problemu mogła pomieścić społeczność Akademii. Wchodząc do niej stanęliśmy naprzeciw dużej liczbie rzędów siedzeń, teraz już zajętych przez niebieski tłum studentów. Jednak ja zauważyłam coś jeszcze i to bez pomocy Cayson'a. Każdy z rzędów był w kilku miejscach przecięty, tworząc tym sposobem drogę na sam koniec hali, gdzie stała scena. Może to nie było z pozoru nic wielkiego, przecież ktoś mógł pomyśleć: jak inaczej by uczniowie zajmowali miejsca i je opuszczali, mając do dyspozycji jedynie przerwę po lewej i prawej stronie rzędu? Jednak kiedy by zastanowić się głębiej można połączyć łatwo fakt posiadania przez Akademię tych czterech klas, wszystkich zależnych od liczby żywiołów opanowanych przez ucznia i to, że rzędy dzielą się również na cztery sekcje! To miałoby jeszcze więcej sensu, ale jednocześnie w tym momencie nie było mi w ogóle na rękę!
Cayson szturchnął mnie delikatnie w ramię i wskazał podbródkiem ku górze. Kierowana jego gestem zadarłam głowę do góry, tylko po to by ujrzeć, że nad nami znajduje się balkon. Zdziwiłam się, przecież to nie ma sensu by uczniowie, nieważne od klasy, zasiadali tam, jako lepsi od reszty. Taki rzeczy mogli sobie zachować w stołówce, ale po co tutaj?
Cayson nachylił się w moją stronę widząc moje zdezorientowanie.
- Tam siedzą nauczyciele, no i, ogólnie, profesorowie. – szepnął mi cicho do ucha.
Cóż to akurat miało więcej sensu, ale jedynie uświadomiło mi, że szanse są dość spore, że zostaniemy zauważeni.
- Lepiej usiądźmy. – poinstruował mnie do Cayson, wprost do rzędu znajdującego się po mojej prawej. Oboje siedliśmy w dwóch wolnych siedzeniach od wyjścia. Niby w naszym rzędzie było kilkoro osób, ale nie wyglądały by aktualnie obchodziło ich to, że się spóźniliśmy, czy, że w ogóle tu jesteśmy. – Akurat zdążyliśmy na najgłupszą część. – skrzywił się chłopak.
Spojrzałam na niego zdziwiona, co miał na myśli.
- Słuchaj. – machnął na mnie ręką pokazując bym nie przejmowała się zbytnio tym, co powiedział.
Więc wsłuchałam się przemowę kobiety około pięćdziesiątki w białej koszuli, grafitowym żakiecie i takiego samego koloru spódnicy. Z tak daleka trudno było stwierdzić więcej na jej temat, może jedynie, że miała czarne jak smoła włosy, chyba upięte czymś w górze, choć możliwe, że po prostu trzymała je takie krótkie.
- Dziś, ponownie zebraliśmy się w budynku Akademii by rozpocząć w uroczysty sposób nowy rok szkolny. Minęło już ponad dwadzieścia lat odkąd nasza placówka funkcjonuje, wszystko zawdzięczamy dzięki naszym hojnym fundatorom, Magnus'owi i Leandrze Rosenthal! – wykrzyczała kobieta zaczynając klaskać, by chwilę potem reszta sali do niej dołączyła.
Wtedy z cienkiego rządku na przodzie sali, który był bardziej wysunięty w stronę sceny wstał mężczyzna koło trzydziestki, po czym uniósł dłoń lekko do góry, jakby próbując uspokoić rozentuzjazmowaną młodzież na sali. Uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd białych jak śnieg i równych jak scena na sali, zębów. Po czym zwyczajnie usiadł, a gromkie brawa zaczęły cichnąć.
- Proszę, Magnusie, nie musisz być taki skromny. – zaśmiała się kobieta stojąca na scenie, a wcześniej wspomniany mężczyzna widocznie coś jej odpowiedział, ale z tak daleka nie dało się usłyszeć ani słowa, jednak kilka bliższych rzędów dało radę, bo wybuchło śmiechem, kobieta na scenie również. – Jest to dwudziesty rok naszego funkcjonowania, sądzę, że nasz kochany dyrektor zasłużył na trochę oklasków biorąc pod uwagę ile pracy włożył w tę Akademię, przez tyle lat. – słuchając jej słów nie mogłam stwierdzić czy mówi poważnie czy też z niewyobrażalną dawką sarkazmu cynicznie zakładając fałszywy uśmiech na twarz.
Wtem na scenę, jakoby znikąd wdrapał się starszy facet, na oko w wieku pięćdziesięciu lat. Pomachał widowni, po czym otrzymał masę oklasków. Ku mojemu pogłębiającemu się zdziwieniu za nim, na scenę weszła lama.
Kiedy dyrektor zatrzymał się, obok wcześniej mówiącej, u jego boku przystanęła dumie lama. Nie było by to jednak tak dziwne, chociaż nie mówię, że w ogóle, gdyby nikt nie śmiał się, czy wskazywał palcami w stronę sceny. Wszyscy natomiast zachowywali spokój lub tylko z lekkim uśmiechem spoglądali na osobę sprawującą pieczę nad szkołą, do której wszyscy z nich uczęszczali.
- Toto i ja jesteśmy naprawdę pod wrażeniem, móc widząc tyle młodych talentów magicznych w tej jednej sali. Naraz. Razem. – uśmiechnął się po czym pogłaskał lamę, która jak się domyśliłam nazywała się Toto. – Ten rok, który zapowiada się obfitym w sukcesy może przejść do legendy, a wszystko zależy od was! – tłum wybuchnął nieposkromionym entuzjazmem, setki dłoni, zaciśniętych w pięści wystrzeliło w górę, a ludzie wiwatowali z uśmiechem na ustach. Ja, patrzyłam na to wszystko z ukosa, nie pewna czemu sama się tak nie zachowuję. – Co roku, przez próg naszej szkoły przechodzi setka nowych, pełnych energii, aspirujących czarodziei. Każdy z was nosi w sobie ogromny potencjał, każdy jest tutaj wyjątkowy wśród wyjątkowych osób jakimi jesteśmy pośród ludzi. Czyż to nie niesamowite? Nasza Akademia dawała narodziny niezliczonej ilości wybitnych czarodziei, mamy renomę, którą nie pochwali się żadna inna szkoła magii. Patrząc na was, niektórych pełnych zapału, mówię o was czwartaki, – dyrektor uśmiechnął się w jedną ze stron sali, a cały rząd pokazał swój entuzjazm, znowu. – niektórych zagubionych, nieświadomych jak silni są wewnątrz. – tu dyrektor spojrzał na mój rząd, a ja miałam dziwne uczucie, że patrzał na mnie, a jego słowa były tylko i wyłącznie kierowane w moją stronę. – Witam w szkole pełnej cudów i dziwów. Oby wasz pobyt był jak najbardziej udany. – wiele osób wstało ze swych miejsc tylko by oddać dyrektorowi owacje na stojąco. Chwilę stali tak, po czym na powrót usiedli cicho na swoich miejscach.
Chwilę, dość krótką na sali zapanowała cisza, lecz była tak przepełniona radością i energią, że nie sposób było usiedzieć w miejscu. Wreszcie zastępczyni dyrektora odkaszlnęła powodując, że każdy spojrzał jej stronę.
- A teraz przyszła pora na to, na czym wam najbardziej zależy. – zaśmiała się, choć nie mogę sobie pomóc, że według mnie zabrzmiała okropnie sztucznie.
- Jak zapewne wiecie, bo przecież kto nie słyszał o tym fenomenie. – zaczął dyrektor. – W tamtym roku, jeden uczeń pierwszego roku dopuścił się czynu, jakiego nie dopuścił się jeszcze nikt przed nim. – powiedział w bardzo poważny sposób. – Ten uczeń założył drużynę z chęcią reprezentowania naszej szkoły, pokazując jedynie, że na samym końcu, rok nauki nie jest ważny, ale zapał i umiejętności, których jesteście świadomi. – głos dyrektora stawał się coraz to bardziej wesoły i żywy. – Powitajcie więc tego ucznia gromkimi brawami! – nie miałam kompletnie zielonego pojęcia o kim mówił dyrektor. – Reynard? Podejdź tutaj! – zachęcił go dyrektor, a mi mało szczęka nie opadła.
Reynard? Przecież to niemożliwe, by był na drugim roku! Chociaż to prawda, miał jakąś drużynę, Flagową nawet, jak to nazwali. Ale nieważne! Pewnie mają ich sporo!
Ciemnowłosy chłopak wystąpił z ostatniego rzędu, tego położonego ode mnie najdalej po lewej i skierował swe kroki w stronę sceny. Wszyscy wiwatowali i gwizdali, chłopaki huczeli coś głośno z dłońmi mocno zaciśniętymi w pięści, wyraźnie rozradowani, dziewczyny piszczały wręcz i śmiały się wesoło, jedna do drugiej.
- Co..? – przekrzywiłam głowę na jeden bok, niespełna rozumiejąc całe to zajście.
Chłopak z szelmowskim uśmiechem wszedł na scenę i stanął metr obok dyrektora, wesoło oglądając wiwatujący mu tłum.
- Reynardzie, muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Naprawdę! Chciałbym by każdy uczeń Akademii podzielał twój zapał i hart ducha. Jesteś pierwszym pierwszoroczniakiem w historii szkoły, który stworzył drużynę, co więcej jego drużyna pokonała inne, z pozoru silniejsze drużyny i to bez większego problemu! – dyrektor się uśmiechnął, a oklaski ucichły, bowiem każdy chciał doskonale teraz móc usłyszeć tę rozmowę. – Dziś nadszedł oto dzień, by oficjalnie ogłosić cię przywódcą honorowej Flagowej Drużyny naszej szkoły! Od tego dnia masz do dyspozycji własny gabinet w naszej szkole, której Głosem jesteś! – Reynard zaledwie uśmiechnął się szerzej na słowa mężczyzny. – Co więcej, osobiście zatwierdziłem twoją kandydaturę jako trenera dodatkowego! Otóż od dziś możecie wszyscy mówić do Reynarda per pan! – zaśmiał się, a do niego dołączyła reszta sali. O dziwo Reynard też zaśmiał się lekko, wręcz ciepło, w stronę rzędów studentów. Wtem dyrektor pstryknął palcami i w jego drugiej dłoni ukazała się czarna, materiałowa peleryna, którą doczepił Reynard'owi do stroju.
Muszę przyznać, że dość nieźle pasowała do jego obecnego stroju, czerwień świetnie komponowała się ze smolistym kolorem peleryny, a ona sama była do ziemi i nadawała chłopakowi dorosłego wyrazu twarzy.
- Nie przesadzajmy z per panem. – machnął ręką. – Takie zaszczyty powinniśmy zostawić naszemu drogiemu dyrektorowi! – powiedział pewnym głosem, trochę głośniej. Tłum od razu zaczął skandować imię dyrektora, krzycząc równo: Weakley! Weakley!
- Och, ha, Reynard! – dyrektor zaśmiał się, co sprawiło, że dostał już rumieńców, od przebywania w teraz dusznej sali.
Chłopak uśmiechnął się szeroko i ukłonił. Po czym z dźwiękiem nieustępujących oklasków udał się na miejsce. Wtedy dyrektor wraz z Toto powędrowali w stronę pierwszego rzędu, gdzie siedzieli państwo Rosenthal.
- A teraz przyszła pora na trochę bardziej formalną stronę naszej szkoły. – zakomunikowała kobieta w szarym stroju. – Dołączając do naszej społeczności każdy z was zgadza się na przestrzeganie praw tu obowiązujących. Więc może zacznę od tych najbardziej oczywistych. – kobieta odkaszlnęła. – Po pierwsze na terenie naszej szkoły zabronione są jakiekolwiek bójki, wyłączając z tego zajęcia treningowe. Po drugie, magii używamy tylko i wyłącznie wtedy, kiedy zostaniemy o to poproszeni przez nauczyciela lub otrzymaliśmy od niego odpowiednie przyzwolenie. Po trzecie,  każdy kto opuści zajęcia nie informując wcześniej żadnego nauczyciela lub nie dostając uprzednio jego zgody na to może przygotować się na poniesienie konsekwencji. Po czwarte, opuszczanie terenu szkoły w dni inne niż niedziela, bez przepustki, czy choćby o zabronionej godzinie musi oczekiwać, że zostanie ukarany. Po piąte, przebywanie w internacie chłopców przez dziewczyny, czy w internacie dziewcząt przez chłopaków jest surowo zabronione. Po szóste, zabrania się spożywania alkoholu czy zażywania narkotyków na terenie szkoły. Po siódme, każdy kto zachowuje się niewłaściwie wobec innych uczniów czy wobec nauczycieli zostanie ukarany. Po ósme, od dnia dzisiejszego każdy musi uczęszczać do szkoły w mundurkach, natomiast poza budynkiem szkoły jest dozwolone bycie ubranym w swój własny strój codzienny. Po dziewiąte, zabrania się praktykowania magii negatywnej czy nawet demonicznej. Po dziesiąte, każdy student nie wykazujący inicjatywy szkoły, z wynikami poniżej dopuszczalnego poziomu zostanie odesłany z bransoletą ograniczającą jego możliwości, by mógł żyć jak człowiek, pośród ludzi do końca życia i nie generować zagrożenia dla obu ras. – tak kończąc wywód kobieta w szarym zeszła ze sceny.
A ja wciąż w głowie słyszałam jej ostatnie słowa, które ciążyły mi jak wyrok śmierci.


Wskazówka:

rg'h ufmmb gszg blf hgroo wlm'g pmld dsl r zn.....
blf Nfhg pmld gszg r wlm'g trev zmhdvih uli uivv.....
blf nfhg yv urihgoB hnzig vMlfts gl nZpv Nv hzb gsrmth.....
ovg'h hgzig gsVm drgs hRc xofvH:
1. ivbmziW szh gdl uzxvh.....
2. nzitzivg pmldh nliv gszm hsv gsrmph hsv pmldh.....
3. pmldovwtv rh kldvi, zmw kldvi prooh.....
4. fmwvi gsv zxzwvnB gsv hgizmtv gsrmth szkkVm.....
5. olhrmt xlMgilo ivhfogh rm vcxofhrlm uiln gsv tznv.....
6. z hvvnrmtob tllw kvlkov lugvm gfiMh lfg gl yV gsv yzw tfbh.....




Cóż. Ten rozdział zapowiadał się taki dobry, nie? Eh, co zrobić. Chciałam by był dłuższy, ale jeszcze bardziej nie chciałam już z nim zwlekać. Więc co powiecie? Megan była? Była. Reynard był? Był. Iluzja też była.
Wszystkich którzy przeczytali tamtą wzmiankę o rodzinie Winsletów, którzy rządzili Imperium Thellien, i których zatkało muszę przeprosić :D Wszystkiego dowiecie się więcej w specjalnym rozdziale, który zamierzam upichcić. Rozdział nazywałby się „Reynard”, więc możecie się już domyślić wszystkiego.
Polecam stanowczo rozszyfrowanie dzisiejszej wskazówki. Przyda się na przyszłość :P
Niedługo nadrobię zaległości na waszych blogach. Obiecuję! :)
Byłoby bardzo miło gdybyście napisali jakikolwiek komentarz. Bowiem każdy skłania mnie do dalszej pracy, nad moim stylem i nad fabułą, która może teraz wydawać się lekko chaotyczna, ale spokojnie. Mua zna zakończenie, do którego jeszcze daleko, a przed nami będzie pełno zwrotów akcji i tym podobnych, oczywiście wszystko możecie przewidzieć lub przynajmniej wyspekulować po niektórych drobnych detalach, które skrupulatnie umieszczam w tekście. Bowiem wierzę, że zwrot akcji istnieje tylko wtedy, gdy czytelnik może zostać w jakiś sposób na niego naprowadzony, tropami i poszlakami.
Chciałabym się dowiedzieć czy znaleźliście już jakiegoś bohatera, z którym się utożsamiacie najbardziej, może to ktoś z tych nowych?

7 komentarzy:

  1. Cześć, trafiłam na twojego bloga parę dni temu i przeczytałam wszystko w dwa dni. Historia naprawdę mi się spodobała i postanowiłam, że będę tu od czasu do czasu zaglądać. Kiedy pojawił się nowy rozdział, od razu wzięłam się do czytania i nie zawiodłam się. Napisałam dopiero teraz ze względu na burze.
    Uwaga, to będzie długie. Prosiłaś o komentarz, ale wolałam poczekać, aż opublikujesz kolejny rozdział. I muszę przyznać, takiego kolosa się nie spodziewałam x.x Wiem, że postanowiłaś nie dzielić już rozdziałów, ale dziesięć tysięcy znaków to naprawdę sporo do przetrawienia na raz, przynajmniej dla mnie. Im dłuższy rozdział tym dłuższe przerwy między nimi, a to sprawia, że pewne rzeczy mogą umykać. Wcześniejsza długość bardziej mi odpowiadała (wcale nie sugeruję ci tego zmieniać, to tylko moja luźna opinia). Od samego początku zastanawiało mnie dlaczego rozdzielasz je na części, jak dla mnie mogłyby być zwyczajnie kolejnymi „normalnymi” rozdziałami, chyba że masz na to jakiś konkretny zamysł, w takim razie nie było uwagi ;)
    Sama historia ze zmarłą matką, zaginionym ojcem i szkołą magii w tle nie jest wzniesieniem się na wyżyny oryginalności (u mnie jest coś podobnego, po co ja się w ogóle wypowiadam XD). To szczegóły, takie jak obecność Iluzji, sen Megan i dziwne zachowanie Reynarda podsyciły moją ciekawość i zachęciły do dalszego czytania.
    Polubiłam główną bohaterkę i tajemniczego Reynarda Winsleta (mała wskazówka, te apostrofy w imionach chłopaków są zupełnie niepotrzebne, chyba że imię jakiegoś będzie kończyć się na „y”). Jak dla mnie to ma swojego „pana Iluzję” podobnie jak Megan i to on tak bruździ. Samą Iluzję uwielbiam. Strasznie rozbawiła mnie za to Megan swoim podejściem do mindurka jak pies do jeża na początku rozdziału. To teatralnie „Nie!” i rzucenie na podłogę było takie, bo ja wiem, infantylne? Nie wiem jak to inaczej nazwać, jakoś dziwnie to wyszło. Do tego Reynard dostał własny gabinet, właściwie po co mu on? Mają przecież swoją własną siedzibę drużyny. I jakim cudem drugoklasista ma zostać trenerem? Naprawdę jest taki wyjątkowy?
    W tym rozdziale rozwinęłaś postaci poznane przez Megan w poprzednim i podoba mi się, że pokazujesz ich „w swoim naturalnym środowisku”. Chłopacy zachowywali się jak to chłopacy, u dziewczyn robienie śmietnika z pokoju pewnie miało mieć również charakter humorystyczny (dobrze myślę?). Dla mnie było to ciut przesadzone, ale rozumiem, że chciałaś tym pokazać charakter dziewczyn. Jeśli dobrze rozumiem to Annabelle jest dziewczyną Reynarda? Tak wynikało z jej rozmowy z Sheą. Widać, że martwi się o Winsleta.
    Co do imion, przepraszam ale Shea już zawsze będzie dla mnie masełkiem. Mam do tego pewne pytanie. Czy Dru to pełne imię Kearns? Jeszcze się z takim nie spotkałam, zainteresowało mnie to. Poza tym nic o niej nie wiemy, nawet nie pojawiła się osobiście. Będzie jej później więcej, czy to tylko postać trzecioplanowa?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że wplotłaś do narracji kilka informacji o świecie przedstawionym, to znacznie pomaga w wyobrażeniu sobie otoczenia i społeczności magów.
      Narracja pierwszoosobowa gryzie się jednak trochę z tą trzecioosobową kiedy przenosisz się na innych bohaterów. Nie mówię, że mnie to przeszkadzało, w pełni rozumiem ten motyw (sama miałam podobny problem i ostatecznie zrezygnowałam z narracji pierwszoosobowej).
      Motyw z pokrewną duszą natomiast nie do końca mi odpowiada. Jest intrygujący, to na pewno i wciągnięcie w to obu Megan (czyżby związek z tajemniczą „chorobą?”) i Annabelle na pewno komplikuje strawę, zaostrzając apetyt na więcej ale… Niby czarodzieja mają wolną wolę, a to jednak pewne „ograniczenie”. Pachnie mi tu jakimś przeznaczeniem i siłami wyższymi, a to na pewno nie ma nic wspólnego z wolną wolą. Chyba, że przy czytaniu coś pokręciłam i tak właśnie miało być XD.
      Co do poprawności. Przy takiej ścianie teksu wyobrażam sobie, że można dostać oczopląsu. Znalazłam trochę błędów, ale nie wiem czy chciałabyś żebym je wypisywała, więc na razie się wstrzymam. Jeśli chodzi o twój styl, nie wiem czy to tylko moje odczucie, ale niektóre zdania mają dość zagmatwaną składnię i przez to ciężko mi się czyta. Nie odnosi się to oczywiście do całego tekstu, przykładowo lubię twoje dialogi, wydają się być dość naturalne. Spodobało mi się też wystąpienie dyrektora (ta lama w tle XD) i słowne przepychanki między Megan i Reynardem z poprzednich rozdziałów.
      W każdym razie pozdrawia ciepło i czekam na nowe rozdziały, a w szczególności na ten specjalny o Raynardzie.

      Usuń
    2. Witam!

      Cieszę się, że mam nowego czytelnika! Takie miłe uczucie na serduszku!
      Naprawdę nie chciałam Cię zaatakować takim jak to nazwałaś „kolosem”, haha! Miałam w głowie ogólny zarys, wiele scen, postanowiłam, że nie opłaca się tego dzielić, dlatego też wszystko musiałam zmieścić w jednym rozdziale. :P
      Co do fabuły to również był taki mały pomysł. Z pozoru nic wielkiego, jednak w miarę kolejnych rozdziałów wszystko nabiera głębi i kolorów, wówczas z czegoś pozornie prostego otrzymujemy coś całkiem zadziwiającego. Przy okazji wtedy nie zostaniemy przytłoczeni poważnymi wątkami i mamy łatwy sposób na wkręcenie się w historię opowiadania w dość lekkim stylu. Zapewniam jednak, że od tego miejsca będzie już tylko lepiej! ;)
      Co do zachowania Megan to muszę dodać, że jest strasznie dziecinna, co niestety może jej trochę przeszkadzać jak zostanie wrzucona na głęboką wodę. A stać się to może już niedługo, w końcu jest w szkole magii, a nie potrafi w dalszym ciągu używać czarów.
      Reynard dostał własny gabinet z tegoż względu, że jest od teraz traktowany prawie na równi z profesorami i innymi nauczycielami, trenerami. Jest tak zwanym „Głosem Szkoły”, co sprawia, że będzie musiał pełnić stanowisko podobne do przewodniczącego szkoły. Będzie musiał odpowiadać za wszystkich uczniów i tak dalej.
      Cóż, chciałam pokazać różne postaci tuż przed rozpoczęciem się Uroczystości. Miałam na celu pokazanie tego jak reagują, czy są zdenerwowani, czy mają zapał, czego się obawiają i przy okazji w między czasie pokazać kawałki z ich przeszłości. I tak, Anna to dziewczyna Reynarda.
      Dru to Dru, tak przynajmniej wnoszę, bowiem większość imion i nazwisk generuje losowo generatorem. :D W przyszłości Dru będzie miała większą rolę. W końcu tak jak Megan jest lub była Nieświadomą. Obie mogę zdradzić, że się zaprzyjaźnią.
      Też przez pewien okres czasu planowałam w całości porzucić narrację pierwszoplanową, bowiem o wiele łatwiej przychodzi mi pisanie trzecioplanowej. Jednak dobrze wiem, że trochę na to za późno, a po resztą punkt widzenia Megan jest ważny, to w końcu jej historia. Wolałabym go zachować. Megan ma kompletnie inne spojrzenie na świat i będzie mieć. W przyszłych rozdziałach planuje pokazać wielki kontrast pomiędzy tym, co widzi Megan, a tym co na przykład widzi Reynard. Zresztą już raz to zrobiłam, w rozdziale, w którym Meg przyjechała do Akademii. Ona była nią oczarowana, widziała piękne rzeczy i wiele możliwości. Reynard widział więzienie, intrygi i masę niebezpiecznych osobistości.
      Naprawdę próbuje, ale nie mam do końca pojęcia o co może Ci chodzić z ograniczeniami. xD Wprawdzie są i to nawet nieźle widoczne. Czarodzieje mają obowiązek ćwiczyć magię, jednak jeśli chodzi o używanie jej kiedy chcą mają zakaz. Jeśli nie chcą chodzić do Akademii muszą wiedzieć, że ich magia zostanie zablokowana. Tak też się dzieje kiedy są naprawdę słabi lub nie chcą się podporządkować. Dlaczego? Cóż nie mogę powiedzieć, ale o tym w większej części będzie książka!
      Przeznaczenie jest, jest też jego Pani. Czy jest dobra? Cóż, nikt w moim opowiadaniu nie jest czarno-biały. :) Megan będzie miała z tym przeznaczeniem też trochę problemów, muszę przyznać.
      Następnym razem nie musisz się powstrzymywać, jeżeli chodzi o wypisywanie błędów, naprawdę byłoby mi bardzo miło, gdybyś to robiła! :)
      Przepraszam jeśli czasami piszę w trochę niezrozumiały sposób. Na ogół mam tendencję do tworzenia długich zdań, co jak widać nie jest do końca plusem, bowiem im dłuższe zdania to tym większa szansa na to, że coś pogmatwam. Naprawdę mnie zaskoczyłaś kiedy wspomniałaś, że moje dialogi są dość dobre! xD Zawsze miałam przekonanie, że to je najbardziej kaleczę, patrz jakie zaskoczenie! :D
      Słowne przepychanki między Megan i Reynardem wrócą dość niedługo, ale nie wiem czy będą takie lekkie jak wcześniej.

      Również serdecznie pozdrawiam,
      Aerthis

      Usuń
    3. Hej, przepraszam, że tak późno, nie było mnie przez jakiś czas. Mój własny komentarz trochę już mi się zamglił w pamięci, więc jak będę odpisywać bzdury to wybacz XD.
      Całkowicie rozumiem chęć rozpisywania się, sama miałam ostatnio coś takiego :P Cieszę się, że akcja będzie się rozpędzać powoli i w przemyślany sposób. Chaotyczność to chyba jeden z większych „grzechów” autorów, tak mi się zdaje.
      Każda przeszkoda w charakterze bohatera jak dla mnie nadaje smaczku, więc jeśli dziecinność Megan pójdzie w tą stronę, to jestem na tak. Często spotyka się takich zbyt dojrzałych bohaterów, a potem wychodzi, że taki chłystek ma 16 lat i idzie ratować świat itd.
      W sprawie „obowiązków” Reynadra to trochę chyba nie do końca wtedy zrozumiałam co on tak właściwie będzie robić. Po prostu uczeń z własnym gabinetem wydał mi się dziwny.
      Z Dru miałam na myśli, że może to jakieś zdrobnienie ;) Fajnie, że Megan znajdzie kogoś z kim będzie mogła pogadać.
      Nie będę się już wcinać w narrację, jeśli ci się to podoba i pasuje do historii. Wcześniejsze rozdziały z Reynardem mi się podobały, a sam pomysł na taki kontrast jest bardzo ciekawy.
      Co do ograniczeń, sama już nie pamiętam co ja chciałam XD człowiek coś sobie ubzdura, a potem… no cóż. Dobrze wiedzieć, że magowie muszą chodzić do szkoły, żeby czarować, mimo, że trochę przypomina mi to Harry’ego Pottera. Ale nie martw się, dla mnie to zupełnie pozytywne skojarzenie. Poza tym to dość logiczne rozwiązanie.
      Osobiście zawsze miałam pewne opory co do historii z przeznaczeniem. Wydaje mi się, że cokolwiek bohaterowie by zrobili, to i tak nie będzie po ich myśli. Ale pomysł z Panią Przeznaczenia wydaje mi się interesujący. Dobrze, że stawiasz na szarości, świat wydaje się wtedy o wiele bardziej realny. Przecież wszyscy popełniamy błędy.
      Nawet jeśli coś jest niezrozumiałe, czasem wystarczy przeczytać zdanie drugi raz. Ale jeśli obawiasz się, czy zdania są poprawne to polecam czytanie na głos. Jeśli się coś powie, łatwiej wychwycić zgrzyty. Dialogi wydawały mi się być w porządku, rozmowy nastolatków nie brzmiały jakby wyszły z ust dorosłych i na odwrót.
      Zawsze czekam na rozmowy Reya z Megan, nawet jeśli będą ostrzejsze.
      Wcześniej zjadło mi komentarz, więc dodam tylko, że strasznie wkręciłam się w te zagadki na końcu każdego rozdziału. Na początku cieszyłam się jak dziecko, że udało mi się odczytać cokolwiek z tych ciągów znaków. Mam nadzieję, że nie obrazisz się jeśli użyłabym kodu w swoim opowiadaniu, oczywiście inaczej niż ty, bo będą się nim posługiwać osoby w opowiadaniu, a nie tak jak u ciebie na końcu każdej notki, ale wolałabym najpierw zapytać czy to będzie w porządku.
      Nie chciałam wypisywać błędów, bo widziałam, że Sorciere Lúthien zazwyczaj to robi i nie byłam pewna czy to będzie potrzebne. Ale jeśli ona coś ominie, chętnie ci wypiszę. Wiem, jak to jest patrzeć w ekran i szukać uciekających literek.
      Cieszę się, że chciało ci się odpisywać na taki długi komentarz, bo wiem, że czasem rozdrabniam się na pierdołach. Chciałam skomentować całość, więc następne już takie długie nie będą, bo i fragmenty będą krótsze. Rozwiałaś większość moich pytań i wytłumaczyłaś parę spraw. Wydaje mi się, że to ważne by mieć kontakt z czytelnikami, w końcu to dla nich piszemy 

      Usuń
    4. Nie musisz przepraszać za nic. Cieszę się, że w ogóle Cię zainteresowała ta historia! :D Za to mogę wybaczyć wszystko! :P
      Ten rozdział mi jakiś wyszedł tak dziwnie długi. Jak go obmyślałam to zapowiadał się naprawdę króciutki.
      W sprawie tej chaotyczności to sama się często na tym łapię, nawet jak czytam niektóre książki. Niby fabuła dobra, ale wszytko dzieje się tak bezplanowo, że czasami nie jestem pewna czy rozumiem ją tak jak powinnam. I nasuwa się pytanie: czy sama tak piszę? Oby nie. xD A tak na serio to całą historię mam już rozplanowaną jedynie wykonanie zostało.
      Dziecinność Megan wiąże się z jej naiwnością i nieumiejętnością podejmowania właściwych decyzji. Cóż, nieco trudne jej zadania stawiam, ale sądzę, że da sobie dziewczyna radę! :P
      Heh, Reynard jest dziwny. Jakkolwiek na to spojrzeć. Trochę mi go nawet szkoda, tyle obowiązków... :D Plus jeszcze jego niebezpieczny tryb życia. Aj, on całe życie stąpa po cienkim lodzie.
      W sumie to jak się tak nad tym zastanowić to Dru może być zdrobnieniem. Może na przykład być krótszą formą Drew. Czy użyję tego w opowiadaniu? Czas pokaże :P A co do Megan to będzie miała przyjaciół, lecz wpierw musi się nauczyć odróżniać dobrych ludzi od złych.
      W kwestii narracji to muszę przyznać, że spodobała mi się taka jaka jest. Megan jest główną bohaterką opowiadania, więc należy jej się większa uwaga, stąd narracja pierwszoosobowa. Za to niektóre, te mniej ważne, ale wciąż istotne dla fabuły postacie otrzymują narrację trzecioosobową. Bowiem to nie wokół nich się kręci historia, tylko wokół Meg.
      Cóż, Megan i Reynard zawsze byli swoimi przeciwieństwami, które jednak mają wiele wspólnych cech. Za to życio- i światopogląd mają całkowicie inne. Zresztą jeszcze zdołają się o to pokłócić nie raz i nie dwa.
      Czarodzieje chodzą do szkoły, mają zapewniony nocleg, żywienie, szkolny mundurek... Żyć nie umierać. Tylko jaka jest za to cena, hmmm? Będąc w murach szkoły są łatwi do kontroli, łatwi do zmanipulowania w dobrym kierunku. :D Cóż, wiele rzeczy w tym moim opowiadaniu ma głębszy sens, aż mnie głowa boli. xD
      Przeznaczenie przeznaczeniu nie jest równe, a co dokładnie mam namyśli dowiesz się (lub nie) po następnym rozdziale. Jednak mogę Ci zdradzić, że w odpowiednich warunkach da się je zmienić. Zresztą, Pani Przeznaczenia mówiła Meg, że jej przeznaczenie już zostało nadszarpnięte...
      Dziękuję za ciekawe rady! :D Może teraz będzie już tylko lepiej z moją poprawnością! :P
      Rozmowy Reynarda z Megan będą ostrzejsze, oj będą. Tylko nie jestem pewna, czy zaskoczysz się pozytywnie. :D Będą różne powody ich kłótni... Ale będą i lepsze chwile! :D
      Nawet nie masz pojęcia jak się cieszę, że udało Ci się odczytać te zagadki! ^.^ Często będą się tam pojawiać ważne ukryte między wierszami informacje, więc opłaca się to dekodować.
      Jeśli chodzi o pozwolenie, to czemu miałabym nie pozwolić? :D To naprawdę fajna sprawa! Więc się nawet cieszę, że udało mi się Ciebie w to wciągnąć! :)
      Jeśli coś zostało ominięte to wypomnienie tego błędu będzie jak najbardziej wskazane! :D
      Szczerze podzielam Twoje zdanie. Najważniejsze jest by móc odpowiedzieć na pytania czytelnika, w końcu to wszystko dla nich, a i mają oni całkiem obiektywne spojrzenie na opowiadanie. :)
      Pozdrawiam,
      Aerthis

      Usuń
  2. Najpierw wypisuję kilka błędów, które wychwyciłam:
    Spojrzałam złowrogo w stronę niebieskiego kompletu leżącego białym biureczku
    na białym
    Do tego dobrałam szare, dopasowane spodnie, a ramiona zarzuciłam
    na ramiona
    można chodzić do szkoły olewając mundurek o tyle lepiej w ważne okazję go zakładać.
    okazje
    kiedy chce to zrobić ni jak mu to nie idzie,
    nijak
    Uśmiechnęła się tak jak umiała najsłodszej
    najsłodziej
    a trzeba przyznać, że rzadko czuła się gdziekolwiek niekomfortowa.
    niekomfortowo
    Zwłaszcza jak już się na to zaprała z całych sił
    zaparła
    wpatrzona do te pory w sterty ubrań
    tej
    postanowiła ie być jej słownie dłużna.
    nie być
    przerywać ciszy postanowił zestresować młodą Clarke jeszcze bardziej
    postanowiła
    w sumie to ne było to pytanie.
    nie
    uważa takie gesty z niepotrzebne i dziecinne
    za
    wypytujesz mnie o to co robię i dla czego
    dlaczego

    Podobał mi się ten rozdział, choć jak dla mnie nie musisz dawać takich długich rozdziałów. Wolałabym częściej a dwa krótsze. 19 stron to dużo :)
    Nie wiem którego bohatera wolę, w tym rozdziale zapoznaliśmy się z wieloma uczniami. Wiesz, że darzę sympatią Reynarda (myślę, że on również ma swoją Iluzję, cieszę się, bo bohaterka będzie miała bratnią duszę :), choć w tym rozdziale Cayson również przypadł mi do gustu. Taki podrywacz, ale myślę, że będzie miłym gościem.
    Nie lubię Annabelle, jest bardzo zarozumiała, nawet swoją przyjaciółkę traktuje z wyższością. Nie rozumiem jak Reynard może się z nią zadawać :/
    Szkoła Magii przypomina mi w dalszym ciągu Hogwart z HP. Nie mogę doczekać się lekcji.
    Czekam na kolejny rozdział. Mam nadzieję, że pojawi się już wkrótce.
    Pozdrawiam

    amandiolabadeo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!

      Poprawiając te błędy tak sobie pomyślałam: Dwadzieścia stron tekstu, a tylko tyle błędów... Cóż mogę powiedzieć? Chyba zrobiłam parę kroków do przodu w kwestii pisowni.
      Wcale nie planowałam by ten rozdział był taki długi. Naprawdę! Po prostu miałam zaplanowane w nim wiele rzeczy, a i musiałam pamiętać, że od dawna nic nie napisałam, więc jego długość miała być swoistą rekompensatą.
      Reynard ma wiele sekretów. :) Cayson również, ale chyba mniej. Chyba na pewno, sądząc po tym jakie życie wiedzie Winslet. Masz rację, specjalnie zrobiłam Caysona na takiego podrywacza, ale w głębi całkiem miłego chłopaka. Jak widać zrobiłam to jak trzeba! :D
      Co do Annabelle, skąd pomysł, że Reynard w ogóle zna Annę z tej strony? :P Będzie o nich dużo w późniejszych rozdziałach, zwłaszcza tych najbliższych. Shea zaczęła już swoje śledztwo...

      Pozdrawiam,
      Aerthis

      Usuń

Dziękuję za komentarz! :)

Sny o Rzeczywistości

Blue FireBlue Fire