wtorek, 28 października 2014

Prolog

 This doubt is screaming in my face
In this familiar place
Sheltered and concealed
And if this night won't let me rest
Don't let me second guess
What I know to be real
Put away all I know for tonight
And maybe I just might
Learn to let it go
Take my security from me
And maybe finally
I won't have to know everything


Lifehouse - Unknown

Sny towarzyszyły ludzkości od zarania dziejów. Już od wieków pozwalali by ich smutki zniknęły, gdy przekraczali bramy snów.
Śnili, i zmieniali się, tak jak robiły to ich sny.
Marzyli o bogactwie, sławie, potędze, lecz ich pragnienia zwykle możliwe były tylko w nocnej marze – we śnie. Ich próżne zapędy prowadziły do spięć i nieporozumień, a w najgorszych przypadkach do wojen. Wszystko dlatego, że pozwoli by ich marzenia wyszły ze świata snów i zawładnęły nimi. Po dziś dzień nazywają takie chore zapędy ambicjami i ni jak idzie przemówić im do rozsądku.
Daliśmy im ten dar, dar snów. Lecz oni nim gardzą, nie są w stanie docenić w pełni tego co im ofiarowaliśmy, nawet nie wiedzą, że mają go dzięki nam. 
Sny są ich portalem do naszego świata, jednak już teraz jestem pewna, że nigdy do niego nie wkroczą pełni sobą. Zawsze będą się tylko snuć w ich przedsionku. To dlatego się różnimy. 
Z wyglądu wszyscy jesteśmy tacy sami. Jednak to oni – ludzie narodzili się ślepi, nie wiedząc o naszej opiekuńczej obecności. Wszystko co o Nas wiedzą sprowadza się do zabobonów i mitów. Ich życia są proste. Każdy człowiek posiada jedno przeznaczenie, którego nie może zmienić on, ani żadna inna osoba. Ich rola jest już wpleciona w tkaninę niczym nić, jedna z wielu, które ją tworzą. Zaburzenie jednego przeznaczenia doprowadziłoby do rozerwania tkaniny, zniszczenia większego planu.
Nasz los jest jak pusta księga, którą sami zapisujemy. Każdy z Nas ma możliwość poprowadzenia własnej Drogi. Jednej z nieskończoności możliwych. Nikt tak naprawdę nie wie jaką rolę odegra, póki nie nadejdzie jego czas. Są jednak wydarzenia, które Widzę już teraz, a które wywołują u mnie niepokój.

Napisane jest bowiem w „Zwojach Wielkiej Pani”:

„A człowiek był naszym zwierciadłem. Nie jest jednak błędem twierdzenie, że są zaledwie naszą niedokładną kopią. (...) Są zbyt słabi i zbyt naiwni by móc własne drogi wytyczać. Albowiem my im postawieni zostaliśmy jako Stróże i Opiekunowie, a oni wielbić nas będą w swoich śpiewach i modlitwach jako istoty doskonałe. (...) Jeszcze nie jeden i nie tysięczny raz ich egzystencja stanie na drodze pokoju Nas wszystkich. Jeszcze nie jeden raz popioły wzniosą się i buchną żywym ogniem wieszcząc wojnę, cierpienie i ból. (...) Istniejemy by ich chronić. Na szali położymy wszystko co kochamy byleby im spokój i bezpieczeństwo zapewnić. Choć nie jeden raz zapłaczemy nad rozlaną wspólną krwią, wiedzieć będziemy, że Misja nasza po stokroć świętsza jest od Naszych żyć, rodzin i Naszej miłości. Zrobimy co trzeba, kiedy trzeba, bez żalu przelejemy własną krew. Albowiem wiemy iż wszystkie cierpienie wyrządzone w dobrym imieniu Misji – będzie wybaczone!”

Widzę wszystko co stworzyliśmy zamieniające się w pył. Coś nadchodzi, coś czego nie da się powstrzymać. Narodziliśmy się z Misją chronienia ludzi i jak na ironię przez nich upadniemy my sami. To nie idący wybiera drogę, lecz droga idącego. Wierzyłam w to od zawsze. Nasze przeznaczenia są zmienne, lecz to nie znaczy jednak, że zwykłą wolą możemy je zmienić. 
Przeznaczenie zmieniają tylko wybory, które dokonujemy.
Pewnego dnia i my staniemy naprzeciw swoich chorych ambicji, dzierżąc w ręku broń ubabraną naszą wspólną krwią. Rozpoczniemy konflikt, który pochłonie nas i spopieli, byśmy któregoś dnia powstali z popiołów gotowi kontynuować Misję. Będziemy odchodzić patrząc na jarzący się miasta, które sami zbudowaliśmy, palące się niczym ogniska. My, nie znający Drogi, podróżnicy między realiami, obrońcy ludzi, oprawcy swych braci i sióstr. Powstaliśmy by obrócić się w popiół i powstać czyści od grzechów. 
Nadchodzi wojna, Wiem, że tak. Nie Widzę jednak jej końca.
Moja wizja jest słaba, nić, która powoli przerywa tkaninę, krew i cierpienie przewijają się w nieskończoność w Moich wizjach. Nadchodzą okropne rzeczy i nie jestem pewna, czy ktokolwiek nim podoła. Dowiem się tego dopiero, gdy to Zobaczę.
Albowiem to ja Wielka Pani, Pani Snów i tylko Ja znam przeznaczenie Nas wszystkich. Tylko Ja znam Drogę tych bez Drogi. Ja znam los Czarodziei. 



Leżałam bezwładnie na łóżku. Promienie słoneczne coraz śmielej zaczęły rozświetlać mój pokój. To jednak nie dzięki nim wstałam tak wcześnie. Zawdzięczam to moim snom. Powinnam je chyba nazwać koszmarami, ponieważ nie są przyjemnymi doświadczeniami.
Czy kogokolwiek z was spotkało coś, o czym wolałby zapomnieć? Nie mówię tu o drobnostkach takich jak gafy przy znajomych. Mówię o potworności jaką jest utrata bliskiej osoby.
Sama straciłam kogoś — moją mamę. Ojca nigdy nie dane mi było poznać. Teraz dzień w dzień śni mi się koszmar, w którym moja mama wychodzi z domu, by już potem nigdy nie wrócić.
Dziś czeka mnie kolejny dzień w tej nudnej szkole. Choćbym nie wiem jak się starała nie potrafię zainteresować się czymkolwiek. Widocznie będę musiała po ukończeniu edukacji podjąć się pracy, której nigdy nie polubię. Ten dzień zbliża się w zastraszającym tempie. Mam bowiem już osiemnaście lat.
Wuj Rich zawiedzie się na mnie. Póki co, wciąż jeszcze nie opuściła go nadzieja, że jego siostrzenica ułoży sobie dobre życie.
Pierwej zawiodłam go kiedy po śmierci mamy, po jej pogrzebie, odwróciłam się plecami do wszystkich i zamknęłam na świat. Było mi zwyczajnie łatwiej tak funkcjonować. Nie musząc odpowiadać na pytanie, na które nie chciałam, znosić nie szczerych współczujących spojrzeń. Teraz jest mi jednak żal wszystkich tych chwil z przyjaciółmi, których teraz miałam.
W wieku czternastu lat chciałam popełnić wielkie głupstwo. Nie mogłam wytrzymać całej presji, ani dojść do siebie po wydarzeniach mających miejsce kiedy miałam lat dziesięć, postanowiłam skończyć ze sobą.
Trzymając żyletkę tuż przy swoim nadgarstku zrozumiałam, że nie potrafię tego zrobić. Wtedy postanowiłam coś zmienić. Jednak niektóre rzeczy są trudne do naprawienia. Nigdy nie odzyskałam swojej radości i pewności siebie jaką posiadałam jako dziecko, jednakowoż udało mi się znaleźć trójkę przyjaciół, którzy są obecnie dla mnie wszystkim.
Sophie była blondynką z włosami do ramion. Ze swoją radością i nieopuszczającym ją optymizmem jest dla mnie idealną przeciw wagą. To prawda różniłyśmy się, ale byłyśmy nierozłączne.
To ona zapoznała mnie z Max'em i Mią, moimi teraźniejszymi najlepszymi przyjaciółmi.

***
Mój dzień w szkole dobiegł końca. Całe szczęście, zresztą.
Moja długa droga do domu dzisiaj wydawała się niemiłosierną katorgą. Czułam jak mięśnie nóg wiotczeją i powoli zaczynają odmawiać posłuszeństwa. W jednej chwili chodnik stał się jeszcze bardziej twardy i wyboisty, a stopy coraz słabiej odrywały się od niego. Zupełnie tak jakby guma moich trampek się stopiła przyklejając mnie do podłoża. Byłam prawie pewna, że na mojej skórze pojawiają się kropelki potu. Prawa ręka otuliła się mocniej rękawem bluzy, by potem wytrzeć mi czoło, które o dziwo było suche. Pomyślałam wtedy, że gdybym kupiła sobie samochód, ze szkoły wróciłabym w pięć minut.
Z oddali dostrzegłam brązowy daszek mojego domu. W duchu powtarzałam sobie, że już niedługo koniec, że potem będzie lepiej, i tak dalej. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak wolno idę, dopiero gdy spojrzałam na mój cień przed sobą zauważyłam, że wolno się poruszam. Byłam wykończona.
Jedyny sposób na ukojenie zmęczenia był prosty, więc z niego skorzystałam. Wyjęłam słuchawki, podłączyłam do telefonu, założyłam na uszy i włączyłam ulubioną playlistę. Muzyka przyniosła ukojenie, wsłuchiwałam się w dźwięki odbijające się w mojej głowie, nuciłam sobie pod nosem, cichutko, bezgłośnie. Idąc wzdłuż chodnika, słuchając piosenek, które lubisz, możesz zauważyć dużo więcej szczegółów pojedynczych otaczających Cię rzeczy. Jednak nie zwrócisz uwagi na to co dzieję się wokół Ciebie, pomyślałam kiedy drzwi od pasażera przejeżdżającego po lewej stronie bordowego samochodu.
Czyjeś ręce oplotły się wokół mego ramienia, wciągnęły mnie do środka auta. Poczułam jak ktoś podwija mi rękaw bluzy. Zanim zdążyłam się w pełni obrócić w stronę napastników poczułam zimne ukłucie metalu na ramieniu i to dziwne uczucie gdy obca ciecz wpływa do twojej krwi i się z nią miesza. Obraz momentalnie się rozmył. Kolory zaczęły wariować.
Widziałam postacie ubrane w miarę normalnie. Oprócz mnie w samochodzie było może trzy osoby. Dwie na tyle, obok mnie, a jedna kierowała oczywiście. Poczułam ulgę. Nie wiem czemu, jak długo to trwało, ale na parę chwil, które mogły być minutami odprężyłam się niewyobrażalnie, nie słyszałam nic, widok był zbyt niewyraźny by był mi użyteczny, a ja sama dryfowałam pomiędzy relaksem, a panicznym strachem przed tym, że zostałam właśnie porwana. Kiedy otrząsnęłam się z tego stanu, przypomniało mi się coś kompletnie oczywistego, zaczęłam krzyczeć:
- Kim do cholery jesteście, co?!
Głucha cisza nie była tym co oczekiwałam w odpowiedzi. Byłam dodatkowo przekonana, że jedynie rozbawiłam porywaczy, a to było nie do zniesienia, aż zrobiło mi się kwaśno w ustach. Nie jestem pewna czy przypadkiem nie od płynu z igły.
Trzymali mnie mocno za ręce, ale i tak im się wyrwałam, gdy zabolała mnie głowa. Właściwie ujęłam to za lekko, myślałam, że zaraz mi wybuchnie, zrobiło się tak gorąco, nie mogłam utrzymać się nieruchomo. Ból jeszcze nie minął, a poczułam kolejne ukłucie igły.
Teraz było najgorzej, krzyczałam, płakałam, robiłam wszystko niekontrolowanie, nie mogłam się powstrzymać. Chciałam umrzeć. Tak, dokładnie, ten ból był gorszy od śmierci.
- Weźcie ją uspokójcie, czy coś, bo nie mogę się skupić na drodze. – usłyszałam warknięcie kierowcy.
Kolejne ukłucie igły. Byłam gotowa na śmierć, ale ona nie nadchodziła, po chwili ból ustał, kompletnie. Oddychałam głęboko, bo bałam się, że mogą mnie udusić za chwilę, za wcześniejsze krzyki.
- Coście za jedni?
- Nowa rodzinka. – prychnął jakiś chłopak, który siedział po mojej prawej.
Samochód zatrzymał się z piskiem, całe szczęście zdążyłam złapać się siedzenia by polecieć na przednie siedzenia.
- Wysiadaj.
Ponownie dwóch chłopaków złapało za moje ramiona i wyprowadzili mnie na zewnątrz. Przed nami ukazał się punkt widokowy. Widziałam duży dąb i płotek, który miał zapobiec wypadnięciu za niego i upadku z tego małego klifu. Pierwsza myśl była taka, że oni zaraz mnie stąd zrzucą, ale nie. Z cienia pod drzewem wyłoniła się znajoma sylwetka mojego wuja.
- Margaret. – zdziwiło mnie to, rzadko do mnie mówi w ten sposób, zazwyczaj używa zdrobnienia - Meg. - Czego chcecie?
- Zabrać ją do Akademii, to chyba jasne. Chcemy Twojego pozwolenia. – wujek uśmiechnął się, ale nie w miły sposób. Było to jak cyniczny gest, jednak nigdy nie widziałam go zachowującego się w ten sposób.
- Wiesz, że na to nie pozwolę. – wuj pokręcił przecząco głową.
Chłopak, który kierował autem i właśnie rozmawiał z wujem podszedł do niego bardzo blisko. Mój prawny opiekun zadarł głowę by wpatrzeć się w oczy porywacza.
- Może chcesz się pojedynkować? Aaaaa,– westchnął. – zapomniałem! Ty nie możesz.– pokręcił głową chłopak i zaśmiał się. Tymczasem wujek Rich wydawał się być wściekły, cały buzował ze złości.
- Zaraz zobaczysz co mogę!
- No chłopaki. – odwrócił się do chłopaków trzymających mnie.–  Zasłużyliście na te honory.
- Nie! Wuju! – krzyknęłam próbując wyrwać się z metalowych objęć.
Nikt jednak nie zważał na moje krzyki i wrzaski. Nieznajomy podszedł do mnie i "odebrał" mnie od tej dwójki. On złapał mocnej za nadgarstki, przez co nie mogłam  się ruszyć wcale. Wuj stanął w małym rozkroku, rozluźnił pozycję, widać było, że zamierzają jednak walczyć. Rich podniósł pięści do ataku, ale czekał na ruch przeciwników. Stanęli naprzeciwko niego jakieś pięć metrów, oddaleni od siebie trochę. To było nie fair! Ich było dwóch!
W tym momencie oniemiałam. Po uderzeniu pięścią w powietrze przez jednego z chłopaków z nadgarstka wystrzeliła kula z ognia, jarząca się i skrząca. Nie pozostała w miejscu, poleciała w stronę mojego opiekuna! To niemożliwe! Wujek zrobił jakiś przewrót w jego lewą, a moją prawą. Drugi napastnik nie czekał na reakcję ze strony wuja. Podbiegł do niego i zanim Rich zrobił do końca przewrót, tamten podciął go, przez co wuj upadł na glebę.
Żwir wydawał ten nieprzyjemny odgłos przy każdym jego ruchu. Gdyby nie był taki sypki jak piasek z pewnością by go poranił. Wujek wykorzystał to, że napastnik stoi blisko, wykorzystał jego własną broń, podkosił go przez to ten był na ziemi.
- Dajesz się Statycznemu! I tobie dałem ten zaszczyt?! – krzyczał chłopak, trzymający mnie szczelnie. Wtem wuj uderzył pięścią w leżącego, prosto w brzuch. Chłopak zawył. Drugi znowu uderzał kulami ognia, ale każda pudłowała. Nie miały one bowiem szans, z unikami wuja. Podbiegł w stronę chłopaka, zrobił wślizg i kiedy był tuż przed napastnikiem wyskoczył i uderzył głową w jego brzuch łapiąc go i rzucając go na plecy. Powtórzył czynność, która pozwoliła mu pozbawić sił do walki wcześniejszego przeciwnika. Tym razem zrobił to kilkakrotnie. Wstał zły, z nierównym oddechem i chwiejącymi się nogami.
Zostałam wypuszczona przez porywacza. Bałam się jednak robić cokolwiek. Stałam z tyłu i czekałam na odpowiedni moment. Nie wiem na co, po prostu czułam, że mam się nie ruszać. I wtedy chłopak złapał prawą ręką wuja za obojczyk, wuj wrzasnął, złapał się za ramię, zatoczył koło i upadł. Rozmasowywał bolące miejsce, a ja zastanawiałam się czy to nie efekty specjalne, ale byłam pewna, to co widziałam było prawdziwe! Oni są.. no właśnie, czym?
- Zabieram ją. – rzucił czarnowłosy chłopak.
- Nie. – wydusił z trudem Rich.
- Ona powinna wiedzieć. Zresztą. – wzruszył ramionami. – Jej matka przed śmiercią odwiedziła jeszcze Akademię. Wyraziła zgodę. Było to tydzień przed tym jak umarła, więc nie rozumiem czemu chcesz jeszcze nad tym polemizować. Słowo się rzekło. I wiesz, co? Ty o tym nie decydujesz, zwyczajnie chciałem załatwić całą sprawę bardziej ugodowo. – chłopak skrzywił się.
Oniemiałam, drugi raz!
- Co?! – krzyknęłam w stronę wuja i w stronę ciemnowłosego.
- Widzisz? Ciekawi ją prawda. Nie możesz mnie powstrzymywać od wykonywania obowiązków poleconych mi przez radę Akademii.
- Nie słuchaj go, on wie tyle co i ty. – twarz Richa była teraz czerwona od wściekłości.
- To wszystko prawda? Odpowiedz mi! – zażądałam, choć przez chwilę mój głos się załamał i zabrzmiałam jakbym prosiła lub wręcz błagała o odpowiedź. Nie obchodziło mnie już, że to w końcu mój wuj i powinnam go szanować, teraz był dla mnie tylko kłamcą, który nie chciał powiedzieć mi prawdy.
- Co z tego?! – krzyknął wuj, co sprawiło, że zatrzęsłam się lekko ze strachu. Nigdy na mnie nie krzyczał, jednak fakt, że został obnażony jako kłamca sprawił, że mogłam dojrzeć również inne strony jego osobowości.
- Odpowiedz! – zaszlochałam, po czym zaczęłam ocierać łzy, które napłynęły mi do oczu.
- Tak. Twoja matka była członkiem Akademii. – wydukał z niewyobrażalnym wyrzutem, a ja nie mogłam pomóc, tylko zastanawiać się dlaczego go to tak denerwowało.
- Tak jak twój ojciec jest teraz. – wtrącił chłopak, a ja przypomniałam sobie, że wciąż tam był.
- Mój ojciec nie żyje. – powiedziałam cicho, spoglądając nagle w bok.
Podeszłam do nich. Nie wiedziałam komu wierzyć.
- Kto ci tak powiedział? Tylko nie mów, że twój wuj... – czarnowłosy pokręcił głową z niedowierzaniem, śmiejąc się lekko.
Wuj nawet nie próbował kłamać, wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, zaprzeczyć, ale wiedziałam, że wymyślał kłamstwo, które chciałby mi wcisnąć. Nie poznawałam go, wszystko straciło sens w tej jednej chwili. Jednocześnie, wciąż byłam w szoku po wydarzeniach, których byłam świadkiem.
Chłopaki powoli powstawali z ziemi, ale nie to mnie obchodziło, myślałam tylko o jednym. O tym, że mój ojciec żyje!
Nieznajomy podszedł do mnie na tyle blisko, że bez problemu mogłam zobaczyć kolor jego oczu i te tajemnicze iskierki. Złapał mnie za ramiona i szepnął :
- Myśl dniem, noc pozostaw na jutro. Myśl!
Wszystko się zatrzymało, poczułam się.. inaczej. Widziałam jak jego niebieskie oczy się mieniły, czarne kosmyki włosów ruszały się pod wpływem wiatru. Otoczenie ucichło, słyszałam tylko bicie serca, jego i swoje i nasze dwa spokojne oddechy.
Wrócił do mojego wuja i patrząc na niego powiedział do mnie:
- Jedziesz z nami?
- Tak. – zacisnęłam dłonie w pięści. Potrzebowałam usiąść i to szybko. Obraz miałam rozmyty, a wszystko kręciło się jak na karuzeli.
Może to głupie, może nie, ale wiem, że powinnam z nimi jechać. Ujrzałam ogień, niebieski ogień płonący w mojej duszy. Poczułam, że są tacy jak ja, a ja taka jak oni, a jedyne miejsce dla mnie na tej planecie to właśnie ta Akademia, czymkolwiek jest.
- Nie rób tego! Zabraniam Ci! – wrzeszczał wuj, który właśnie wstał z ziemi, nadal jednak trzymając się za obojczyk.
- Nie jesteś moim ojcem! – te słowa wyplułam wraz z jadem, który spalił ostatnie miejsce w mojej duszy, w której szanowałam mojego wujka.
- Chłopaki? Zabierzecie jej rzeczy. Co chcesz zabrać?
- Ubrania i.. szkatułkę z nad szafki. – powiedziałam po lekkim namyśle.
- Ale Megan! Szkoła.. znajomi– bronił się rozpaczliwie wuj, choć w tamtym momencie wydawał się najmniej wartą zaufania osobą na świecie. Chciał mnie zatrzymać, ale ja nie chciałam dłużej tkwić tutaj w tym kłamstwie, bo to, to nie było moim życiem.
- Walić to, mam to wszystko gdzieś, a przyjaciele by mi wybaczyli, gdyby wiedzieli– westchnęłam. Tu był ten kruczek. Przecież to jasne jak słońce i proste jak dwa dodać dwa. Moi przyjaciele nie będą wiedzieć o niczym. Pewnie zostanie im wciśnięta historyjka o mojej przeprowadzce gdzieś daleko do jakichś krewnych. Nieważne, co im powiedzą, oni odbiorą to tak jakbym ich zwyczajnie zdradziła. Bowiem kto zostawia sobie ważne osoby bez słowa pożegnania? Cóż, jak widać ja.
- Ale nie będą mogli wiedzieć, słuchaj Megan, doskonale sobie pewnie zdajesz sprawę, że to nie jest coś o czym można komukolwiek powiedzieć. To coś więcej niż poszukiwanie ojca, to poszukiwanie tożsamości. Tego kim jesteś! Widziałaś płomień! To znak, że mówię prawdę, a także, że nie pomyliliśmy cię z nikim innym. Ty też gdzieś tam w środku jesteś Czarodziejką. I dla swojego bezpieczeństwa i bezpieczeństwa twoich bliskich powinnaś odejść. – spojrzałam w jego stronę, zastanawiając się głęboko nad jego słowami. – Pomyśl, co mogłoby im się stać gdybyś pewnego dnia użyła mocy nieświadomie i zrobiła im krzywdę. – jego ostatnie słowa dotarły do mnie najbardziej. To była czysta prawda. Będą kim jestem mogłam równie dobrze wyrządzić komuś krzywdę.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że wolę by moi znajomi nienawidzili mnie, niż żebym ja nienawidziła siebie, bo zrobiłam im krzywdę.
Nie miałam już chyba wyboru, czyż nie? Wszystko, co powiedział chłopak miało logiczny sens. Jestem Czarodziejką, to nie jest moje miejsce, a największą przysługę moim znajomym spełnię zostawiając ich daleko za sobą. Jednak coś, nie dawało mi spokoju. Wyjechanie bez pożegnania, byłoby bolesne nie tylko dla nich. Nigdy już nie zobaczę tego życzliwego i wesołego uśmiechu, którym tylko Mia umiała mnie pocieszyć. Nie usiądę nigdy razem z Max'em na ławce w parku i nie będziemy się śmiać z głupawych żartów. Nie poczuję współczucia i pogody ducha, którą zawsze promieniała Sophie.
Nigdy.
Ojciec czy znajomi? Nie. Oni nie byli tylko znajomymi, byli rodziną! Od samego początku!
Co ja robię..?
- Wchodzę w to. – rzuciłam pewnie, choć w środku rozdzierał mnie smutek i żal, żal do tego, co nie wróci, a co odrzuciłam tym wyborem.
- Nie wiesz wszystkiego. – wuj pokręcił przecząco głową.
- Ale się dowiem, w Akademii. – nie zaszczyciłam go nawet spojrzeniem.
Nie chciałam go również słyszeć, więc wsiadłam do samochodu na przód, obok kierowcy.
Do mnie po chwili dołączyli chłopaki, Nieznajomy odpalił samochód i ruszyliśmy. Gdzieś, ważne, że naprzód, ale.. kolejny raz to "ale". Nawet go nie znam, jadę z nim w miejsce, którego nie znam, z ludźmi, których nie znam. To cholernie głupie, a zarazem ryzykowne!
Wybrałam ojca, którego będę szukać zamiast przyjaciół, których już mam. Jestem głupia, wiem to, szkoda że dopiero to zrozumiałam. Jednak coś ciągnie mnie do tego o czym mówił Nieznajomy, powiedział przecież, że jestem Czarodziejką! Jeżeli to prawda to czy będę umiała zrobić to co tych dwóch?
Będę miotała kulami z ognia? Będę poruszać się niczym kot? Będę kimś więcej niż zwykli ludzie? Będę szczęśliwa? Odnajdę ojca? Właśnie zaczyna się nowy etap w moim życiu.
Usłyszałam moją ulubioną piosenkę w radiu, które właśnie włączył Nieznajomy.
- Weź głośniej, do tej całej Akademii pewnie daleka droga.
- I tak bym pogłośnił, to moja ulubiona piosenka. Przy okazji, jestem Reynard. – odparł chłopak spoglądając na mnie.
- A ja Margaret, ale mów mi Meg. – uśmiechnęłam się ostatni raz spoglądając w stronę miejsca, w którym jeszcze niedawno mieszkałam.




Wskazówka:

Zmw rh sld r nvg blfi... R'n qlprmt! 

 

Atbash wielce pomocny... *wink, wink*

1 komentarz:

  1. Witam,
    postanowiłam, że opiszę każdy rozdział, gdyż sama lubię wiedzieć, co czytający myślą o każdym rozdziale, a widzę, że nikt jeszcze nie skomentował.
    Zapowiada się... intrygująco, to chyba najlepsze słowo. Akademia kojarzy mi się ze Szkołą Magii i Czarodziejstwa Hogwart bądź z Akademią Pana Kleksa. Ciekawa jestem w którą stronę Ty pójdziesz :)
    Piszesz poprawnie, widziałam kilka literówek typu:
    Klejne
    Kolejne
    O tym, że mój ojciec żyję!
    żyje
    Nie są to jednak jakieś poważne błędy. Miejscami dałabym więcej opisów (zwłaszcza przy rozmowie bohaterki z wujem), ale to tylko mała porada. Czyta się sprawnie, oby tak dalej.
    Zabieram się za rozdział 1 :)

    amandiolabadeo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! :)

Sny o Rzeczywistości

Blue FireBlue Fire