wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział I cz. 3



 Oh quiet down, I've had enough
I guess it's now or never
I've been around, I've settled up
I'll bolt soon or later

Imagine Dragons - Trouble



Otchłań mrocznego lasu wyciągała nas w swe głębiny z każdym krokiem. Zdawało mi się, że każdy z nich może być ostatni. Nastawał kolejny dzień.
Powinnam chyba czuć jakiś rodzaj ulgi, ale to niemożliwe kiedy wiesz, że twoja zguba może nadejść w każdej chwili. Wówczas czujesz oplatający twe ciało sznur strachu, on wiąże ci ręce i nogi, odbiera całą siłę, by wreszcie wydrzeć z ciebie to co ci pozostało – życie. Ja swoje mogę stracić za następnym, zwalonym drzewem jakie ominiemy.
Kolejny krok i kolejne zwątpienie na mojej drodze do Akademii. Czy mój wybór był słuszny? To chyba pytanie, na które najbardziej chciałam mieć wtedy odpowiedź.
Serce waliło jak młot pneumatyczny. Próbowałam się opanować, brałam dłuższe wdechy, wmawiałam sobie, że to sen, lecz wszystko na nic. I pomyśleć tylko, że jeszcze wczoraj to wydawałoby się dla mnie niemożliwe. Chodzenie po lesie z prawie całkowicie nieznajomym chłopakiem polując na jakiegoś potwora. Nie byłabym w stanie choćby pomyśleć, że przyjdzie mi czaić się w gąszczu martwych drzew tylko po to by wytropić coś, co mnie zabije.
Ukradkiem spoglądałam na Reynarda. Próbowałam naśladować sposób w jaki cicho się porusza, jednak dla mnie było to coś nieosiągalnego. Ile on się uczył tak skradać? Czy w Akademii dowiedział się jak tak chodzić? Czemu go tego nauczyli?
Trzask gałęzi i już z powrotem byłam na ziemi. Spojrzeliśmy oboje za siebie, w tamtym miejscu usłyszeliśmy ten dźwięk. Mój oddech automatycznie stał się płytki. Byłam pewna, po prostu to musiała być bestia. Kto lub co innego by nas tropiło? Chociaż to trochę podejrzane, Reynard powiedział, że bestia szukała kogoś "specjalnego". Dlatego zostawiła nas w tym samochodzie. Po co by miała teraz po nas wracać? To my byliśmy przecież myśliwymi. No, przynajmniej Reynard nim był.
- To nie może być bestia, zakładając oczywiście, że nie polowała na nas od początku. – stwierdził sucho. Niby był pewien iż to nie bestia za nami idzie, ale jego napięty i w ciągłej gotowości łuk twierdził coś całkowicie innego. Z innej beczki, musiałam się powstrzymać by się nie uśmiechać szeroko jak głupia, bo wpadłam na to samo co on, a siedzę w tym bagnie krócej.
- Skoro tak uważasz to czemu nie wrócisz tej strzały do kołczanu? – zauważyłam mądrze. Byłam w tamtej chwili wręcz dumna z siebie, dlatego też pozwoliłam sobie na uśmiech triumfu – I dlaczego w ogóle chcesz to zabić strzelając z łuku, co?
- Po pierwsze: jeżeli chcemy przeżyć spotkanie z bestią, musimy być w każdej chwili przygotowani na atak. Po drugie: ten potwór jest odporny na magię, jeżeli o to ci chodzi. Po trzecie: jesteśmy na JEJ terytorium, więc musimy mieć się na baczności. Po czwarte: proszę, nie zamęczaj mnie nigdy tyloma pytaniami naraz. – odetchnął na koniec.
Dałam mu chwilę na odetchnięcie po czym podjęłam znowu temat:
- W kwestii broni… Miałam na myśli czemu nie pistolet, czy coś.
- Pistolet czy coś. – przedrzeźniał mnie. – Bo tak. – krótko, acz rzeczowo, podsumowałam w myślach.
Miałam coś odpowiedzieć kiedy niespodziewanie niebieskooki się zatrzymał. Stanął zwyczajnie w bezruchu, wyraźnie nasłuchiwał otoczenia.
Uniósł dłoń, zawahał się, wreszcie wskazał, z której strony nadciąga bestia.
- Może to nic nie zmieni, ale to na nas teraz poluje. – rzucił obracając się przodem w stronę zarośli. Ujął mocniej łuk, napiął cięciwę do granic możliwości, zmrużył oczy wyczekując czegoś.
Nie wiedzieć co robić stanęłam parę kroków za chłopakiem. Byłam przygotowana na wszystko, już w końcu widziałam tę bestię. Jest wielkości ogromnej szafy. Porusza się w sposób zbliżony do człowieka, czyli faktycznie mogła nim kiedyś być. To naprawdę dziwne, że zaczęło się to dla mnie wydawać takie zwyczajne.
Ogromny kołtun futra wyskoczył za krzaków. Reynard zdążył w niego wpakować dwie strzały. Jedną gdy wyłaniała się z zarośli, drugą gdy była zdezorientowana po pierwszej. Później musiał się wycofać, a ja z nim. Biegliśmy przed siebie, w stronę małej otwartej przestrzeni, która z dala wróżyła walkę. Miałam tylko nadzieję, że nie zginiemy nim tam dotrzemy, a Reynard ma jakiś plan.
Aby gdy moja stopa stanęła na zielonej, świeżej trawie poczułam ulgę. Moje nogi już od paru metrów odmawiały posłuszeństwa. Zatrzymałam się by odetchnąć. Reynard ubezpieczał tyły biegnąc trochę wolniej, więc przynajmniej będę mieć pewność, że kiedy będę tak stać nic mi się nie stanie.
Powinien już przybyć, ale tak się nie stało. Nawet od dłuższego czasu nie słyszałam jego przyspieszonego przez przypływ adrenaliny oddechu. Czyżby było po nim? On… nie żyje? Sama nie dałabym rady bestii, tego byłam akurat pewna.
Wycofałam się najpierw na środek polany, a potem na jej skraj. Uważnie obserwowałam las, nie jestem pewna czego szukałam, miałam nadzieję, że czegoś co pozwoli mi zorientować się w sytuacji. Potrzebowałam znaku. I takowy się znalazł, bowiem z koron drzew wyfrunęły czarne ptaszyska i rozwiały się niczym deszczowa, ciemna chmura, rozlatując się we wszystkie możliwe strony. Coś je spłoszyło. Już wiedziałam co – to bestia właśnie zmierzała w moją stronę. Właściwie to goniła jakąś ciemną, wysoką postać. Reynard.
Nie próbowałam się nawet zastanawiać co powinnam zrobić. Schowałam się w cieniu drzewa rosnącego na skraju tej polany. Z tego miejsca miałam zarazem idealny widok na całą sytuację, jak i dobrą kryjówkę przed rozwścieczonym potworem.
Pędziła wprost na Reynarda, a ten stał do niej teraz przodem, w reku trzymał łuk. Szybko napiął cięciwę i z cichym świstem oddał serię pięciu strzałów w ogromną masę futra. Bestia rzucała się ze złości gdy zmierzała w naszą stronę. Wtem Reynard zrobił unik w bok, a stwór uderzył w drzewo, za którym się skryłam. Wydałam z siebie cichy, zduszony pisk, lecz od razu zatkałam sobie ręką usta. Poczułam ciarki na całym ciele, ręce drgały mi nienaturalnie, robiły to tak intensywnie, że aż wydawało mi się że słyszę od nich dźwięk falującej galarety. Tym bowiem teraz było moje ciało – galaretą. Strach znów mówił mi: dzień dobry.
Była tak blisko, że słyszałam nienaturalne bicie jej serca. Moje też nagle przyspieszyło, byłam kolejny raz w niebezpieczeństwie. Miałam tę odrobinę szczęścia, że byłam po drugiej stronie tego buku. Potwór dyszał ciężko, musiał być bardzo osłabiony. Wyjrzałam ponownie za kryjówki. Reynard powoli wstawał z ziemi, wcześniej tego nie zauważyłam, ale teraz to było jasne. Bestia musiała go drasnąć, gdy robił unik. Bowiem jeszcze przed chwilą leżał dalej niż powinien był, gdyby zrobił mały skok w bok. Czyżby ten potwór był tak silny by odrzucić Reynarda na bok lekkim uderzeniem? Teraz miałam okazję przekonać się tego wszystkiego na własnej skórze.
Potwór wezbrał się na łapy i czołgając zaczął zmierzać do mnie. Z pyska sączyła mu się krew, ściekała po sklejonym od błota futrze i uderzała o ziemię. Ogniste źrenice przybrały jeszcze bardziej na kolorze, białko stało się dodatkowo bardziej przekrwione. Warczenie nie ustępowało, bestia również. Zaczęła mnie osaczać. Czym prędzej ja wycofywałam się w tył, tym szybciej bestia za mną podążała. Przerażała mnie  jej siła, jak i zaciekłość.
Powietrze przeciął świst, potem kolejny i jeszcze jeden. To Reynard. Strzelał z łuku wprost w plecy potwora. Zadziwiające było, że każdy strzał nie spowalniał potwora tylko go rozwścieczał.
Moje plecy natrafiły na opór. Poczułam dotyk na nich szorstkiej kory. Byłam osaczona. Wtedy bestia zrobiła obrót i ruszyła na Reynarda.
Wypuściłam powietrze z ust. Objęłam się ramionami szczelnie i z hańbą spoglądałam na potwora, który zmierza wprost do mojego, lekko poturbowanego wybawcy. Powinnam była coś zrobić, wiedziałam to doskonale. Tylko co? Byłam bez broni, bez magii i bez szans na wygranie uczciwego starcia. Ale zawsze pozostaje przysłowiowy nóż w plecy? Szkoda że nie mam nawet długich paznokci, myślałam, mogłabym wtedy rzucić się i wydrapać bestii oczy.
Kiedy potwór znalazł się o krok od chłopaka ten wyciągnął ukryty w jakiejś części garderoby nóż. Zrobił to tak szybko, że nawet nie zauważyłam gdzie go wcześniej ukrywał. Łuk teraz trzymał w lewej dłoni, z dala od siebie. Zadał kilka czystych cięć nożem, jednak szczęście mu nie dopisało, bestia stanęła wtedy na tylnych łapach, więc wszystkie ciosy przecięły tylko powietrze.
Rozwścieczona bestia machnęła silną łapą wyrywając Reynardowi z dłoni sztylet. Pazury potwora zaczepiły o łuk pociągając go do niej i niszcząc w drzazgi. Potwór spadł na Reynarda znienacka.
Zdziwiłam się, gdy dojrzałam dziwną niebieską poświatę unoszącą się między Reynardem, a bestią. Niebieska ściana była swego rodzaju tarczą, która broniła chłopaka przed uderzeniami wściekłego potwora. Leżąc w cieniu drzewa, na tyle polany mogłam dostrzec jedynie, że za chwilę albo bestia przebije tarczę, albo ręce Reynard'a pękną w kościach, bowiem czym mocniej bestia napierała, tym bardziej ręce chłopaka drżały.
Moje spojrzenie przyciągnął metaliczny połysk, który wyłowiłam wodząc wzrokiem po polanie w poszukiwaniu noża.
- Meg. Jeżeli. Możesz. To zrób coś do cholery! – ostatnie zdanie wrzasnął. Ból jaki chował się w jego głosie dał mi do myślenia. Cierpi bo odciągnął tego potwora ode mnie, tym samym jego gniew przeszedł na niego, a z gniewem ból. Tylko że mnie z pewnością spotkałaby śmierć, nie umiem tworzyć magicznej tarczy, jeszcze.
Zrobiłam jedyną słuszną rzecz. Popędziłam z gracją po nóż. Byłam po prawej stronie potwora, szczęśliwie, bo dość od niego daleko. Wtedy usłyszałam znowu głos chłopaka.
- Rzuć mi nóż.
To nie był dobry pomysł. Kiedy ja rzucę nóż, a on wyłączy na chwilę osłonę, bestia będzie w stanie zadać śmiertelny cios. Jednak nie miałam innego wyjścia, nie miałam tyle siły by zabić to coś.
Rzuciłam po ziemi nóż do chłopaka. Ku mojemu zdziwieniu nie wyłączył nawet na sekundę osłony. Utrzymał ją przez chwilę jedną ręką, drugą złapał za nóż. Wtedy właśnie to się stało. Reynard "zniknął" tarczę. W jednej sekundzie niebieskie pole zaczęło zanikać. W następnej chwili Reynard wyciągnął nóż przed siebie i złapał go mocno oburącz. Wściekła bestia spadła na niego, a ostrze zagłębiło się do końca w czaszce potwora. Na chłopaka zaczęła spływać ciemnoczerwona ciecz. Zniesmaczony tym Reynard przewrócił bestię na bok.
Wstałam niepewnie z ziemi. Setki myśli i słów przebiegały mi w myślach, tylko którego powinnam była teraz użyć? Czy w ogóle powinnam była coś powiedzieć? Wolałam zachować milczenie.
- Udało się. – mruknął chłopak wycierając ręce umazane krwią o czarny T-shirt wystający zza ciemnego, długiego płaszcza. Dopiero teraz miałam okazję przyjrzeć się jego dziwnemu "nabytkowi". Nosił długi do ziemi skórzany płaszcz, z przodu miał dwie kieszeni na poziomie bioder, a z tylu się rozdwajał. Długie rękawy były podciągnięte, więc były czyste od krwi. Nie można było tego powiedzieć o przodzie płaszcza.
- To była moja ulubiona koszulka.
- Nie możesz rzucić jakiegoś zaklęcia? – zapytałam głupio. To było takie oczywiste.
- Geez, nie jestem jakąś cholerną zębowa wróżką, jestem czarodziejem.
- Dobra. Jak zamierzamy teraz wrócić? Samochód w ruinie, a my jesteśmy na jakimś przeklętym krańcu świata, bez szans na to, że ktoś będzie przejeżdżał blisko.
- Niedaleko stąd jest "posterunek". – ostatnie słowo wziął w cudzysłów.
- Co masz na myśli?
- Jeden ze znajomych czarodziei ma tam dom. Jest też skrytka. Na pewno będzie jakiś zapasowy samochód. Rzadko dzieje się coś… takiego. A, i zajmie się wrakiem, w końcu ktoś musi.
- Daleko stąd do jego domu? Czuję się słabo.
- Nie. Mamy szczęście, można by powiedzieć. Czeka nas dziesięć minut drogi. Chłopak odwrócił się na powrót w stronę ciała. Już  chciał coś dodać, gdy jego wzrok spoczął na połamanym łuku. – Na wszystko co święte i drogie! Ten jebany sukinsyn zepsuł mój łuk!



Przepraszam, że nie pisałam, zakładając, że ktoś to w ogóle czyta. Jeżeli tak, byłoby miło wiedzieć, póki co pozostaje czekać, może wreszcie mój blog będzie miał swoich stałych czytelników.
Dobrze, dość, koniec zadręczania was moimi przemyśleniami. Niedługo pierwsza część rozdziału drugiego! Postaram się tym razem dodać go dużo wcześniej.
Aerthis


Wskazówka:

R droo zevmtv blf, Ni. Dloub! R droo mvevi ulitvg blf, R kilnrhv! Dzrg. DSZG?! Sv zgv nb xzg?! Ulitvg gszg R hzrw zmbgsrmt...


3 komentarze:

  1. Ahoj, bloggerze! Twój blog został nominowany do Liebster Award! Więcej informacji o tutaj: http://albertsstory.blogspot.com/
    (jeśli wczoraj już gdzieś zamieściłam tą informacje, przepraszam za powtórkę - skleroza. A wolę się upewnić, że wiadomość dotarła ;] )

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej! Zostałeś/aś nominowany/a do Liebster Award, więcej dowiesz się tutaj: http://supernaturaldeanmariecastiel.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Reynard jest niczym super hero :) Szkoda, że Meg nie potrafiła mu bardziej pomóc w zabiciu bestii, no cóż, jeszcze nie odkryła magii, ale mam nadzieję, że w Akademii do tego dojdzie. Ładnie napisane, podoba mi się :)

    amandiolabadeo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! :)

Sny o Rzeczywistości

Blue FireBlue Fire