czwartek, 12 lutego 2015

Rozdział II cz.1



all I believe
is it a dream
that comes crashing down on me
all that I hope
is it just smoke and mirrors
I want to believe
but all that I know
is it just smoke and mirrors

Imagine Dragons - Smoke + Mirrors



Dalszą część ciemnego labiryntu drzew przemierzyliśmy w ciszy. Reynard nic nie mówił, a ja bałam się poruszyć jakikolwiek temat. Wreszcie, gdy poczułam, że już dłużej nie wytrzymam w tym milczeniu postanowiłam je zakończyć:
- Cisza-isza-isza. – naśladowałam własne echo. Wiem, że było to niezbyt błyskotliwe i w ogóle, ale z nieznanego mi powodu nie mogłam przestać się uśmiechać. Pierwszy raz czułam się tak dziwnie.
- Mów czego chcesz, a oboje będziemy mieli to z głowy. – rzucił w moją stronę Reynard, jak zwykle oszczędny w słowach.
Poruszaliśmy się powoli, w cieniu koron drzew. Jego beznamiętny wyraz twarz był doskonale widoczny nawet w tym słabym świetle. Rzekłabym nawet, że teraz wyglądał na bardziej aroganckiego.
- Cóż. – powiedziałam przeciągle. Wzięłam głęboki wdech i uspokoiłam się na tyle by nie wybuchnąć śmiechem podczas rozmowy. Czemu chciało mi się tak bardzo śmiać? – Skoro już przestałam nazywać cię potworem, a ty mi te wyzwiska wybaczyłeś, bestie nie żyją, to
- To wpadłaś na geniaaaaaaaalny pomysł – przedrzeźniał mój głos i całe moje ponadnormalne rozbawienie. Momentalnie przestało mi być do śmiechu. Moja radość została zastąpiona złością i gniewem, który był równie silny. Mały popis wredności Reynarda skwitowałam morderczym spojrzeniem. – byśmy zostali przyjaciółmi i pognali na jednorożcach w stronę zachodzącego słońca!  znowu to zrobił. Przedrzeźniał mnie.
Westchnęłam głośno.
- Zawsze jesteś taki wredny? – spytałam z ciekawości, naprawdę. Jeżeli on jest taki zawsze, to współczuję jego rodzicom.
- Tylko jak mam humor.
Idiota. Co ja mu zrobiłam? Zachowuje się jakbym mu przejechała autem psa, a przecież uratowałam mu życie. Co z nim nie tak?!
- Mógłbyś być odrobinę milszy. Zważywszy na, to że Hmm? Uratowałam twoje życie?! – starałam się nie krzyczeć by nie zdradzać naszej pozycji „wrogowi". Nie udało mi się jednak zachować zimnej krwi i być cicho. Wydarłam się na niego, tak głośno, że ptaki siedzące w koronach drzew wyfrunęły ze swych kryjówek tak szybko jakby ktoś na nie polował. Starałam się, a tylko rozzłościłam Reynarda i zepsułam element zaskoczenia przy możliwej potyczce z jakimś leśnym stworem.
W jednej chwili Reynard znalazł się za mną, przytrzymując swoją lewą rękę do moich ust. Poczułam jak nachyla mi się nad ramieniem.
- Gdyby coś tu się czaiło, właśnie w tym momencie byłabyś świadkiem własnej egzekucji.- wreszcie mnie puścił dając dostęp do powietrza, do tego lekko odepchnął mnie do przodu. Widać nie ukrywał irytacji moim zachowaniem. 
- Pocieszające jest, że ty też byś zginął!- warknęłam na chłopaka wymachując rękoma w akcie gniewu.
Już miałam ruszyć w dalszą wędrówkę w nieznane, gdy powstrzymał mnie głos Pana Wrednego:
- Słyszysz to?- był taki spokojny, zupełnie jakby zapomniał o naszej sprzeczce.
Kiwnęłam głową w jego stronę i przyjęłam pozycję by być gotową do uniku. Czułam jak moje serce wali jak oszalałe gdy
- To jest cisza. Niewidzialna istota, którą ciągle zabijasz swoim gadulstwem. – Reynard zaczął się śmiać.
- Nienawidzę cię! – wrzasnęłam prawie tak głośno jak poprzednio.
- Żegnaj ciszo, miło było. – chłopak pokręcił głową i skierował się naprzód.
Wtedy już nie wytrzymałam,rzuciłam się z pięściami na Reynarda. Przelecieliśmy przez krzaki i upadliśmy na twardej glebie. Korzystając z faktu, że to nie ja byłam kimś przygnieciona do ziemi zaczęłam wyładowywać swoją złość uderzając Reynarda w ramiona i klatkę. Widać był on zbyt zdezorientowany by jakoś zareagować, bo po prostu tak leżał i odbierał ciosy.
- Idź na siłownię.- zaśmiał mi się prosto w twarz żartując z moich słabych uderzeń, których gradem do obsypałam. 
- Nie lubię cię. – skwitowałam zaprzestając ataku. Reynard wreszcie przestał się śmiać. Teraz za to uśmiechał się szeroko.- O co ci chodzi?
- Możesz już ze mnie zejść, wiesz?- uśmiechnął się szerzej, a ja dopiero zdałam sobie sprawę, że nadal leżeliśmy na ziemi. My. Ugh, nie, dobrze chociaż, że się nie rumienię z mojego idiotyzmu. Wreszcie Reynard, widząc, że nadal nie reaguje, odepchnął mnie lekko sprawiając, że to on teraz był na górze. Chciał już wstawać, gdy nagle spod liści i spod nas, w górę wystrzeliła sieć. 
Byliśmy teraz w jakiejś pułapce. Spojrzałam w dół. Od ziemi dzieliło nas jakieś trzy metry.
- Dobra, tego się nie spodziewałam.– zerknęłam tym razem w górę mechanizmu pułapki.
- Cholera! Gdzie mój nóż? Megan! – spojrzałam w stronę, w którą patrzył Reynard. Dokładnie  w tamtym miejscu gdzie stał wcześniej chłopak, a ja się na niego wtedy rzuciłam, w trawie leżał połyskujący nóż. Reynard spojrzał na mnie gniewnie uświadamiając mi co zrobiłam. 
- Jest plus tej sytuacji. – uśmiechnęłam się. – Teraz wiem, że na pewno jesteśmy blisko tego twojego magika. Bo to jego sieć, prawda?- zakłopotałam się. To było możliwe. Co wtedy zrobimy gdy wróci to coś co ją zrobiło? Chyba wpadłam w paranoje, to musi być pułapka zrobiona przez człowieka, jest zbyt zbyt zaawansowana. Jednak to nie zmienia faktu, że jesteśmy w tarapatach.
- Nie denerwuj mnie, okay? – usłyszałam jak Reynard wzdycha.
Poczułam ból głowy, coś jakbym się w nią uderzyła. I to bardzo mocno, bo ból był nie do wytrzymania. Odruchowo chciałam złapać się rękoma za głowę, jednak jedna moja ręka zaklinowała się w sieci. Zaczęłam się szamotać, co sprawiało mi dodatkowy ból. Chciałam przestać, ale nie mogłam, to działo się wbrew mnie. Machałam ramionami histerycznie usiłując wyciągnąć rękę z uścisku sieci. Zupełnie jakby mogła uratować mi życie.
- Megan, co jest?!
Chciałam coś mu odpowiedzieć, lecz nie mogłam wydusić ani słowa. Chciałam dać jakiś znak spojrzeniem, ból nie pozwalał mi jednak otworzyć oczu. Ciemność nagle stała się bardziej mroczna, czarna i chłodna. Zaczęłam czuć coraz mniej swą własną obecność. Byłam jak duch, a potem nie było mnie wcale.

***

Obudził mnie trzask. Poczułam, że unoszę się w powietrzu. Jednak wszystko co wzniesie się w górę, musi kiedyś spaść w dół. Więc i ja spadłam, boleśnie. Otworzyłam oczy przez nagły ból jaki wybudził mnie z pół snu. Ze zdziwieniem zobaczyłam, że oprócz Reynarda obok mnie jest jeszcze starszy mężczyzna. Ubrany w koszulę w kratę i wytarte dżinsy. na nosie miał okrągłe okulary. Rozmawiał z Reynardem. Starałam się usłyszeć ich rozmowę. Starałam, dobrze powiedziane. Jedyne co słyszałam to głuchy, pusty szum. Jedyne słowa jakie rozpoznałam to: „źle”, „nią” i „chyba”, co nie było zbyt pomocne.
Nie mogłam rozszyfrować ich rozmowy. Wszystko działo się na moich oczach, a jednak czułam się tak jakbym oglądała telewizję. Nie byłam w stanie nic zrobić. Z całej tej bezsilności zamknęłam oczy. Poczułam, że ktoś mnie niesie. Nic mnie to nie obchodziło, w końcu i tak nie mogę nawet palcem kiwnąć.
Czułam się słaba i bezbronna. Czas się dłużył, a ja nie wiedziałam czy minęła minuta czy godzina odkąd zamknęłam oczy. Otworzyłam je dopiero, gdy poczułam miękki materac pode mną. Rozejrzałam się, z początku zdezorientowana, lecz później zaczęłam układać wszystkie fakty jak puzzle. Uświadomiłam sobie, że ten starszy facet jest czarodziejem, którego szukamy. Pewnie rozmawiali o mnie i o moimczym? Co tak naprawdę mi się przytrafiło? To nie było normalne, jestem tego pewna.
Omiotłam pomieszczenie bez emocyjnym spojrzeniem. Głowa nie przestała mnie jeszcze boleć, odczułam to od razu jak nią podniosłam by się rozejrzeć. Ignorując pulsowanie w skroni zaczęłam na powrót przyglądać się rzeczom wokół mnie.
Wszystkie meble zrobione były z ciemnego drewna, jak na mój gust było starsze ode mnie, świadczyły o tym rysy, którymi pokryte były lakierowane stoły, komody, krzesła i szafa stojąca w rogu. W pokoju było jedno okno, przez które wpadało światło poranka oświetlające stare i zakurzone, drewniane panele, a także wytapetowane zielone, pasiaste ściany. Umiejscowienie okna drażniło mnie i moje oczy, to dlatego, że malachitowa kanapa, na której leżałam przykryta kocem w tym samym odcieniu zielonego była miejscem, na które padało najwięcej światła. Moja oczy, dopiero wybudzone z pół snu, nie mogły długo przyzwyczaić się do tego wszystkiego.
Powoli położyłam jedną stopę na podłodze, kiedy nie napotkałam wewnętrznego konfliktu drugą zrobiłam to samo. Wreszcie, podpierając się kanapy zaczęłam wstawać. Znowu się zaskoczyłam, miałam zakwasy tak silne, że mięśnie moich ud trzęsły się jak galareta, kiedy wstawałam. Byłam ogromnie dumna kiedy nareszcie stałam wyprostowana. Zarzuciłam koc na ramiona i jeszcze raz omiotłam wzrokiem pokój. Wtedy dostrzegłam coś co przykuło moją uwagę na dłużej. Na etażerce stojącej obok kanapy zauważyłam oprawione w ramkę zdjęcie. Rama była złota z jakimś napisem wygrawerowanym u dołu, lecz przez ten cały kurz nie mogłam rozszyfrować co było tam napisane. Spojrzałam na zdjęcie i oniemiałam. Była tam kobieta wyglądająca jak moja zmarła mama.
Długo wpatrywałam się w jej zielone, szmaragdowe oczy, czekoladowe kaskady loków, które pachniały waniliowym szamponem. Kiedy patrzyłam na kobietę ze zdjęcia wszystkie wspomnienia, wszystko co tak usilnie pragnęłam zapomnieć wróciło z siłą tsunami. Widziałam nią, przez ułamek sekundy widziałam jak się uśmiecha wprost do mnie ze złotej ramy. Wydawało mi się nawet, że czuję jej perfumy. To zabawne, próbowałam o niej zapomnieć, o mojej mamie.
- Nie śpisz już. – usłyszałam znajomy głos za sobą. Zdziwiło mnie, że nawet nie podskoczyłam w miejscu, jak miałam w zwyczaju, gdy ktoś tak mnie podchodzi gdy rozmyślam. Może nawet wiedziałam, że za mną stoi Reynard, tylko wolałam myśleć oniej.
Jak się domyślałam palisandrowe panele naprawdę miały już swoje lata. Wystarczyło bym się obróciła, a one wydały z siebie symfonię skrzypnięć. Dziwnym trafem jak Reynard wchodził tu po schodach nie było nic słychać.
- Ta kobieta ze zdjęcia.- pokazałam mu zdjęcie w ramce, które trzymałam w rękach. Przyłapałam się nawet na tym, że trzymam je tak mocno, jakby ktoś miał mi je zaraz chcieć zabrać siłą. – Ona wygląda j-jak m-m-moja mama.
- Ja – i właśnie to był pierwszy raz, gdy widziałam jak Reynard zamilkł. Zupełnie jakby przestał być wredny, jakby na chwilę mnie rozumiał. No i nie był takim palantem.
- Sądzę, że powinniśmy w takim razie porozmawiać.- usłyszałam poważny głos. Wiedziałam do kogo należy jeszcze zanim się odwróciłam w stronę starszego faceta, który znikąd pojawił się za Reynardem.
- Kim ona była? Kim ona była dla ciebie? Czy ona..?
- Zbyt wiele pytań na raz, kruszyno, może powinniśmy zacząć od " Miło mi Cię poznać".
- T-taaak.- skwitowałam niepewnie.
- To nie jest najlepsze miejsce na rozmowy, chodź za mną. Winslet, dołączysz do nas, prawda?- zwrócił się do chłopaka, a ja wreszcie poznałam jego nazwisko.

***

- Jestem Floyd Williams.- mężczyzna wyciągnął ku mnie swoją dłoń, którą nie pewnie uścisnęłam.
- Megan Mc'Cras. – powiedziałam cicho, jednak byłam pewna, że usłyszał, bo uniósł brwi zaskoczony.- Margaret.- poprawiłam się widząc pytanie wymalowane w jego oczach.
- Właśnie coś mi tu nie grało. Elizabeth mówiła, że ma córkę Margaret. Teraz już wszystko jasne.
- E-Elizabeth? Pan znał moją mamę? – oczywiście, że tak, skąd miałby jej zdjęcie i to z dedykacją.
- Ja i twoja mama byliśmy przyjaciółmi. Chodziliśmy w jednym przedziale do Akademii.- nagle jego wzrok stał się nieobecny. Zauważyłam też, że nieznacznie zapadł się w zielono butelkowym fotelu.- Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi.- poprawił się, a mówił to tak poważnie jakby strzelił największą gafę na świecie. – Dlatego tak bardzo zdziwił mnie fakt, że pewnego razu, już po ukończeniu Akademii, zwyczajnie w świecie wyjechała nie mówiąc ani słowa. Tak bez pożegnania. Długi czas nie dostawałem od niej żadnych wiadomości, Nic! Kompletnie. – sposępniał trochę, a na jego twarzy zawitał cień. – Aż wtedy dowiedziałem się, że wyszła za mąż, do tego jest w ciąży. Właśnie z tobą, kruszyno. Potem spotkaliśmy się tylko raz. Ja
- Co się stało? – musiałam zapytać, widziałam w jego oczach, że najlepiej zmieniłby temat i zapomniał w ogóle o całej rozmowie.
- Dostałem list. – spojrzał mi w oczy, które były wciąż idealnie szmaragdowe, pomimo jego wieku.- Chciała się spotkać. Oczywiście byłem uradowany, no i żądałem wyjaśnień czemu uciekła, tak to nazwijmy. Miała pracę, miała przyjaciół, miałamnie. 
Przerwał na chwilę. Nie wytrzymał presji jaką wywarło utrzymanie spojrzenia, zastanawiało mnie wtedy, czy patrząc w moje oczy widział moją matkę, ale szybko oddaliłam od siebie te myśli. To nieistotne czy jestem do niej podobna, szkoda, że ta rozmowa go rani, ale mnie zraniło jak mając dziesięć lat dowiedziałam się, że nie zobaczę matki, bo ona nie żyje! Została zamordowana!
- Kiedy dostałem list miałaś siedem lat. Przyniosła mi twoje zdjęcie, zaczęła się zwierzać, starała się usprawiedliwić to, że zniknęła bez śladu na tak długo. Wiedziałem, że mnie okłamała mówiąc, że to była spontaniczna decyzja, nie miała daru do kłamania. Wtedy wyznała mi prawdę. Była w niebezpieczeństwie, ktoś na nią czyhał. Nie chciała powiedzieć kto, albo zwyczajnie nie wiedziała. Zdziwiło mnie, że w takiej sytuacji uciekła by się ożenić i założyć rodzinę. Powiedziała, że twojego ojca znała od dawna, kochali się. A jedyna szansa by mogła wziąć ślub pojawiła się dopiero po tym jak odeszła. Obiecałem ją chronić. Nie udało mi się na długo. Ktoś ją dopadł. Nie wiem dlaczego, nigdy nie odpowiedziała.
- A jednak chroniłeś ją przez trzy lata. Nie wiedząc kto i dlaczego chce jej śmierci? – usłyszałam zirytowany głos Reynarda, który siedział na fotelu obok mnie. Myślałam dokładnie to samo, ale nie odważyłabym się tego powiedzieć.
- Tak. – Floyd powiedział to patrząc na podłogę. Nie mogę go winić, za to, że nie wiedział wszystkiego i tak wiele mi pomógł. Jak widać ja wiedziałam jeszcze mniej.



Cóż, kolejny rozdział, nic dodać nic ująć. Zastawiam się czy ktokolwiek myślał, że Floyd to ojciec Meg. Nieważne, następny rozdział już tuż tuż.
Aerthis 


Wskazówka:
 
Yozs, yozs, yozs... HGLK GZOPRMT! Dsviv'h nb dlourhs uirvmw?

 

3 komentarze:

  1. Hej!
    Dopiero trafiłam na twojego bloga, ale powiem Ci, że zostanę tu na dłużej :)Ta historia niesamowicie wciąga :D I podoba mi się Twój styl pisania.
    Opowiadanie jest bardzo ciekawe, a ten rozdział, no po prostu brak słów :) Taki tajemniczy klimat. To bardzo smutne, że matka Margaret musiała bez słowa zostawić swojego najlepszego przyjaciela i ciekawe kto chce jej śmierci. Czekam z niecierpliwością na nexta, mam nadzieję, że nie każesz mi długo czekać. :D Dużo weny życzę :**
    Gdybyś chciała i miała chwilę czasu, serdecznie zapraszam do mnie, może ci się spodoba, byłoby miło ;)
    wtajemniczenipoczatekkonca.blogspot.com/
    Pozdrawiam i do następnego :**
    Juliet

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miły komentarz :)
      Na pewno zajrzę na twojego bloga :D
      Mam dużo czasu ostatnio i chciałabym go wykorzystać do granic możliwości na czytanie, a ty mi właśnie spadasz jak z nieba :) Już zabieram się za czytanie twojego bloga :*

      Pozdrawiam,
      Aerthis

      Usuń
  2. Jednak bardziej Harry Potter, czytałaś może? :)
    Przypomina mi się historia Snape'a i Lily Potter, on też chronił jej dziecko, również byli przyjaciółmi. Podoba mi sie, mam nadzieję, że będzie coś o matce Meg i Floydzie wiecej :)
    Lubię Reynarda, podobało mi się jego dokuczanie w lesie.
    Niesamowite, która godzina a ja muszę dokończyć Twojego bloga.

    amandiolabadeo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! :)

Sny o Rzeczywistości

Blue FireBlue Fire