czwartek, 23 kwietnia 2015

Rozdział IV cz. 1



Oh quiet down, I've had enough
I guess it's now or never
I've been around, I've settled up

I'll bolt soon or later


Imagine Dragons - Trouble




Nie pamiętam kiedy ostatnio się tak dobrze bawiłam. Wbrew moim przypuszczeniom Reynard może być naprawdę przyjacielski. Kto wie, może mam na niego dobry wpływ? Choć ja osobiście twierdzę, że całe to założenie jest błędem. Ja nigdy nie miałam na kogokolwiek dobrego wpływu.
Siedząc w tej metalowej puszce, starając się nie myśleć o tym, że auto prowadzone  jest przez nikogo innego jak Reynarda, wdałam się z nim w całkiem ambitną rozmowę. Rozmawialiśmy o wszystkim, począwszy od ulubionego koloru, do pogody. Szczerze mówiąc nie było aż tak ambitnie, chodziło mi bardziej o długość czasu, w którym nieprzerwanie prowadziliśmy wymianę zdań. Odkryłam, że lubię rozmawiać, po prostu czasami czuję się trochę niepewnie i to dlatego zamiast coś powiedzieć wybieram zachować milczenie. Ten czas spędzony na podróży do Akademii wraz z Reynardem naprowadza mnie powoli na drogę korygowania tej wady. Kto by pomyślał, że akurat z nim będę się tak dobrze dogadywać?
Ponad to, zauważyłam, że ta cała zaistniała sytuacja wychodzi na dobre i Winsletowi. Z każdym dniem tej „wyprawy” Reynard staje się coraz bardziej otwarty i nawet ośmieliłabym się stwierdzić, że po części jest miły. Nie wiem czy on sam to zauważył, ale ja widzę wyraźną poprawę w jego zachowaniu.
Właśnie Reynard'owi znowu udało się mnie rozśmieszyć. Zakryłam twarz dłońmi i oparłam głowę o kolana. Widząc moją reakcję Winslet uśmiechnął się od ucha do ucha, i dzięki Bogu wrócił spojrzeniem na drogę.
Zapanowała między nami cisza, ale taka przyjemna cisza. Jedna z tych, w których wiesz, że już nie trzeba nic dodać, po prostu cieszysz się z tego, że spędzasz czas z przyjacielem. Czyżbym właśnie nazwała Reynarda moim przyjacielem? Najwidoczniej. Jesteśmy teraz przyjaciółmi?
W mojej głowie nagle pokazał się obraz Reynarda i mnie, siedzących na wnęcę, na poddaszu, w domu Floyda. To Winslet mnie pocieszył, zachował się jak przyjaciel. Przyjaciele się o siebie troszczą, tak? Można powiedzieć, że udało mi się poskromić bestię.
Uśmiechnęłam się na samą myśl, że nie dość, że poskromiłam wredność Reynarda, to i na deser zrobiłam z niego przyjaciela. Oswoiłam go.
- Co cię tak bawi? – dołączył do mnie Reynard.
- Oswoiłam cię. – zaczęłam się śmiać. – Jesteśmy teraz przyjaciółmi, tak? – spojrzałam na niego. Wciąż się uśmiechał. Jego krystalicznie niebieskie oczy błyskały rozświetlane przez wesołe ogniki, które w nich tańczyły. Dziwiło mnie jakim cudem czarne włosy Reynarda pozostawały ciągle idealne, nieważne od sytuacji. Z takimi włosami mógłby reklamować szampony, mówiąc jak jego włosy wyglądają idealnie nieważne czy jest na imprezie, czy walczy ze spaczonym Wilkołakiem w samym środku lasu. W takich chwilach wolę nie myśleć jak ja wyglądam
- Wiesz po długich rozmyślaniach doszedłem do wniosku iż mogę znieść twoje humorki. – prowadził lewą ręką, a drugą zaczął mocno gestykulować.
- Moje humorki?! – udałam oburzenie, bo wiedziałam, że nie mogę teraz brać Reynarda na serio. Miał dobry humor do żartów, świadczył to ten uśmiech na jego twarzy. Miałam nadzieję, że był szczery.
- Już jesteśmy prawie na miejscu. – usłyszałam głos Reynarda zza kierownicy. Właśnie skręcał w boczną drogę.
Wlepiłam swoje spojrzenie w miasto widoczne za szybą. To już druga tak duża mieścina. Jednak tamta nie dorasta tej do pięt.
Obraz za oknem szybko znikał z mojego pola widzenia. Zastanawiało mnie dlaczego Reynard się tak spieszy, ale nie zamierzałam pytać. Zamiast tego pozwoliłam moim myślom swobodnie krążyć wokół idealnie czerwonych daszków domów o ścianach białych jak wapno. Przed każdym domem był idealnie przycięty trawnik wraz z krzewami idealnie ściętymi w różne zwierzęta. A przed każdym ogrodem był idealny podjazd wyłożony idealnie dobraną kostką. Idealnie.
Coś było nie tak w tej doskonałości, coś co powodowało, że z jednej strony czułam jak włos się jeży na karku, a z drugiej czułam przepełniającą mnie ciekawość. Te całe osiedla wyglądały dziwnie, zbyt perfekcyjnie by mogły istnieć w świecie jak nasz. Były jednak tak piękne, że nie potrafiłam nie zachwycać się ich wyglądem. 
Poczułam wręcz kuriozalne uczucie; uczucie że jestem w domu. Jednak jak mogę się tak czuć, gdy jestem w mieście tak idealnym, bez skazy? Nie pasuję tu, a nie wiedzieć czemu, mam wrażenie, że to tu jest moje miejsce. Co więcej, odczucie nasila się z każdym metrem, który samochód Floyda kierowany przez Reynarda pokonuje. 
Podobno Akademia jest blisko. Czy to jest mój dom?  Czy to jest właśnie to miejsce, ze wszystkich możliwych na świecie, jest moim miejscem? Skąd mam mieć pewność, że dobrze postąpiłam tamtego dnia, w którym wszystko się zmieniło. Czy wuj kiedykolwiek mi przebaczy, że go zdradziłam, tak jak on zdradził mnie? 
Okłamał mnie.
Potrząsnęłam głową. Nie potrafię o tym myśleć, choć jeszcze niedawno chciałam do niego zadzwonić. Szkoda, że Floyd nie miał telefonu, może gdybym wtedy zadzwoniła, może bym naprawiła to wszystko co zniszczyłam? Nie. To nie ja zniszczyłam, to nie moja wina, nigdy nie była.
- Dobrze wiesz, że masz w tym swój udział. – w mojej głowie rozbrzmiał głos upiornie podobny do mojego. Ona wciąż tu jest i czuwa, obserwuje. Może ma teraz rację, ale mam wrażenie, że lepiej by mi było bez niej. Czuję się dziwnie, kiedy wiem, że Iluzja ciągle ma na mnie oko.
Jak bardzo chciałabym by to nie była prawda. Nie dość to, że być może zepsułam na zawsze swoje relacje z jedyną rodziną jaka mi została, to na dodatek to. 
Czy naprawdę jestem tak silna, by zamienić swój głos sumienia w żywe alter-ego? Nie wiem co o tym sądzić. Jednak gdyby nawet to nie była prawda, niby jak miałaby powstać Iluzja? To jedyne wytłumaczenie. To nadal aczkolwiek nie wyjaśnia dlaczego moje „sumienie” jest takie podejrzane. I czy ten rytuał naprawdę był konieczny? Nie mogła mi tego powiedzieć wprost? Nie mogła uświadomić mnie, że nic mi nie będzie, że to tylko sen, oraz oczywiście poinformować o swoich intencjach? 
Czym dalej w to brnę, tym mam więcej pytań bez odpowiedzi.
Poczułam jak tracę czucie w nogach, zdecydowanie zbyt długo siedzę w tej pozycji. Usilnie wyprostowałam nogi na tyle, na ile pozwalało mi na to siedzenie w aucie, przy okazji starając się nie zwracać uwagi na ból w kończynach. Podparłam się łokciem i wbiłam spojrzenie w przestrzeń gdzieś za oknem. 
Czarne kropki zaczęły pojawiać mi się przed oczyma, a w głowie zaszumiało. Moja lewa ręka od razu powędrowała w stronę skroni. Ból jednak ustał za nim nawet moja dłoń jej sięgnęła.
No tak. Przecież jestem chora. Nie wiem nawet dokładnie na co, ale w Akademii pewnie powiedzą mi wszystko. 
Starałam się o tym nie myśleć. Wmawiałam sobie, że to tylko błahostka, wierzyłam w każde zapewnienia Floyda o tym, że nie powinnam się tym przejmować. Nie potrafię tak dłużej. Moje zaniki pamięci, utraty przytomności, bóle głowy, tak silne, że chce się płakać, a teraz jeszcze mroczki przed oczami – to nie są błahe rzeczy, a już na pewno nie kiedy występują razem. Nabieram pewności, że Floyd chciał mnie tylko uspokoić lub przynajmniej nie być tym, który powie mi jak poważna jest ta choroba. 
Chciałabym uciec od tego wszystkiego, do miejsca gdzie jest tylko spokój i cisza. To daje mi szczęście. Wybierając Akademię wybrałam to, co zabrało mi moją przystań, a przecież miało dać mi prawdziwe szczęście. Czy więc wybrałam źle? Chciałabym wiedzieć, chciałabym móc o tym nie myśleć.
Westchnęłam.
Zdziwiłam się, gdy usłyszałam muzykę z radia samochodowego. Byłam tak pochłonięta myślami, że nie usłyszałam melodii wcześniej?
Spojrzałam na Reynarda. Był spokojny jak zwykle, i jak zwykle miał na twarzy swoją maskę bez emocji. Z jednej strony sama chciałabym tak umieć ukrywać o czym myślę, co aktualnie czuję, a z drugiej byłabym wniebowzięta gdybym wiedziała co się teraz dzieje w głowie Reynarda. Nadal bowiem nie znam jego motywów, którymi się kieruje, nie wiem jak reaguje na niektóre sytuacje, a te rzeczy mogłabym naprawdę dobrze wykorzystać. Każda informacja o drugiej osobie jest ważna. 
- Można powiedzieć, że już jesteśmy w Akademii. – powiedział wolno niebieskooki, najwidoczniej wiedział, że się mu przyglądam.
Serce zaczęło bić mi mocniej, dłonie zacisnęłam mocno na kolanach, a  wzrok wbiłam w maskę auta. 
Czy jestem gotowa? Niedługo dojedziemy do Akademii, a wtedy spokojnie wysiądziemy z auta. Reynard będzie szedł przed siebie z głową podniesioną wysoko, dumnie, ja będę utykać za nim jak cień. Będziemy iść w ciszy, aż dojdziemy do tego budynku. Wtedy stanę na progu mojego przyszłego życia, tego co przyszykował dla mnie los. Będę stać i patrzeć na drzwi, myśląc czy je otworzyć, oraz co będzie jak to zrobię. Reynard przekroczy próg szybko, niedbale postawi ten krok, dla niego nic nie znaczący. To właśnie dlatego nie czułam w jego głosie zdenerwowania. Akademia jest dla niego jak chleb powszedni, dla mnie jest jak szczyt Kilimandżaro nieosiągalny.
Będę musiała postawić ten krok, zrobię to. Przejdę przez drzwi prowadzące mnie w stronę przyjaciół; w stronę wrogów; w stronę Magii; w stronę choroby; w stronę przyszłości; w stronę przeszłości; w stronę nadziei; w stronę rozczarowań; w stronę szczęścia; w stronę bólu; w stronę harmonii; w stronę wojny; w stronę taty; w stronę Iluzji.
I zrobię ten krok.
Kiedy Reynard zjechał z drogi i zatrzymał auto na jakimś parkingu, poczułam jak ściska mi się żołądek. To tutaj. Niepewnie rozejrzałam się dookoła. Byliśmy na parkingu otoczonym zielonymi tulipanowcami. Rzucały tyle cienia na nasz samochód, że aż poczułam chłód. 
Westchnęłam. A więc to teraz moje życie się zmieni, bezpowrotnie, tak?
Wdech, nie mogę oddychać. 
- Megan? Wszystko w porządku? Wyglądasz jak Floyd kiedy uświadomił sobie, że to ja siądę za kółkiem jego kochanego auta. – Reynard uśmiechał się ciepło w moją stronę. Nie patrzyłam na niego, ale byłam tego pewna.
Zaśmiałam się krótko, chociaż wcale nie chciałam. Spuściłam wzrok i pokręciłam głową. Potem znowu spojrzałam na Winsleta.
- Nie wiem czy jestem na to gotowa. – moje słowa były tak ciche, że Reynard musiał się pochylić w moją stronę by mnie dobrze słyszeć. Nawet nie zauważyłam kiedy odpiął pasy.
Przypominając sobie, że ja sama nadal jestem przypięta sięgnęłam do pasów i odpięłam się. 
- Gdybym dał ci dziesięć minut to byś była? – znał odpowiedź, a także doskonale wiedział, że ma rację. Zresztą jak zawsze.
- Nigdy nie będę. 
Westchnęliśmy razem.
- No, dalej, Megan. Najgorsze i najtrudniejsze już za tobą. – rzucił ochoczo.
- Co najgorsze i najtrudniejsze? – zdziwiłam się.
- Wytrzymałaś ze mną już niezły kawałek czasu. – zaserwował mi ten specjalny uśmiech zarezerwowany do onieśmielania grzecznych dziewczynek takich jak ja. 
Czy chciałam czy nie chciałam, zaśmiałam się.
- Masz śliczny uśmiech. – powiedział powoli. Wciąż pochylony w moją stronę, trochę zbyt blisko bym sobie tego życzyła. Od razu poczułam, że się rumienię. Rzadko zdarza mi się otrzymać komplement, a już na pewno nie w taki sposób i nie w takich okolicznościach. Odruchowo odwróciłam wzrok. Co ja bym dała za taką maskę jaką ma Reynard? Ku mojemu zdziwieniu, i zakłopotaniu, Reynard ujął mój podbródek i obrócił mnie bym ponownie na niego spojrzała. – Nie odbieraj mi tego uroczego widoku. uśmiechnął się. Nie byłam pewna co zrobić. Po prostu dałam się utopić w kolorze jego oczu i tym zabójczym uśmiechu. Reynard rzadko uśmiecha się w sposób inny niż cyniczny. Wolę jego szczery uśmiech. 
Poczułam jak tonę w jego oczach. Były takie piękne. Pamiętam jak pierwszy raz je zobaczyłam. Zastanawiałam się wtedy jak to możliwe by ktoś miał takie intensywny kolor oczu. Kolor jak laguna morska. 
Mogłam teraz tylko tonąć w ich pięknym odcieniu. W tym zabójczym, niebezpiecznym szaro-srebrnym. Już nawet przestało mnie martwić, że Reynard'a i mnie dzieliły zaledwie centymetry. Były tylko jego oczy. Te srebrne oczy.  Srebrne? Reynard zawsze miał takie? To ktoś inny miał srebrzyste jak księżyc tęczówki. Nagle w jego oczach zobaczyłam Iluzję.
- Reynard. – wyszeptałam ledwo. – Twoje oczy.
- Co z nimi? – powiedział spokojnie nie przestając zmniejszać dystansu pomiędzy naszymi twarzami.
- Są srebrne.
– zmusiłam się do odpowiedzi.

- M-moje oczy? Srebrne?
– momentalnie się odsunął, a ja miałam ochotę uderzyć się płasko ręką w twarz. Jak ja łatwo psuje takie chwile, chociaż nie mówię, że się nie cieszę z takiego obrotu spraw.
Reynard usiadł prosto na swoim miejscu kierowcy i spojrzał przed siebie, pomyślał chwilę po czym zwrócił się do mnie: 
- Chodź, nie każmy im na nas czekać. – trochę byłam zdezorientowana nagłym obrotem spraw, jednak jest dobrze. Na pewno lepiej niż jakby wydarzyło się to na co wyglądało, że miało się wydarzyć
Wysiedliśmy z auta w ciszy.
Kiedy spojrzałam w stronę chłopaka ujrzałam go pochłoniętego w rozmyśleniach. Niecodzienny widok widzieć Reynarda czymś tak ujęty. Śledząc jego wyraz twarzy zauważyłam, że co jakiś czas wpływają na nią przebłyski emocji. Lecz dlaczego w głównej mierze figuruje między nimi gniew?
Szliśmy ścieżką prosto usypaną szarym żwirem. Z obu stron dróżki posadzone były krzewy iglaste. Dalej od nas teren pokrywała równo ścięta zielona trawa usiana białymi stokrotkami.
Rozejrzałam się w wokół. Byliśmy w ogrodzie. Co rusz ścieżki, przed którymi dumnie stały ławeczki zrobione z ciemnego drewna tylko czekające by zapewnić odpoczynek komukolwiek w gorący dzień taki jak ten. A jednak stały samotne, opuszczone. Drzewa o ogromnych koronach dawały cień gdzieś z boku kompleksu.
Mój wzrok sam powiódł w górę ścieżki, tam dokąd zmierzaliśmy. Naprzeciwko nam znajdowała się piękna fontanna z rzeźbą, otoczoną czterema ławkami. Rzeźba przedstawiała dłoń, sięgającą w górę. Ręka sama w sobie opleciona była jakimiś mackami, kiedy tak o nich myślę nasuwa mi się obraz macek krakena. Z wnętrza dłoni tryskała woda, która formowała się w kulę, a potem wolno spływała na dno fontanny.
Nie zauważyłam nawet kiedy dach Akademii rzucił swój cień wprost na moją ścieżkę. Minęliśmy z Reynardem fontannę i skierowaliśmy się drogą prosto. Teraz przed nami stały duże, podwójne drzwi. Wejście do Akademii.
Był to właściwie korytarz, który był zaledwie przedsionkiem budynku Akademii.
Zatrzymaliśmy się.
- Jaką nazwę nosi Akademia? – mój głos się łamał, ale miał w sobie jakąś determinację, coś czego od dawna w nim nie było.
- Witaj w Phoenix Grand Academy! – rzucił w moją stronę Reynard, wyrzucając swoje ręce na boki w wymownym „ta-da”.
Wiedziałam, że teraz nie ma już odwrotu.
Jest teraz albo nigdy.
Skinęłam w stronę Reynarda. Ten otworzył mi drzwi. Widząc, że wciąż się ociągam pogonił mnie gestem dłoni. Weszłam do środka, a Winslet za mną.
Znalazłam się w wielkiej dwupiętrowej sali. Naprzeciwko mnie na parter spływały dwoiste schody wyłożone błękitnym dywanem, które pozostawiały między sobą dystans około dziesięciu metrów. Były tam dwie ławki ułożone w poprzek, a także kolejne podwójne drzwi na ścianie z dwoma kinkietami.
Kiedy mój wzrok powędrował w górę oniemiałam. Była tam gigantyczna kula żółtego światła. Służyła tu jak widać za żyrandol.
Reynard widocznie widział moje zdumienie, ponieważ uśmiechnął się cynicznie. Było mi obojętne czy uważa mnie za dzieciną, czy coś w tym stylu. Ja, nie przywykłam do oglądania tak niesamowitych rzeczy, więc każdy popis magiczny chłonęłam jak gąbka wodę.
- Chodź musisz się zameldować u Iris. – usłyszałam znudzony głos Reynard'a za swoimi plecami. On jest jak dziecko, kiedy dostanie nową zabawkę oczy szklą mu się jak dwa kryształy górskie, jednak kiedy pobawi się nią przez kwadrans – rzuca ją w kąt. Reynard naprawdę szybko się nudzi.
- Kim jest Iris? – spytałam wciąż podziwiając salę.
Moją uwagę skupiłam na suficie. Były tam freski przedstawiające cztery żywioły. Woda – rozszalałe morze, falę bijące o brzeg. Powietrze – ptaki o śnieżnobiałych skrzydłach latające na błękitnym niebie, gubiące piękne pióra. Ziemia – wielkie zielone drzewo, skute zielonymi pnączami. Ogień – czerwono-złote języki liżące przestrzeń, gubiące wszystko na co się natkną.
- Iris jest sekretarką Dyrektora Weakley'a. Musi wiedzieć, że przybyliśmy.
- Oh. – westchnęłam. Chciałabym tu zostać w tej sali, móc podziwiać i chłonąć piękno otoczenia, lecz nie po to tu przybyłam.
Najgorszy, pierwszy krok już za mną.
Udaliśmy się schodami w górę, a potem poszliśmy korytarzem prosto. Było tu dużo obrazów osób, których oczywiście nie mogłam znać. Spuściłam więc wzrok na podłogę i szłam cicho za niebieskookim chłopakiem ze słabością do psucia innym humoru.
Na końcu korytarza były pojedyncze drzwi oprawione pozłacanym metalem. Tabliczka nad nimi mówiła „Gabinet Dyrektora”.
Wzięłam głęboki oddech, gdy wraz z moim przewodnikiem weszliśmy do środka. Dziwiło mnie dlaczego Reynard nie zapukał, byłam już przygotowana na rozgniewane krzyki kiedy przywitał mnie melodyjny głos pani Iris:
- Wchodźcie, śmiało!  – pogoniła nas gestem dłoni.
Ujrzałam malutki pokoik ze ścianami wyłożonymi tapetą w złocisto-pomarańczowe paski. Podłoga była z twardych, drewnianych paneli, lecz na środku pomieszczenia leżał włochaty niebieski dywan. Światło wpadało do pokoju przez dwa okna z białymi zasłonami w księżyce.
Moje zachwycone otoczeniem spojrzenie pomknęło w stronę małego biurka. Srebrzysta plakieta jasno głosiła czarnym drukiem: Asystentka I. Moss.
- Usiądź skarbie. – uśmiechnęła się w moją stronę pani Moss pokazując mi dwa krzesła naprzeciw jej biurka.
Usiadłam grzecznie, powiedziałabym nawet, że byłam lekko onieśmielona przez ten anielski uśmiech, który zaserwowała mi ta kobieta.
Reynard nie zajął miejsca obok, machnął tyko niedbale ręką i pozostał tam gdzie był.
Przede mną kobieta o szczerozłotym uśmiechu wstukiwała coś na klawiaturze komputera. Co chwilę jakiś blond lok spadał jej na twarz i musiała go zaczepić za ucho. Miała błękitne oczy, błyszczące jak dwie gwiazdy. Jej cera nie miała żadnych niedoskonałości, była idealne i to bez jakichkolwiek pudrów, czy innych kosmetyków. Iris wyglądała na około dwadzieścia lat, ale jestem pewna, że była co najmniej połowę starsza. Zdradzało ją spojrzenie przepełnione doświadczeniem, a także ten dobrotliwy uśmiech.
Dziwiło mnie tylko jakim cudem wygląda tak idealnie.
- Jak masz na imię skarbeńku? – jej wzrok wrócił na chwilę do nas, lecz tylko na sekundę, potem znowu utkwił w monitorze.
- Me… Znaczy Margaret Mc'Cras. – w porę przypomniałam sobie o używaniu dłuższej formy. Iris chyba to zauważyła, bo na chwilę jej uśmiech znów powrócił na tę jej anielską twarz.
- Widzę. – powiedziała przeciągle, przechylając się w stronę monitora. - Grupa pierwsza, klasa pierwsza. Tak. To jesteś ty. Byłaś już przydzielona. Twoja grupa ma teraz Matematykę w sali 1. – mówiąc to wcisnęła na klawiaturze kombinację Ctrl+P, a z drukarki na szafce obok biurka wysunęła się kartka z niebieskimi tabelkami. – Twój rozkład zajęć. – uśmiechnęła się podając mi kartkę, którą niepewnie przyjęłam.
Spojrzałam na mój plan zajęć. Na to wychodzi, że później mam zajęcia z Magii Ziemi.Nie jestem pewna, czy to się dobrze skończy, przecież ja w ogóle nie znam się na Magii!
Iris widząc moje zakłopotanie dodała szybko po spojrzeniu ponownie na monitor komputera:
- Zajęcie z Żywiołu Ziemi są dla studentów trzeciej klasy, ty i inni uczniowie klasy pierwszej, a także drugiej macie wolne. Szczęściarze. – zaśmiała się wesoło.
- Skoro już wszystko załatwione nie widzę potrzeby w dalszym przeszkadzaniu pannie Moss. – wtrącił się Reynard, który od pewnego czasu pozostawał cicho.
Miał rację, ale ja miałam coś jeszcze do zrobienia.
- Tak, tak, oczywiście. – powiedziała śpiewnym włosem blondynka zaglądając do jakiejś teczki z aktami.
Reynard udał się do wyjścia. Wstałam szybko i go dogoniłam. Nagle stojąc już ramię, w ramię z chłopakiem odwróciłam się do asystentki dyrektora i rzuciłam:
- Pani Moss… Cóż… To delikatna sprawa… – przygryzłam dolną wargę. – Powiedziano mi, że będę mogła się tu dowiedzieć czegoś o moim zaginionym ojcu – czarodzieju…
Iris podniosła wzrok znad papierów i spojrzała na mnie zaciekawiona.
- Przykro mi Megan. Jednak to nie jest wcale takie proste. – pokręciła głową i westchnęła. Z wolna podniosła się z obrotowego fotelu. – Musiałabym uzyskać dostęp do Dolnych Archiwów. Niestety go nie mam. – znów westchnęła jakby sama  myśl o tym była krzywdząca. – Przepraszam, że nie mogę ci pomóc.
- Megan… – usłyszałam za sobą głos Reynarda. Nie był zbytnio zadowolony. – Idziemy. – powiedział chłodno. Nie zamierzałam się z nim kłócić. Jeszcze by przyszedł tutaj dyrektor z pokoju obok, a wtedy miałabym przechlapane.
- Dziękuję. – rzuciłam w stronę Iris wraz z uśmiechem, który na sobie wmusiłam.
Kiedy drzwi się za nami zamknęły poczułam dopiero jak niekomfortowo się teraz czuję w pobliżu Reynarda, jak bardzo musiałam go zirytować sytuacją, którą spowodowałam w gabinecie…
- Nie mogłaś się powstrzymać, co? – warknął w moją stronę.
Westchnęłam.
- Ty nie chciałbyś wiedzieć czegoś takiego? No, tak! Ty przecież już wiesz, więc nie zrozumiesz jak to jest…
Zapadła między nami niekomfortowa cisza.
Szłam za Reynardem potulnie i bez sprzeciwów. Nie wiem dokąd mnie prowadził, ale zaufałam mu, że wie co robi. Kiedy nagle się zatrzymał i odwrócił  – omal na niego nie wpadłam.
Ciszę, w której szliśmy zakłócił dzwonek – najzwyklejszy, taki jak w każdej szkole – ogłaszający przerwę.
- Musisz się stawić u Deirdre Bruce, która jest Zarządczynią damskiego internatu. – nachylił się nade mną mówiąc to. Wyglądał, że myślami był gdzieś zupełnie indziej.
- Nie pomożesz mi?! – mój głos zaskoczył mnie samą, był piskliwy i zdenerwowany.
- Mam ważne rzeczy do zrobienia. – mruknął i mnie wyminął znikając w niemałym tłumie osób w czarno-niebieskich strojach.
- Oczywiście.


Witam, po przerwie! :p
Cóż, przykro mi, że wyszło jak wyszło. Ostatnio miałam problemy z moim bloggerem. Jednak widzę, że wszystko jest już w jak najlepszej formie! Mogę formatować tekst, czcionkę, ani jej rozmiar sam się nie zmienia. No, i mam nadzieję, że nie wyskoczą mi znowu „errory” jak będę próbować dodać komentarz gdziekolwiek. Nie wiem dlaczego tak miałam, ale wole w to nie brnąć skoro już wszystko jest jak należy.
Mam nadzieję, że nie było dużo błędów w tym rozdziale. :{
Rozdział krótki, miał być dłuższy. Nie mam niebieskiego pojęcia (nie pytajcie dlaczego niebieskiego… Naprawdę nie warto… Głupi zakład!) jak go sobie wyobrażaliście, jednak jeżeli przerósł wasze oczekiwania to jestem zadowolona.
Już nie mogę się doczekać następnego. Ja. xD
Będzie się dużo działo. Znaczy pomiędzy wierszami jak zwykle. Końcówka następnego rozdziału wywróci wam wszystko w co wierzyliście (albo przynajmniej ja sądziłam, że wierzycie :3)!
Megan będzie musiała sobie jakoś poradzić bez Rey'a, który poszedł robić „rzeczy”. Spokojnie, dowiemy się co to są za rzeczy!
Śmiało, chcę znać waszą opinię co do rozdziału. Miło by było też poznać wasze teorie! No, i co ile wstawiać rozdziały?
UWAGA! Kto rozwiąże tę zagadkę? :) Dodałam też zagadki w reszcie rozdziałów! ;P Piszcie jak je rozszyfrujecie!



Wskazówka:

GIFHG GSVN! GIFHG GSVN ZOO! GSVB ZIV HLLLL GIFHGDLIGSB! - li nzbyv mlg?

4 komentarze:

  1. Hej!
    No i jestem, tak jak obiecałam. Wiesz, co? Nawet się nie spostrzegłam, jak doszłam do końca :) A teraz czuję taki niedosyt, bo już zaczęło być ciekawie, ta Akademia i w ogóle. I jeszcze Reynard poszedł załatwiać jakieś tajemnicze sprawy...Kiedy następny rozdział? :P
    Mówiłaś, że chcesz pisać tak jak ja, a jak czytam Twojego bloga, to mam wrażenie jakbym czytała książkę, serio :) Takie dokładne opisy i w ogóle wszystko takie dopracowane.
    Cieszę się, że Reynard i Megan tak dobrze się dogadują. Kurczę, jak była ta scena w samochodzie, to myślałam, że on naprawdę ją pocałuje... Ach, romantyczka ze mnie :D
    I ten jej zaginiony ojciec, hmm na razie nie mam żadnych teorii, ale postaram się to rozpracować xD A ta dziwna choroba? Może to ma związek z magią, może Meg będzie miała jakieś nadprzyrodzone zdolności? Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i weny, weny i jeszcze raz weny! :)
    Pozdrawiam :**
    Juliet

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam!

      Cieszę się, że podobał ci się rozdział :) Następny mogłabym wstawić w poniedziałek, bo mam już go prawie skończonego.
      Jeżeli chodzi o scenę w samochodzie, ojca Megan i chorobę to spokojnie, wszystko w swoim czasie :P
      Wena się przyda, dziękuję! :P

      Również pozdrawiam,
      Aerthis

      Usuń
  2. Bardzo chętnie rozszyfrowałabym ten szyfr gdybym miała jakikolwiek do tego talent, niestety, zawsze byłam w tym kiepska :(
    Na początek kilka błędów do poprawienia, nie jest ich jakoś bardzo dużo, ale trochę u każdego się znajdzie :)
    Winslet aby uśmiechnął się od ucha do
    bez aby
    Miałam nadzieje, że był szczery.
    nadzieję
    niby jak miała by
    miałaby
    byłabym w niebo wzięta gdybym
    wniebowzięta
    mnie wstronę przyjaciół;
    w stronę
    Dech
    Wdech
    poczułam, że się rumienie
    rumienię
    ramie, w ramię z
    ramię
    Ty nie chciał byś wiedzieć
    chciałabyś
    Odnośnie tekstu, wreszcie Akademia :) Przez cały ten rozdział nie mogłam doczekać się kiedy w końcu do niej dojadą. Zapowiada się bardzo ciekawie, ale dziwi mnie, że Reynard zostawił naszą bohaterkę samą :/ Ona nikogo tam nie zna a on zamiast jej pomóc to sobie gdzieś poszedł! Dobrze, że wyjaśnisz co załatwia bo mnie to intryguje.
    Ciekawi mnie również co stało się z jego oczami, zmieniają mu kolor? To bardzo dziwne, jeszcze ta wzmianka, że sa takie jak Iluzji... Przecież nie on jest Iluzją, to niemożliwe, prawda?
    Rozdział nie wydaje mi się za krótki, według mnie jest idealny. Czekam na kolejny, jak dla mnie możesz je wstawiać codziennie :)
    Pozdrawiam

    amandiolabadeo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!

      Jeżeli chodzi o szyfr to dwa słowa: Atbash Cipher. :P
      I oczywiście dziękuję za wyłapanie błędów :D
      Jeżeli mam być szczera to Megan jeszcze wyjdzie na dobre to, że Reynard ją zostawił. Dlaczego? Już niedługo się dowiesz :D
      Oczy zawsze pokazują prawdę :P Spokojnie Reynard nie jest Iluzją, nie w tym sensie :D
      Następny rozdział już w poniedziałek, chociaż kto wie? Muszę dopracować w nim parę szczegółów i ujrzy światło dnia.

      Pozdrawiam,
      Aerthis

      Usuń

Dziękuję za komentarz! :)

Sny o Rzeczywistości

Blue FireBlue Fire