niedziela, 26 kwietnia 2015

Rozdział IV cz. 2



I can't decide
Whether you should live or die
Oh, you'll probably go to heaven
Please don't hang your head and cry
No wonder why
My heart feels dead inside
It's cold and hard and petrified
Lock the doors and close the blinds
We're going for a ride

Scissor Sisters - I Can't Decide


Szedł pośród tłumu niebieskich mundurków. Ludzie wokół niego pchali się i przepychali – zupełnie jakby spieszyli się do zrobienia czegoś pożytecznego ze swoim życiem, pomyślał. Nie rozumiał ich w ogóle. Równie dobrze mogliby stać pod ścianą całą przerwę; zamiast tego pchają się i utrudniają wartościowym osobom, jak na przykład on, wypełnienie swoich obowiązków. W imię czego? Spotkania z ich równie pustymi znajomymi by sobie „pogadać”?
Marnują swój czas! Głupcy, zganił ich w myślach Reynard.
Wrócił korytarzem do Głównej Sali, a potem wszedł do pokoju znajdującego się pomiędzy dwoma szerokimi schodami.
Już od wejścia poczuł zapach starego papieru i kurzu. Nie chciało mu się kasłać, choć trzeba przyznać, że Bibliotece unosiło się zawsze bardzo dużo pyłu.
Rozejrzał się po rotundzie, bo owa biblioteka została zbudowana na planie koła. Pod ścianami stały wysokie regały z książkami, które zostały napisane bardzo, ale to bardzo dawno, przed jego narodzinami. Szukał wzrokiem po drabinach, przymocowanych do pozłacanej obręczy znajdującej się nad biblioteczkami.
Kiedy nie znalazł osoby, której szukał westchnął teatralnie znudzony i udał się do schodów na środku kolistego pomieszczenia. Były okrągłe i wyłożone krwistym dywanem.
Jeżeli nie znalazł go tutaj to będzie musiał zejść na sam dół. Cztery piętra! Tyle będzie musiał pokonać.
Szedł w ciszy starając się nie wypaść z równowagi. „To po co tak się męczę jest tego warte” wmawiał sobie, gdy z czasem jak schodził w dół Biblioteki na schody padało coraz to mniej światła słonecznego.
Na pierwszym piętrze jest zawsze jasno, nawet w nocy – księżyc zapewnia wystarczająco dużo swojego światła by ktokolwiek mógł wędrować wtedy po Bibliotece. Na niższy poziomach zamiast naturalnego oświetlenia można znaleźć miniaturowe wersje Słońca z Głównej Sali, przyczepione w równych odstępach do sufitu.
Gdy znalazł się na samym dole przypomniał sobie jak bardzo tego nie cierpiał. Nie znosił pokonywać tej trasy schodząc w głąb Biblioteki, ale prawdziwy ból czuł dopiero w drodze powrotnej. Z każdym piętrem stopnie wydają się wyższe niż poprzednie, a w nozdrzach aż kręci od kurzu jaki unosi się na Czwartym Poziomie.
Bez zbędnych ceregieli udał się do gabinetu Tony'ego.
Skoro przebył tę znienawidzoną drogę, tylko po to aby rozmówić z nim kilka zdań i wyjść, uznał, że nie będzie się zbytnio kłopotał pukaniem. Nie wierzył również, jakoby Dawison był czymś specjalnie zajęty, czy też by skąpił znajomym spotkań z nim. Pragnął ich obu – znajomych i spotkań z nimi. W końcu był Starszym Asystentem Bibliotekarki, przypadło mu dbanie o archiwa, więc specjalnie zły nie może być, gdy ktoś przyjdzie w środku jego dyżuru.
Reynard trochę mu współczuł… nie to niewłaściwe słowo. Wystarczy powiedzieć, że sam nie chciałby być w jego sytuacji, ale nie czuł, żeby było mu szkoda chłopaka, bynajmniej. 
Pchnął lekko drzwi, a te ukazały mu biuro jego „kolegi”. Papiery i akta wypadały z szafek i zagracały podłogę. Odręczne notatki pisane w czarnym, a także czerwonym kolorze zostały przypięte do tablicy wiszącej na ścianie, za Tonym. 
Włosy chłopaka były w nieładzie, widać że często łapał się za głowę, kiedy nie mógł pozbierać myśli. Na jego nieszczęście były na tyle długie by mogły odstawać niezgrabnie we wszystkie strony. Jego włosy miały zwykle orzechowy kolor, jednak widocznie nie mył ich od jakiegoś czasu, bo widocznie przyciemniały. 
Biała koszula wisiała na nim nieforemnie rozpięta u górze, czarny krawat w szare pasy wisiał jak szal, a guzik od prawego mankietu znikł bez śladu.
Sam Tony spoglądał na papiery ułożone niechlujnie w stosach na jego biurku i mamrotał coś do siebie, zapewne obliczenia. 
- Trzy, siedem, sześć. Nie! Trzy, siedem, dziewięć!
- Tony, tu Reynard. –  mruknął chłopak podchodząc do biurka Tony'ego. 
- Dziewięć, sześć… Reynard. Trzy… Dwa. – westchnął podnosząc swoje spojrzenie w stronę niebieskookiego. – W jakiej sprawie przybyłeś?
- A czy to nie jest oczywiste? – obruszył się Reynard. Znali się wystarczająco długo, by Dawison wiedział po co mógł przyjść do niego Winslet.
- No tak. Właśnie słyszałem, że wróciłeś, ale nie sądziłem, że tak szybko się tu pofatygujesz. – Tony pokręcił głową , jakoby nie dowierzając.
- Nie lubię marnować czasu. – rzucił od niechcenia patrząc gdzieś w bok. – Przy okazji przyniosłem raport. – powiedział sięgając do kieszeni ciemnego płaszcza. Wyjął z niej starannie poskładaną kartkę z rękopisem. Położył ją na biurku tuż przed Tonym. Reynard nie spodziewał się, że Starszy Asystent zaszczyci go zdziwieniem. 
- Raport? – usłyszał głos chłopaka, był szczerze zaintrygowany.
- Coś nie tak? – zdziwił się Reynard.
- Rekruci tacy jak ty – nie składają raportów. Pełnoprawni Członkowie Zgromadzenia składają takie meldunki. Nowicjusze przekazuję wiadomości ustnie mnie i innym Starszym Stażystom, należącym do Zgromadzenia. Wówczas my przygotowujemy relacje i oddajemy ją Starszyźnie.
- Mówisz jakbyś był zawiedziony. – rzucił Reynard widocznie w ogóle nie zaciekawiony tyradą znajomego. 
- Nie, nie jestem. – westchnął chłopak za biurkiem. Spojrzał na czarnowłosego i pokręcił głową. – Pewnie chcesz swoją „nagrodę”?
- Po to tu przyszedłem. – wzruszył ramionami i podszedł bliżej do chłopaka, który zaczął wypisywać czek.
- Dwa i pół teraz, siedem i pół po przyjęciu raportu. – Tony zakomunikował sucho Reynard'owi, którego bardziej obchodził kleks na jednym z papierów walających się na podłodze, niż ta cała rozmowa.
Reynard zaśmiał się gorzko.
- Widać co ich bardziej interesuje. – pokręcił głową wciąż nie mogąc przestać się śmiać. – Bezpiecznie przywieziony student, czy to co napisałem w raporcie. 
- Dziwisz im się? Jeżeli tak, to po co w ogóle chcesz dołączyć do Zgromadzenia?
- Wiesz, liczyłem na wspólne pikniki po pracy. – rzucił wesoło Reynard, któremu aż źrenice się powiększyły, gdy zobaczył, że Tony skończył wypisywać czek. – Albo przynajmniej jakąś egzekucję. To jak będzie? Kiedy następna krwawa łaźnia?
- Opanuj swój zew krwi. – zaserwował mu chłodne spojrzenie.
- Czasami to silniejsze. – uśmiechnął się od ucha do ucha spoglądając w sufit.
- Żadnych mordów nie będzie, nie zapędzaj się. Widzę co napisałeś w raporcie. Nie będę go całego czytał, bo mi nie wolno, ale… Co odkryłeś?
- Że dziewczyna jest głupia jak but, albo gorzej. – parsknął śmiechem niebieskooki. 
- Naprawdę aż tak źle? – zdziwił się Tony.
- Gdyby moje życie miało zależeć od niej lub od suszonej śliwki… Zaufałbym śliwce! – powiedział, a całe pomieszczenie wypełniło się śmiechem. 
- Czyli tak jak zakładałeś od początku. Mogłem się jednak założyć, ale bałem się, że znowu przegram. – odparł po długiej chwili Tony.
- Nadzieja umiera ostatnia, w końcu ktoś będzie. – rzucił Winslet widocznie znudzony obrotem, który przybrała rozmowa.
- Zrozumiesz, że to powiedzenie jest błędne dopiero kiedy przydzielą cię tam gdzie mnie. – odparł Tony podpierając się łokciem, nad biurkiem.
- O to akurat nie muszę się martwić. – Reynard puścił mu „oczko”.
- Ach, tak?
- Załatwiłem sobie całkiem uroczą robotkę. – powiedział sięgając po czek leżący na biurku, co dało do zrozumienia Tony'emu, że to już koniec pogawędki.
- Nie każdy ma tak prosto. – zasmucił się chłopak próbujący zapiąć koszule, krawatem się w ogóle nie przejmował, pewnie uznał, że bez lustra tego nie zrobi. 
Reynard chwilę myślał nad słowami Starszego Asystenta. „Nie każdy ma tak łatwo” – oczywiście, że nie wiesz do kogo to mówisz.
- Jednak nie tylko po to przyszedłem. – odparł Winslet jednak widząc, że Tony obdarzył go czujnym spojrzeniem po prostu kontynuował. – Przyszedłem do ciebie z prośbą i naprawdę proszę byś zrobił tak jak proszę. Prędzej czy później dotrze do ciebie pewna dziewczyna prosząc byś pokazał jej akta, gdyż poszukuje swojego zaginionego ojca. Nie rób tego. – Reynard pochylił się nad biurkiem Tony'ego i nad nim samym patrząc z powagą w oczy.
- Dlaczego mam tego nie robić? – Davison od razu zdziwił się prośbą kolegi.
- Powiedzmy, że ta dziewczyna kopie trochę za głęboko i lepiej będzie uciąć jej poszukiwania kiedy jeszcze jesteśmy w stanie.
- Jakie są szanse, że mówisz o tej dziewczynie, po którą cię Oni wysłali? – Tony ściszył swój ton głosu do szeptu uważnie obserwując drzwi jakby bał się, że ktoś zaraz wejdzie i usłyszy o czym rozmawiają.
- Wysokie. To nawet lepiej, że wiesz o kogo chodzi. Chcę byś zrobił wszystko co w twojej mocy by nie dokopała się głębiej. Rozmawiałem też z Iris, „poprosiłem grzecznie” by współpracowała, jednak cieszę się, że ty jesteś bardziej podatny na sugestie. – poklepał go po ramieniu i udał się w stronę drzwi.
- Jeżeli to wszystko to prosiłbym cię byś zostawił mnie z moimi papierami. – odpowiedział Tony kiedy wróciła mu mowa.
- Dobrze. 
Rzucili sobie krótkie pozdrowienia, po czym Winslet opuścił gabinet Tony'ego.
- Ten dzień będzie naprawdę pracowity. – czarnowłosy wziął się pod boki, po czym dopiero sobie przypomniał, że czeka go jeszcze wędrówka po schodach. – Tak człowiekowi zepsuć humor. – westchnął zażenowany.

***

Po męczącej wyprawie na górę schodów Reynard czuł, że ma ochotę wyklinać budowniczych tej Akademii, za to, że nie zamontowali zwykłej windy. Zamiast tego udał się zwyczajnie w stronę wyjścia z budynku, starając się nie zwracać niczyjej uwagi, lecz było to trudne, kiedy każdy cię dobrze znał.
- Pieprzyć te schody. – zaklął kiedy przechodził przez podwójne drzwi do holu prowadzącego do wyjścia.
Opuścił szkołę możliwie najzwyczajniej, nie oglądał się czy ktoś patrzy w jego stronę, czy też zastanawia się dlaczego nie idzie na lekcję, która już się zaczęła. Pragnął tego wszystkiego uniknąć, co by mu groziło, gdyby ktoś zobaczył po co opuszcza Akademię
- Pieprzyć tą Akademię. – zaklął ponownie, gdy skręcał w boczną ścieżkę, upewniając się, że nikt nie zwraca uwagi na to, że jako jedyny nie wraca do szkoły na zajęcia. 
Już z daleka dojrzał kamery bacznie obserwujące jego cel. Kto by pomyślał, że wystarczy jedynie pstryknięcie palcem by się ich pozbyć?
Wreszcie dotarł do wielkiej bramy, wczoraj otworzyli ją, bo wiedzieli, że przyjedzie, choć i tak na pewno była pilnowana. Jeszcze by jakiemuś studentowi przyszło do głowy uciekać ze szkoły na wagary. Czekaj, przecież on teraz… Nieważne, pomyślał podchodząc do bramy. Wyciągnął dłonie w jej stronę, a elektroniczny mechanizm zamontowany na bramie strzelił paroma błękitnymi iskierkami. Brama się otworzyła.
- Pieprzyć tę głupią bramę. – pokręcił głową z niedowierzaniem jak proste dla niego było uporanie się z jej blokadą.
Rozejrzał się na parkingu, ale nie widział nigdzie samochodu Floyd'a. Ktoś musiał już się pofatygować, by go zwrócić jego prawowitemu właścicielowi. Powodzenia tam na drogach, zwłaszcza ze Spaczonymi Wilkołakami. Na tę myśl chłopak pokręcił głową. 
Z braku innych możliwości wybrał czarnego jeepa stojącego samotnie na parkingu. Odpali go choćby bez kluczyków, pomyślał. Ucieszył się jednak kiedy się okazało, że ktoś w pośpiechu zostawił kluczyki w stacyjce. 
Szybko wszedł do samochodu i odpalił go, upewniając się, że nikt nie zmierza w stronę parkingu. Ruszył wolno, mijając bramę miał czas by rzucić odpowiednie zaklęcie, sprawiające zamknięcie bramy.
Wreszcie odetchnął – był wolny.

***

Minęły już dwie godziny odkąd Reynard znalazł się w pobliskim mieście, a dokładniej w klubie nocnym w pobliskim mieście. Siedział przy barze otoczony zewsząd pustymi szklankami i kuflami. Opierał bok twarzy o blat baru. Szczerze mówiąc sam nie pamiętał czy to ze zmęczenia, które nagle poczuł, czy może przez fakt, że nie chciało mu się utrzymywać głowy prosto, bo wydawała się ciężka.
- Chciałbym się upić. – rzucił do barmana, który właśnie podawał kolejny kufel piwa, który zamówił. Jego głos był nieobecny i zmęczony, jakby jego własne usta nie miały ochoty na taki trud jakim była rozmowa.
- Sądziłem, że zrobiłeś to półtorej godziny temu. – stwierdził racjonalnie barman polerując pusty kufel ścierką, zupełnie jakby był diamentem.
- Co za absurd! – Reynard wyrzucił nagle ręce w górę. – Ile płacę? – powiedział lekko przedłużając ostatnie słowo.
Barman był sceptycznie nastawiony do tego klienta, miał ogromną nadzieję, że chłopak miał pieniądze. Kiedy podał mu cenę jego wieczornej zabawy, również był niepewny czy mu zapłaci, bowiem chłopak wydawał się go całkowicie zbywać.
Reynard położył na blat baru pełną kwotę, jaką otrzymał po zrealizowaniu czeku. Barman był zdziwiony jakby zobaczył zmartwychwstanie Elvisa, ale nie przeszkadzało mu jakoś specjalnie, że się pomylił co do chłopaka. Wydał mu resztę jaką był jeden cent i zajął się zamówieniem grupki osób, które niedawno przybyły.
- Mówiłem wam! Pamiętam, że mówiłem. – rzucał na boki Reynard trzymając szczelnie w dłoniach swojego centa.
Może jednak był pijany, ale nie był wystarczający by jego czujność utonęła w morzu alkoholu jaki wypił. Nie dziwne więc, że zauważył, iż grupka nowo przybyłych bacznie go obserwuje i to od dawna. 
Wrócił jeszcze na chwilę na swoje miejsce przy barze, tylko po to, aby wypić ostatni kufel jaki zamówił. Rzucił się na piwo jak wąż, a zrobił to tak szybko, że wiele osób siedzących przy barze zaczęło patrzeć na niego z podziwem.
Czując spojrzenie trzech rosłych mężczyzn na swoich plecach, postanowił, że wyjdzie możliwie najszybciej. Z głupkowatym uśmieszkiem opuścił bar. 
Na zewnątrz przywitał go mrok i chłód. Nie spodziewał się, że będzie już tak późno, najwyraźniej dwie godziny spędzone w tym klubie powinny być tak naprawdę jedną. Najlepiej nie całą. 
Rozejrzał się wokół czując świdrujące go spojrzenia trójki podążających za nim osób. Prychnął na myśl tego co zamierza zrobić. Westchnął, wziął się pod boki, po czym ruszył w możliwy pierwszy ślepy zaułek. Cicho nucąc szedł uliczką, aż przed nim nie pojawiła się murowana ściana z czerwonej cegły. Odwrócił się na pięcie.
- Ups! – odezwał się w stronę nadchodzących w jego stronę trzech mężczyzn. 
Każdy zwykły człowiek wolałby omijać takich jak oni. Przesiadują w barach, czyhając na bardziej majętniejszych klientów. Jeżeli takowy się zjawi czekają aż zacznie mu szumieć w głowie, a potem zasadzają się na niego w jakiejś ciemnej uliczce. Nie obchodzi ich kogo pobiją, zależy im tylko na portfelu osobnika.
Reynard szybko spostrzegł, że to faktycznie jest trójka, której szukał. Zresztą kto inny, jak nie oni wpadłby na tak bezmyślny pomysł? Niebieskooki wiedział, że nie powinien stawiać sobie oporów, należy im się porządna nauczka.
Po lewej stał tak samo jak wysoki, tak i gruby osobnik. Fakt, że był łysy, miał wbite oko i szramę na ramieniu, które pokazywał jak trofeum, nie nosząc kurtki z rękawami, sprawiał, że każdy bałby się zostać z nim sam na sam w takim miejscu. Reynard, jednak wiedział, że był zbyt pewny siebie, więc powinien zająć się nim jako pierwszym.
Z kolei po prawej znajdował się nienaturalnie wysoki i chudy facet. Nosił niebieską flanelową koszulę, złoty wisior, oraz sporo za luźne spodnie. Kiedy niebieskooki zobaczył jak ubrany był jego przeciwnik, był już pewien, że to będzie czysta satysfakcja.
Jednak największą zabawę przyniesie mu rozliczenie się z ich „mózgiem”. Bowiem w każdej takiej grupce znajduje się ktoś kto ma za zadanie nie tylko bić, ale i myśleć – lider. 
Był on pomiędzy tamtą dwójką. Szedł dość luźno, pewnie. Ubrany był w ciemne dżinsy i szarą bluzę z kapturem. Jeżeli to nie robiło wrażenia, to kastety, które nosił robiły to za niego. Były złote. Jeżeli po to im te pieniądze z grabieży to gratulacje inwencji, pomyślał chłopak.
Nie mógł się już doczekać, więc zwyczajnie poszedł w ich stronę. Jednak to co zrobił kiedy doszedł do grupki trzech bandytów zdziwiło ich całkowicie. Wyminął ich jak gdyby nie istnieli.
Zdążył oddalić się od nich na odległość trzech metrów, gdy ich lider zawołał zdenerwowany:
- Ej, ty! Co z tobą nie tak?! – jego ton głosu był pewny siebie. Póki co, pomyślał niebieskooki Reynard.
- Zapewniam cię, że nie chcesz wiedzieć. – rzucił chłopak uśmiechając się jak dziecko, które dostało zabawkę.   Ale to twój wybór. – pokręcił głową z dezaprobatą.
Teraz mrok wieczoru rozświetlały tylko powoli pojawiające się gwiazdy i srebrne oczy Reynarda. 

*** 

Było już naprawdę ciemno. Reynard wiedział, że powinien już dawno być na miejscu spotkania. Wiedział też, że nie powinien tyle pić. 
Stał właśnie nad wejściem do tuneli pod miastem. Drabinka był śliska, a on nie czuł zbytniej równowagi, wciąż działał na niego alkohol. Jednak to była jedyna droga, którą w obecnej sytuacji mógł użyć. No chyba, że spieszyło mu się na tamten świat.
Zdecydował już, nie może go narazić. Jackson był jego jedynym prawdziwym przyjacielem, gdyby przez niego… Nie, pomyślał. Nie mógł na to pozwolić.
Tunele były ciemne, ledwo widział metalową drabinkę wylakierowaną na biało. Parę razy omal nie spadł w dół na złamanie karku, gdy noga ześlizgnęła mu się ze szczebla. Jednak udało mu się zejść po kilku minutach na sam dół, bezpiecznie.
Korytarz był dość szeroki,  jednak Reynard wolałby gdyby mógł chodzić wyprostowany. Fakt, że był wysoki, ale ten tunel miał strop zdecydowanie za nisko. 
Podczas swojej długiej wędrówki niebieskooki przeklął naprawdę wiele razy. Głównie bluzgał na to, że nie zabrał za sobą latarki. Mrok był tu wszechobecny. Co jakiś czas Reynard zauważał pochodnie przyczepione do ścian, jednak nikt ich dawno nie rozpalał, a sam chłopak nie mógł tego robić. Wolałby by nikt nie wiedział o tym, że ktokolwiek korzysta z tego tunelu.
Użycie magii też nie wchodziło w grę. Choć teoretycznie mógł stworzyć mały płomyk, który by oświetlał mu drogę, jednak by to zrobić musiałby cały czas rzucać zaklęcie. Pamiętał dokładnie, że dalej w tunelu strop jest jeszcze niżej. Żeby przejść musiałby przez pewien czas podpierać się dłońmi, jak nie chodzić na czworaka. Pozostawało jeszcze pytanie, czy przypadkiem nie ulatnia się tu gdzieś łatwopalny gaz
Wreszcie, tunel skończył się. Ukazała mu się drabinka bardzo podobna do tej, dzięki której się tu znalazł. Tym razem poradził sobie znacznie lepiej. Ani na sekundę nie zawisł na niej, gdy przypadkowo postawił źle stopę na szczeblu. Była to chyba zasługa światła, które docierało tu przez szczeliny w drewnianej klapie, przez którą wchodziło się do pomieszczenia powyżej.
Pchnął okrągłe wieki i wgramolił się do piwnicy dobrze znajomego mu opuszczonego domu. Od razu zaatakowało go jarzące światło latarki. To musiał być Jackson.
- Spóźniłeś się. – rzucił mu na powitanie jego stary przyjaciel. Reynard nie musiał się dobrze przysłuchiwać jego głosowi by wiedzieć, że był zły.
Reynard szybko otrzepał się z kurzu i dołączył do Jacksona na środku pokoju. Już z miejsca obmyślał sensowne wymówki, jednak widocznie jej już nie potrzebował, bo Charles kontynuował:
- Czuć od ciebie alkohol! – wrzasnął. Momentalnie na jego twarzy pokazał się grymas. – Jesteś pijany! – wyrzucił chłopakowi kompletnie zażenowany i oburzony. Pamiętasz o tym, że masz jeszcze dziś spotkanie z Minstrelem? – spytał.
- Jak mógłbym zapomnieć? Przyjdę na nie, nie gorączkuj się. – powiedział lekko zmieszany  Reynard.
- Oczywiście, że pójdziesz, ale pomyślałeś może jak zamierzasz przeżyć?!
Nie pomyślał. Minstrel był człowiekiem Zgromadzenia, a swój ciekawy przydomek dostał z tegoż względu iż kocha poezję… jaką jest poturbowanie czyichś kości. Jest osobą, której lepiej nie nadepnąć na odcisk. Jedno złe posunięcie, a Zgromadzenie naśle na ciebie właśnie tego gościa. 
- Mogę zapytać chociaż po co? Po co się upiłeś?! – krzyczał na niego jakby był małym dzieckiem i faktycznie. W tej chwili tak Reynard się czuł.
Jednak niebieskooki milczał.
Jackson poczuł jak krew mu buzuje. Zaczął się miotać na boki w złości niepewny jak ma przemówić chłopakowi do rozsądku.
- Przestań się do cholery mazać! Nie jesteś już dzieckiem! – wymyślił wreszcie. – Jest jak jest. Nieważne czy cieszysz się z tego czy nie. Musisz! Musisz zaakceptować tę sytuację, w której się znajdujesz! – podszedł do niego i mocno go złapał. Nachylił się tak by ten mógł wyraźnie widzieć jego oczy. – Ja już zaakceptowałem. Wiem, co nam grozi. Wiem, że istnieje ryzyko, że nas zabiją. Kiedyś czy później wszystkich nas zabiją. Ale cieszę się, że przynajmniej przyszedłbyś na mój pogrzeb. – zaśmiał się histerycznie. – Wiesz o co toczy się gra. Nie możemy się teraz poddać, nie po tym jak dopiero udało się to nad czym tak długo pracowaliśmy. – wreszcie puścił Reynard'a, który opadł bezwładnie na podłogę.
Wiedział, że Jackson ma rację. Nie może wykazywać słabości. Zaszedł już tak daleko. Jeżeli teraz się podda wydarzą się rzeczy, przez które zginie nie tylko on, a on nie mógł do tego dopuścić.
- Masz rację. – powiedział po chwili zakrywając swoją twarz w dłoniach. – Omal bym wszystkiego nie schrzanił. – podniósł się z podłogi. – Staram się. Jeżeli myślisz, że dziś tylko piłem, to jesteś w błędzie. 
- Wiem o tym co zrobiłeś z tymi chuliganami. – rzucił mu jakby od niechcenia. 
Reynard momentalnie spojrzał w stronę Charles'a. Jego twarz nie ukazywała dłużej żadnych emocji. Jego krótko ścięte blond włosy były w nieładzie, a pod zielonymi oczami widoczny był cień. Musiał od dawna nie spać porządnie. 
- Śledziłeś mnie?! Czy zdajesz sobie sprawę co mogłoby
- Nie ja cię śledziłem. – przerwał mu.
- W takim razie powiedz swoim ludziom, by dali mi spokój, gdyby ktoś zobaczył mnie w ich towarzystwie… Wolę nawet nie myśleć komu pierwszemu urządzono by pogrzeb. – podrapał się po głowie w zamyśleniu. 
- Zrobiłbym tak, gdybym miał pewność, że nie będziesz zachowywał się jak młody szczeniak! Proszę cię, musiałeś znowu iść do baru?! A ja sądziłem, że tym razem się nie opiłeś! Myliłem się.
- Spokojnie wykasowałem dług, teraz już tam nie wrócę. W sytuacji jak ta muszę mieć zawsze świeży umysł. – Reynard pokręcił głową.
- Dobrze, dam temu czas. Jednak pamiętaj, że dziś spotkanie z Minstrelem. Jemu nie radziłbym kazać czekać. Chyba że
- Nie. – odparł lekko obrzydzony pomysłem kolegi. Nie zamierzał zgadzać się na ten plan. Nie ponownie i nie dlatego, że Jackson tak właściwie nie zna prawdy.
- Z chuliganami nie miałeś problemu.
- Tak, ale wtedy ja… Po prostu nie. 
- Dobra, dajmy temu spokój. Po prostu masz się nie spóźnić. –pogroził mu palcem udając się do klatki schodowej bloku.
- Po to chciałeś się spotkać? – zdziwił się Reynard.
- Nie. – Jackson wrócił się do chłopaka, widocznie dopiero sobie coś przypomniał. – Przyszedłem by ci powiedzieć być uważał. Minstrel wie dość dużo, a ja nie mam pojęcia skąd bierze informacje. Naprawdę, bądź ostrożny w rozmowie, nie wyjaw mu przypadkiem czegoś, co naprowadziłoby go na nasz trop. Bylibyśmy wdzięczni. – uśmiechnął się słabo.
Reynard zdziwił się lekko, nie dlatego, że Minstrel wie sporo, lecz z powodu tego co powiedział na koniec Jackson.
Czyżby było aż tak źle, że martwią się czy dożyją wiosny?
Już rzucili sobie pożegnania i kierowali się do swoich dróg wyjścia, gdy nagle Reynard odwrócił się przez ramię i dodał:
- A ty przyszedłbyś na mój pogrzeb?

*** 

Był pewien, że nie pomylił budynku. Był pod tym adresem, który podali mu wcześniej. Jednak Minstrel się nie zjawiał. 
Reynard wprost nie mógł doczekać się spotkania. Nawet choć wydawało się, że może okazać się ono niebezpieczne.
Sprawdził już cały budynek, ale po Minstrelu śladu nie było. Spóźnił się i zaprzepaścił całą okazję jaka się nadarzyła?
Nie, pomyślał, gdy przechadzając się po korytarzu tego opustoszałego piętrowca natknął się na wpół uchylone drzwi prowadzące do pokoju w całości spowitego ciemnością.
Minstrel ma gust do wybierania miejsc na rozmowę, pomyślał kierując się w stronę otwartych drzwi. Ledwo przekroczył próg, znalazł się w środku, a poczuł jak ktoś bestialsko przyparł go do ściany.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy. – rzekła postać spowita w mroku. Reynard już wiedział dlaczego Minstrel wybrał ten pokój, zrobił to by nie widział jego twarzy. – Reynardzie Winslecie. Cóż za urokliwe spotkanie. Nie uważa pan?
- Odpowiedziałbym może. – rzucił urywanym głosem. – Ale twój pistolet niemiło wbija mi się w żebra. A co jeśli by mnie niefortunnie postrzelił? – powiedział oburzony chłopak odpychając Minstrela od siebie.
- Nie przeszło by mi przez myśl skrzywdzenie tak wartościowego dorobku Zgromadzenia. – uśmiechnął się szeroko pokazując rząd równych, białych zębów. 
- Cieszę się, że Wielka Rada podjęła już decyzję. – powiedział wymijająco chcąc jak najszybciej opuścić pomieszczenie, ale Minstrel miał inne plany.
- Radziłbym ci jednak uważać, Reynardzie. Wiem o tobie dość sporo rzeczy, których nie chciałbyś by dotarły do niewłaściwych osób.
- Naprawdę? – Reynard udał niewinny ton. – Opowiadanie innym kłamstw o mnie nie przysporzy ci awansu w hierarchii. – pokręcił głową z dezaprobatą.
- Uważaj Reynard, ja mam oczy w wielu miejscach, uszy również. pogroził mu palcem widząc jak chłopak powoli opuszcza pomieszczenie.
- To idź z nimi do chirurga, jak masz nadwyżkę. – rzucił kąśliwie niebieskooki opuszczając pomieszczenie.
W przypływie złości Minstrel chwycił za broń i szybko strzelił w stronę Reynard'a. Chłopak widocznie wiedział, co drugi zamierzał, bo uchylił się nieznacznie sprawiając, że kula wbiła się tuż nad ramą drzwi. 


Zostawił Minstrela zszokowanego i samego w pokoju, a od ścian ciemnego pomieszczenia wciąż odbijało się echo jego opętańczego śmiechu.





Hej! Hej! Hej!
Jak wam się podoba? Rozdział o Reynardzie, no i jego rzeczach. Całkiem ciekawe życie sobie wiedzie, trzeba przyznać :D
Jak mniemam po tym rozdziale każdy z was patrzy na tę postać zupełnie inaczej niż robił po rozdziale IV cz. 1. :P 
Mam nadzieję, że się nie gniewacie lub nie czujecie zawodu.
Ten rozdział uważam bardziej za rozdział bonusowy. Za to, że na ostatni musieliście tyle czekać ten wstawiłam dzisiaj. Następny pokaże nam ten dzień z punktu widzenia Megan. W przyszłości planuje również pokazywać różne wydarzenia z innymi bohaterami opisywane w taki sposób, ale to dopiero jak ich poznacie oczywiście. Megan czeka ciężkie wyzwanie, w końcu jest w nieznanym miejscu, otoczona przez osoby, których nie zna.
Bardzo chciałabym poznać wasze opinię na temat tego co sądzicie teraz o Rey'u. Mam też pytanie: czy głupio by było, gdybym przestała dzielić rozdziały na części? Przykładowo ten rozdział zajmuje mi osiem pełnych stron w Wordzie, poprzedni zajmował bodajże siedem. Co, o ile umiem liczyć, daje nam piętnaście! Plus jeszcze część trzecia. Osobiście sądzę, że nie ma sensu by tak robić, ale może trochę histeryzuje? 
Po prostu wyraźcie swoją opinię! :)




Wskazówka:


Zmw gsrh rh kivxrhvob dszg rh szkkvmrmt yvsrmw gsv xfigzrm lu orvh. Yfg dv zivm'g rm gsv gsvzgiv, hl gsrh nvzm sv qfhg orvw gl fh zoo. Irtsg?
 

Atbash Cipher

8 komentarzy:

  1. Hmm..Reynard od początku wydawał się jakiś dziwny, ale ten rozdział to już w ogóle to udowadnia. Myślałam, że on jest naweeeet dobry, a tu takie coś! xd
    Ktoś chce go zabić? I czemu nie chce, aby Megan odnalazła informacje o swoim ojcu? :o Genialny rozdział! :D Czekam na next, może coś się wyjaśni :v . Pozdrawiam kochana! :**

    http://pograzonawsmutku.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! ;D
      Cieszę się, że Cię ten rozdział zaintrygował ;)
      W następnym rozdziale dowiemy się jak poradziła sobię nasza Megan :)
      Jeżeli chodzi o Reynard'a to jest Reynardem, cóż zrobić? ;D

      Pozdrawiam,
      Aerthis

      Usuń
  2. Hej!
    Ten rozdział był bardzo ciekawy. Wiesz, miałam Reyarda za kogoś zupełnie innego, myślałam, że on będzie wspierał Megan i w ogóle a tu proszę nie dość, że nie pozwoli jej poznać prawdy o ojcu (swoją drogą ciekawe dlaczego?) to jeszcze prowadzi jakieś dziwne interesy...
    Jestem ciekawa, dlaczego grozi im śmierć, w ogóle w tym rozdziale pojawiło się tyle kwestii, mam nadzieję, że już wkrótce dowiem się czegoś więcej ^^
    A i było parę literówek, ale to wyłapiesz ;)
    Pozdrawiam :**
    Juliet

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! ^.^

      Reynard ma wiele na sumieniu, przynajmniej we własnym mniemaniu. Jednak przekonacie się o czym mówię w przyszłości, bliższej lub nie.
      „Dziwne interesy” – muszę Ci przyznać rację :D No, ale to Reynard, od początku nie wyglądał na specjalnie poukładanego chłopaka. Ma swoje problemy i nie tylko.
      Wszystkie wątki zostaną rozwinięte, nie bój się o to. Już w przyszłym rozdziale wszystko wywróci się ponownie do góry nogami, a przynajmniej powinno :P

      Również pozdrawiam,
      Aerthis

      Usuń
  3. Witam,
    Jestem tak jak o to prosiłaś :) Nie miałam czasu wcześniej, wybacz.
    Sama nie wiem co sądzić o Reynardzie. Miałam go za dobrego gościa, sympatycznego bohatera, osobę, która będzie podporą Megan a teraz całkowicie zmieniłam zdanie. Dla mnie zmienił się w bardzo negatywny sposób, te jego interesy są czarne, gdyż może on przez nie zginąć, potajemnie ucieka ze szkoły, nie pozwala Megan poznać prawdy, chyba przestałam go lubić. Tylko… nie daje mi wciąż spokoju to, że nie mógłby aż tak udawać, prawda? Mam nadzieję, że jakoś się to wyjaśni i nie zrobisz z niego czarny charakter.
    Błędy wypisuję poniżej:
    mogli by
    mogliby
    ów biblioteka
    owa
    od ucha du ucha
    do
    dziewczyna prosząc byś pokazał jej akta, gdyż poszukuję swojego
    poszukuje
    Szybko wszedł do samochodu i odpalił go, upewniając się, że nikt nie w stronę parkingu.
    Nikt nie idzie? Czegoś tu brakuje :)
    jaką otrzymał po zrealizowani czeku
    zrealizowaniu
    czujność utonęła w morzu alkoholu jaki wypił.
    jaką
    Głownie bluzgał na to
    Głównie
    Wiem o tobie dość sporo rzeczy, których nie chciał byś
    Chciałbyś
    pogroził mupalcem widząc jak chłopak powoli opuszcza pomieszczenie.
    mu palcem
    Trochę ich jest, ale wolałam wypisać, żebyś wiedziała co poprawić.
    Rozdział bardzo wciągający, podoba mi się takie opisywanie, gdy widzimy perspektywę innych osób, nie tylko Megan.
    Moim zdaniem dobrze, że dzielisz części, pojawiają się one częściej, dla mnie jest ok. :)
    Dzięki podpowiedzi rozszyfrowałam kod, to moja odpowiedź:
    R slkv mlg!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej,
      cieszę się, że napisałaś. :) Nie ma czego wybaczać, ja sama ostatnio nie mam czasu.
      Reynard wcale się nie zmienił. Zmieni się dopiero :D
      Zdziwiłabyś się jak dobrze potrafi udawać Rey. Spokojnie, wszystko się wyjaśni z czasem.
      Błędy obiecuję poprawić jutro, bo nie mam teraz zbytnio czasu, a widzę, że jest ich trochę.
      W takim razie nie widzę sensu by przestać dzielić rozdziały. Skoro uważasz, że jest dobrze, to Ci zaufam. :P

      Pozdrawiam,
      Aerthis

      Usuń
  4. Witam.
    W związku z ostatnimi zmianami na Rejestrze blogów podkategoria fantasy została podzielona na pięć podgatunków (dark, heroic, high, low, urban). Proszę o wybranie jednego z podgatunków i poinformowanie mnie o tym pod postami znajdującymi się na stronie głównej lub w zakładce „pytania i prośby”. W razie wątpliwości szczegółowe informacje na temat podgatunków można znaleźć TUTAJ.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam.
    Pojawiła się recenzja. Serdecznie zapraszam do obejrzenia jej
    http://recenzowisko-blogow.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! :)

Sny o Rzeczywistości

Blue FireBlue Fire